„Ukochany mąż odszedł, a wraz z nim cała moja pewność siebie. Czułam, że bez niego jestem nikim. Aż do tamtego dnia...”

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, KMPZZZ
„Krzyś… Kiedy umarł, byłam tak bardzo zła, że mi to zrobił. Odszedł, chociaż przez całe życie twierdził, że będzie się mną opiekował. Nie żebym była jakąś bezradną mimozą, która nie potrafi kupić biletu przez internet czy przybić gwoździa. Tęsknię jednak do tej beztroski”.
/ 16.12.2022 12:30
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, KMPZZZ

Dziś idę na spotkanie w sprawie pracy. Niby nic takiego. Ale jak się ma pięćdziesiąt cztery lata i jest się kobietą… Faceci pod tym względem mają lepiej, bo – jak mawia moja przyjaciółka Magda – później się „sypią”. Nie sądzę, żeby było to prawdą, ale spieranie się z nią często przeradza się w boje, na których końcu nie wiadomo już, o co chodzi. Zawsze jednak niezmienne pozostaje jej stwierdzenie: „Przecież wiesz, że mam rację, więc po co się upierać”.

Właśnie, po co, skoro sprawa z góry jest przegrana. Tak jak i moje szukanie pracy. Siedzę zatem przed lustrem, patrzę na swoje odbicie i zastanawiam się, czy w ogóle ma sens ubieranie się, wychodzenie z domu. Nie wspominając o późniejszej rozmowie z jakimś facetem, który patrząc na mnie, być może będzie próbował przypomnieć sobie twarz młodej dziewczyny, którą spotkał w windzie tego ranka.

– Dałaś sobie słowo – rzuciłam do swojego odbicia w lustrze. – Więc przynajmniej bądź konsekwentna.
Krzysztof zawsze tak mówił.

Krzyś… Kiedy umarł, byłam tak bardzo zła, że mi to zrobił. Odszedł, chociaż przez całe życie twierdził, że będzie się mną opiekował. Nie żebym była jakąś bezradną mimozą, która nie potrafi kupić biletu przez internet czy przybić gwoździa. Od trzech lat jestem sama, i po pierwszych miesiącach szoku i rozpaczy jakoś się pozbierałam i zaczęłam funkcjonować. Tyle że potrzebuję pracy, bo oszczędności topnieją. Po pięciu latach wracam więc do zawodu, ale… no właśnie.

Niby tylko pięć lat, a okazuje się, że cała epoka. Która to rozmowa w ciągu ostatnich kilku miesięcy? Dziesiąta? Piętnasta? Straciłam rachubę. Tyle razy powiedziano mi, że moja kandydatura jest interesująca, moje doświadczenie godne podziwu, osiągnięcia zawodowe imponujące, więc oczywiście zadzwonią i… Oczywiście, nigdy jeszcze nie zadzwonili.

W porządku, wiem, że nie mam już dwudziestu lat i nóg sięgających wywiniętych do góry rzęs. A mimo to niejeden facet ogląda się za mną na ulicy. Magda twierdzi, że to ze względu na moje rude futerko, które już przed stu laty wyszło z mody. Niech mówi co chce, ja wiem swoje. W porządku, może kiedyś sutkami mogłam powybijać facetom oczy. Może teraz nieco opuściły się znacznie niżej moich chęci, ale prawdę mówiąc, nikogo prócz mnie, już to nie obchodzi. Krzysztof do końca swoich dni był nimi zachwycony.

Koralowe pantofelki kupowaliśmy razem

Dosyć tego smęcenia. Wstałam i otworzyłam szafę, by wybrać odpowiednie ubranie na rozmowę. Spojrzały na mnie nudne ciemnoszare i granatowe kostiumy, białe i perłowe bluzki. Granatowe czółenka wyglądały jakoś tak wrogo. Jakby też, tak jak ja, miały już dość wydeptywania na darmo biurowych chodników. Gdzieś spod długiego prochowca błysnęła koralowa czerwień. Schyliłam się i odsunęłam połę.
„Czarodziejskie pantofelki, które bezpiecznie sprowadzą cię do domu” – niemal usłyszałam głos Krzysia.
Uśmiechnęłam się, choć tak naprawdę chciało mi się płakać.

Dom towarowy, wczesne popołudnie i ja plącząca się po salach w poszukiwaniu czegoś, co wpadnie mi w oko. No i coś wpadło. Jakaś męska koszula, którą łatwo mogłam przerobić na oryginalny łaszek. Wzięłam ją do ręki i poszłam do przymierzalni. Pchnęłam najbliższe drzwi. Były otwarte. Weszłam do środka i zobaczyłam młodego chłopaka, który stał przed lustrem niemal goły. Oboje nas zatkało. W pierwszej chwili ogarnęły mnie złość, zażenowanie, zawstydzenie i zaciekawienie. W tej właśnie kolejności.

– Mógłbyś się zamknąć – warknęłam.

– Przecież ja wcale nie narzekam – odpowiedział ze swobodą i uśmiechnął się do mnie szeroko.

To był Krzysztof. Dwa miesiące później, kiedy spanikowana próbowałam uciec ze ślubnego kobierca, przytrzymał mnie za rękę. Nie za mocno, ale na tyle skutecznie, że pomyślałam, że jak już powiedziało się „A”, to (chciał nie chciał) trzeba powiedzieć: „I nie opuszczę cię aż do śmierci”. Nie opuściłam go. Byłam z nim do końca, kiedy nie mogąc złapać oddechu, dusił się, patrząc na mnie przerażonymi oczami.

O czym ja myślę! Przecież mam się ubrać. Za godzinę rozmowa kwalifikacyjna. Odstawiłam z niechęcią koralowe pantofelki i sięgnęłam po te wrogo nastawione, granatowe. Szary kostium, perłowa bluzka.

Nudno, bezosobowo. Profesjonalnie

Znów mój wzrok pobiegł do koralowych czółenek. Nie wiem, jakim cudem się zapałętały do „zawodowej” szafy. Powinny tkwić zapakowane w tej, do której nie zaglądałam od trzech lat. W szafie pełnej ciuchów z przesłaniem. Ciuchów, które kupowałam razem z Krzysiem. Choć zwykłe, nudne słowo „kupowanie” nie jest w tym wypadku odpowiednie. Nazwałabym to raczej… zakupową orgią. Od czasu do czasu Krzysztof wyciągał mnie do sklepu:

– A może znowu – mawiał – wpadnie ci coś w oko? Chodź, idziemy…

Najczęściej to on wpadał mi w oko. Oglądaliśmy na przykład sukienkę, szliśmy do przymierzalni. A tam zrywałam z niego marynarkę, koszulę, spodnie. Oplatałam go udami i… Człowiek chciał krzyczeć, mruczeć, wzdychać i na koniec zapłakać, a tu tylko: „Co sądzisz o tym ramiączku?” (w tym czasie zrywał ze mnie biustonosz). „Myślisz, że ta zakładka nie jest za długa?” (wchodził we mnie jak zwykle niecierpliwie i gwałtownie). „Chyba ten materiał wydaje się nazbyt ściśle utkany. No i ten duży de…” (orgazm odbierał mi oddech).

Potem wychodziliśmy jakby nigdy nic, i kupowaliśmy sukienkę, którą wcześniej skrytykowaliśmy. Kiedy wracaliśmy do domu, Krzysztof miał już nazwę dla każdego ciuszka, który nabyliśmy. Biustonosz o cytrusowym smaku (jedliśmy wtedy lody); bluzeczka „z błękitną poświatą, która rozświetla oczy” (chodziło oczywiście o moje oczy, a ta poświata była smugą światła padającą przez górny lufcik do przymierzalni); spodnie „którymi przemierzysz cały świat” (kupiliśmy je w promocji wraz ze zniżkowym kuponem na bilet lotniczy na trasy krajowe).

Otworzyłam szafę i w oczy uderzyła mnie feeria barw. Tak bardzo tęskniłam za tymi ciuchami. Krzysztof mawiał, że będą moją zbroją, bo przesiąknięte są jego miłością i pożądaniem. Dziś jak nigdy wcześniej potrzebowałam zbroi.

Wyciągnęłam więc rękę i wzięłam sukienkę: „która zakrywa najpiękniejsze tajemnice”. Potem szal: „dodający powabu, mądrości i uroku”. Buty „które poniosą twoje kochane stopy”. Na koniec narzuciłam na ramiona miękki, wełniany płaszcz: „Pełen godności i czyniący cię szczęśliwą”.

Byłam gotowa do wyjścia

Jeszcze raz zerknęłam do lustra w przedpokoju. Przesuwający się za oknem cień poruszanego wiatrem drzewa sprawił, że niemal odczułam fizyczną obecność mojego męża. Poczułam przypływ nadziei i pewności siebie.

– Tym razem musi się udać – rzuciłam. – Nie przewiduję innej opcji.

Sięgnęłam po torebkę „pełną kobiecych tajemnic” i zbiegłam po schodach. Do przystanku miałam niedaleko. Rozmowa przebiegła – jak sądziłam – pozytywnie. Tym razem przepytywała mnie kobieta. Przez cały czas była uśmiechnięta i wyluzowana. Jednak na koniec tej pogawędki uśmiech gdzieś znikł.

– Rzeczywiście, pani Lucyno, ma pani olbrzymią wiedzę, ale niestety…

Nie słuchałam dlaczego. Uszła ze mnie cała radość. Czar prysł. Miałam na sobie zwykły płaszcz, zwykłe buty i zwykły szal. Wróciłam na przystanek tramwajowy i gdy nadjechała moja linia, wsiadłam do środka, zajęłam wolne miejsce. Byłam głupia, że uwierzyłam w te przeszłe bzdury. Dobrze mi było z Krzysztofem, wtedy zwykłe ciuchy zamieniały się w magiczne. Czas najwyższy pogodzić się z tym, że dawne lata nie wrócą. Nikt nie potrzebował moich umiejętności.

Z samego dna piekieł wzniosłam się w niebo

– Przepraszam, że pani przeszkadzam!

Stojący obok mnie mężczyzna mógł mieć około trzydziestu lat. Rogowe okulary, przerzedzające się na czole włosy. Już go gdzieś widziałam. Tylko gdzie i kiedy?

– Dwa miesiące temu była pani w mojej firmie w sprawie pracy.

Rzeczywiście, poznałam go. Czyżby zwolniła im się posada sprzątaczki?

– Dlaczego nie odpowiedziała pani na moje mejle?

– Jakie mejle?

– Wysłałem chyba z sześć. Nie chcę żadnych młodych dziewczyn, które znają się jedynie na kolorze szminek. Pani jest idealna.

Wkrótce okazało się, że podając swój mejl, popełniłam czeski błąd, przestawiając litery w swoim nazwisku. Umówiliśmy się, że następnego dnia zadzwonię i ustalimy spotkanie w nowej siedzibie firmy. To niesamowite. W jednej chwili z samego dna wzleciałam w chmury! Czyżby magia działała?

Moje szczęście trwało krótko. Kiedy drzwi tramwaju się zamknęły i pojazd ruszył, uświadomiłam sobie, że nie pamiętam numeru telefonu, pod który miałam jutro zadzwonić i umówić się na podpisanie angażu. Chyba że numer mam w saszetce: „która nigdy niczego nie zapomina”.

Wbiegłam do domu po schodach, jakbym znowu miała dwadzieścia lat. Czy znajdę w saszetce numer telefonu? Czy magia rzeczywiście istnieje? Jakoś byłam dziwnie przekonana, że tak. I nie myliłam się.

Czytaj także:
„Mama straciła pracę, ale odrzuciła moją pomoc. Zamiast niańczyć wnuka, siedzi za granicą i dogląda staruszków”
„Żona go rzuciła, stracił pracę i mieszkanie. Byłam jego pocieszycielką i przyjaciółką, ale marzyłam o jego dotyku”
„Straciłam pracę i mieszkanie. Rodzice uznali, że to moja wina, bo zachciało mi się kariery, zamiast wyjść za rolnika”

Redakcja poleca

REKLAMA