„Ukochana na widok pierścionka zwiała, gdzie pieprz rośnie. Po słodkim życiu zostały zgliszcza”

porzucony narzeczony fot. iStock, RealPeopleGroup
„Wróciłem do domu wściekły i załamany – a tu druga niespodzianka. Na stole leżał list od Oli. Wyprowadziła się. Napisała, że znalazła pierścionek i się przestraszyła, że nie jest gotowa na taki poważny krok, że nie chce się jeszcze wiązać, że wraca do siebie i >>zostańmy przyjaciółmi<<.”
/ 04.07.2023 13:15
porzucony narzeczony fot. iStock, RealPeopleGroup

Na osiemnaste urodziny dostałem od ojca pierwsze w życiu cygaro, pierwszą butelkę whisky single malt oraz ojcowską poradę. Siedzieliśmy na tarasie, patrząc na zachodzące powoli słońce, popijaliśmy ze szklanek z grubym dnem złocisty trunek, paliliśmy wonne kubańskie cygara i milczeliśmy dostojnie.

– Wiesz – zagaił ojciec – pokolenie moich dziadków chciało, aby ich dzieci były mądre, i dlatego posłali na studia mojego ojca oraz moją matkę, a także tyle z ich rodzeństwa, ile zdołali. Na gospodarce został najmłodszy, a reszta poszła w profesory i doktory.

Zorientowałem się, że tata naśladuje mojego pradziadka, całkiem udatnie zresztą. Zaśmiałem się. Ojciec zaś mówił dalej:

– Pokolenie moich rodziców miało inne plany względem naszej przyszłości. Chcieli, żeby ich dzieci były bogate. Dlatego wspierali nas, gdy zakładaliśmy kolejne firmy, i podtrzymywali nas na duchu, kiedy znowu coś się nie udało – teraz on się cicho zaśmiał do wspomnień. – Moje pokolenie dla swoich dzieci chce jeszcze czegoś innego.

Będzie mnie wspierał? Super!

Zamilkł na dłuższą chwilę, więc poczułem się w obowiązku zapytać:

– Czego zatem ode mnie oczekujesz?

– Żebyś był szczęśliwy…

Z wrażenia aż się zakrztusiłem dymem.

– No, niezłe masz wymagania… – bąknąłem, kiedy wreszcie przestałem kaszleć.

– Wcale nie żartuję, smarkaczu – tata pozostał poważny. Przynajmniej sądząc po tonie, bo wesołe iskierki w jego oczach sugerowały coś innego. – Trzy pokolenia pracowały na to, abyś siedział tu ze mną i u progu dorosłości słuchał moich mądrych rad. A zatem słuchaj i milcz. Masz być szczęśliwy. Żyj tak, jakby jutra miało nie być, i rób tylko to, co sprawia ci przyjemność. Oczywiście w rozsądnych granicach – zastrzegł.

– Czyli? Doprecyzuj.

– Na przykład gdy powiesz, że do szczęścia brakuje ci nowego bmw, więc mam ci je kupić, to cię wyśmieję. Będę cię wspierał z całych sił, ale nie będę cię rozpieszczał ani rozpuszczał, ani tym bardziej utrzymywał do śmierci któregoś z nas.

Zabrzmiało dość ostatecznie. W zamyśleniu podrapałem się po głowie.

– Dobra – zdecydowałem. – A jakbym powiedział, że po maturze chcę iść na akademię wychowania fizycznego, a nie na medycynę, tak jak chciała mama?
Cień przebiegł przez twarz ojca, ale uznałem, że to na wspomnienie mamy, która zmarła cztery lata temu na raka, a nie ze względu na moją sugestię dotyczącą studiów.

– Jeśli to sprawi, że będziesz szczęśliwy, to jestem za – odparł.
Odetchnąłem z ulgą.

– Świetnie. Bo już się bałem, że będziesz wybrzydzał. Te kierunki mają trochę wspólnego, na przykład anatomię, ale na medycynie ze swoimi zdolnościami do nauki to bym się zarżnął, o ile w ogóle bym się dostał. Jestem dobry w sportach i uwielbiam pracować z dzieciakami, byłem przecież przez dwa lata asystentem naszego trenera w liceum. I naprawdę marzy mi się praca w szkole, prowadzenie drużyny, jeżdżenie na zawody z dzieciakami, które nie są jeszcze zmanierowane i którym na czymś zależy… – mówiąc to, aż się cały wewnętrznie nakręcałem, a tata tylko kiwał głową.

– No dobra, przekonałeś mnie – stwierdził. – Nieważne, co się robi i za ile. Ważne, czy się to lubi.

– No to twoje zdrowie, tato! – powiedziałem, wznosząc w górę szklanicę.

– I twoje, synku – powiedział z nagłym wzruszeniem.

Po pierwszym semestrze, który zaliczyłem na same piątki, nie licząc czwórki z owej nieszczęsnej anatomii, to ja postawiłem ojcu butelkę whisky. A że był akurat środek zimy, więc zasiedliśmy w salonie. Już bez cygar, bo ojciec w domu nigdy nie palił – mama nie znosiła smrodu dymu tytoniowego, a on szanował ten zakaz nawet po jej śmierci.

Inwestycja w moje szczęście

– Tato – powiedziałem po drugiej szklaneczce – poznałem dziewczynę…

– Którą to już? – zapytał miło tata.

– Z tą jest inaczej.

– Aha. Zatem kiedy ją mi przedstawisz?

– Chciałem zaprosić ją do nas w sobotę.

– Okej.

– To nie wszystko… Chciałbym z nią zamieszkać – wypaliłem, a potem umilkłem i czekałem na reakcję.

Tata tylko westchnął i stwierdził nostalgicznie:

– Naturalna kolej rzeczy.

– Zgadzasz się?

– Dorosły jesteś, za nogę cię nie uwiążę. Masz plan? – spytał. – Jak zamierzacie się utrzymywać?

– Oboje załapaliśmy się na stypendium za dobre wyniki, a poza tym Ola ma jeszcze socjalne, bo nie jest stąd, a jej rodzice są niezbyt zamożni. Jakoś damy radę.

Tata przez chwilę się zastanawiał.

– A ile to jest?

– Socjalne Oli to sześćset pięćdziesiąt złotych. Naukowego dostajemy po sześćset, czyli razem tysiąc dwieście…

– Nieźle, ale nadal za mało, jeśli chcecie coś wynająć.

– Poszukam jakiejś dorywczej roboty – mruknąłem.

Pokręcił głową.

– Zróbmy tak. Ty też dostaniesz stypendium socjalne. Ode mnie. Takie samo, jakie dostaje twoja Ola. I mogę wam też sfinansować obiady w stołówce studenckiej czy coś w tym stylu.

Nie zamierzałem protestować czy unosić się dumą. Szczerze mówiąc, liczyłem na „coś w tym stylu”.

– Dzięki, tato. Potraktuj to jako… inwestycję. Inwestycję w moje szczęście
– powiedziałem zupełnie szczerze.

Przez dwa lata mieszkaliśmy razem z Olą w przytulnej kawalerce. Imprezowaliśmy dużo, bo moja dziewczyna uwielbiała tańczyć prawie tak samo jak ja. Taniec sprawiał mi mnóstwo radości i mogłem szaleć na parkiecie do białego rana. Na studiach zapisałem się na zajęcia z tańca współczesnego i nauczyciele orzekli, że mam do tego dryg.

Ale także uczyliśmy się pilnie, żeby utrzymać stypendia naukowe. Załapałem się również na ćwierć etatu w szkole podstawowej jako asystent trenera drużyny piłkarskiej.

Zapuściłem nawet brodę, żeby dodać sobie trochę lat. Wszystko układało się wspaniale. Tak wspaniale, że zacząłem myśleć o małej stabilizacji. Odkładałem co miesiąc trochę pieniędzy w tajemnicy przed Olą, aż uzbierałem na pierścionek zaręczynowy. Nie zdążyłem się oświadczyć. Wcześniej wszystko trafił szlag. Bo jak nieszczęścia chodzą, to zawsze parami…

No i wyleciałem z gry

To był ostatni mecz naszej drużyny koszykówki. Trzecie miejsce mieliśmy zapewnione, więc graliśmy na luzie, tak jak przeciwnik pozwalał. A pozwalał na dużo, bo ich drużyna zajmowała przedostatnie miejsce w tabeli. Grałem jak w transie, wychodziło mi wszystko, co chciałem, i czułem, że złapałem za nogi koszykarskiego Pana Boga. Do czasu.

Wchodziłem pod kosz dwutaktem, minąwszy obrońcę lekkim zwodem. To mu się nie spodobało, więc obrócił się i ruszył za mną. Kiedy byłem w powietrzu, on również wyskoczył – prosto we mnie. Nie jestem mały, ważyłem wtedy dobre dziewięćdziesiąt kilogramów, ale on był większy.

Wprawdzie wsad mi się udał, ale potem odbiłem się od przeciwnika i poleciałem na ścianę. Graliśmy w niedużej sali, gdzie ściany znajdowały się metr za linią końcową, i przywaliłem kolanem w mur tak mocno, że aż mi w oczach pociemniało.

Lekarz natychmiast podbiegł i zaczął obmacywać moją nogę, podczas gdy ja syczałem z bólu. Obrońca, który mnie tak perfidnie sfaulował, wyleciał z boiska, ale ja wyleciałem z gry. Dosłownie i w przenośni… Wylądowałem w szpitalu. Rentgen, badanie, USG. I diagnoza jak wyrok: zerwanie wiązadeł krzyżowych. Szpital opuściłem z usztywnieniem stawu i zapewnieniem lekarza, że będę mógł chodzić normalnie, ale grać w koszykówkę tylko z dziećmi na osiedlowym boisku.

Wróciłem do domu wściekły i załamany – a tu druga niespodzianka. Na stole leżał list od Oli. Wyprowadziła się. Napisała, że znalazła pierścionek i się przestraszyła, że nie jest gotowa na taki poważny krok, że nie chce się jeszcze wiązać, że wraca do siebie i „zostańmy przyjaciółmi”. Próbowałem się do niej dodzwonić na komórkę, wyjaśnić, ubłagać, przeprosić i co tylko będzie chciała, ale nawet nie dała mi szansy. Nie odbierała ode mnie telefonu.
Zadzwoniłem więc do ojca. Odebrał po pierwszym sygnale i zasypał mnie gradem pytań.

– No i co tam, synek? Jak mecz? Co u Oli? Kiedy ślub?

Rozpłakałem się. Po prostu poryczałem się jak dziecko.

– Tato, przyjedź… – wydusiłem.

Był za dziesięć minut. Kiedy zobaczył, w jakim jestem stanie, bez słowa wziął mnie w objęcia. Uspokoiłem się trochę po kwadransie. Wtedy przyniósł z kuchni dwa piwa, siedliśmy naprzeciwko siebie i piliśmy. Piwo nie było nawet w jednej setnej tak gorzkie jak moje wcześniejsze łzy.

– Powiedz, tato… – przerwałem ciszę – czy tak właśnie wygląda szczęście?

Skrzywił się lekko.

– Co zrobiłem źle? Gdzie popełniłem błąd? – spytałem. – Byłem szczęśliwy i z Olą, i ze studiami, a tu jednego dnia wszystko się spieprzyło… Lekarz powiedział, że w kosza już nie pogram, o sporcie mogę zapomnieć, dobrze będzie, jak zrobię chociaż ten głupi licencjat. Choć mogę nie dać rady, bo zwyczajnie nie podołam fizycznie na zajęciach. Zatem o magisterce też mogę zapomnieć. Ola mnie zostawiła, jakbym nic dla niej nie znaczył. Nie mam dziewczyny, nie skończę studiów, nie będę miał swojej wymarzonej pracy… Nic, dupa zbita!

Wkurzało go to, że się mazgaję

Tata pomilczał jeszcze trochę, a potem klasnął w ręce. Zaskoczony uniosłem brwi.

– Dobra, ponarzekałeś, poużalałeś się nad sobą, jakby świat się skończył. Ale się nie skończył, więc powiedz, co zamierzasz – powiedział takim tonem, jakby naprawdę nic wielkiego się nie stało. – Nie stoisz nad grobem, jesteś jeszcze bardzo młody i możesz nie raz, ale pięć razy zaczynać wszystko od nowa.

O dziwo, nie wkurzyłem się, nie pomyślałem, że bagatelizuje moje problemy. Wiedziałem, że mnie kocha, że jestem dla niego najważniejszy i chce dla mnie jak najlepiej. Więc wziąłem głęboki oddech, zamknąłem oczy i zastanowiłem się nad swoją sytuacją.

– Chciałbym zrobić ten licencjat – zacząłem. – Nieważne, ile mi to zajmie. To zawsze coś. I muszę znaleźć sobie jakąś robotę, choćby dorywczą. Za pół roku czeka mnie operacja kolana, wcześniej nie było wolnych terminów. Za miesiąc kończy się umowa najmu i raczej jej nie przedłużę, bo sam nie dam rady utrzymać tego mieszkania. Może wynajmę gdzieś jakiś pokój…

– Maciek, nie przesadzaj. Po prostu wróć do domu.

Spojrzałem na ojca wręcz urażony.

– To byłaby totalna porażka…

– Bzdury gadasz. To zaledwie jeden czy dwa kroki w tył, tylko po to, żeby wziąć większy rozbieg.

– Łatwo ci mówić. Mam wrócić na garnuszek tatusia po dwóch latach samodzielnego życia?

Masz nabrać dystansu. Masz się wyleczyć i nie żadne „za pół roku operacja”, tylko załatwimy to od ręki. Pójdziesz do innego szpitala. Potem rekonwalescencja, żebyś wrócił do pełnej sprawności.

– Nigdy nie wrócę do pełnej sprawności – przypomniałem mu.

– To, że nie pojedziesz na olimpiadę, nie znaczy, że będziesz kaleką – prawie na mnie warknął. Chyba się zdenerwował moją malkontencką postawą. – Z tym urazem da się żyć, byle operację zrobił dobry chirurg ortopeda. Tak się akurat składa, że znam jednego. Więc załatwione.

– A co z pracą? Nie chcę być na twoim utrzymaniu.

– Też mi się to nie uśmiecha. Zrób licencjat w swoim tempie, znajdź robotę. No i pamiętaj, że zawsze możesz pracować u mnie…

– Gdzie? W biurze podatkowym, w kancelarii prawnej? – ojciec prowadził kilka różnych spółek, zajmował się finansami, kwestiami prawnymi, dotacjami unijnymi i tym podobnymi rzeczami, o których nie miałem bladego pojęcia. – Przecież ja się na tym kompletnie nie znam!

– To się poznasz! – znów się lekko zirytował, ale zaraz się zreflektował. – Spokojnie, nic na siłę. Przede wszystkim daj sobie trochę czasu. Wylecz to cholerne kolano, odpocznij, dojdź do pełni sił po operacji… A tak w ogóle co lubisz robić najbardziej poza graniem w kosza?

– Tańczyć – odparłem odruchowo.

Zaśmiał się na cały głos. Zbaraniałem.

Co miałem zrobić? 

– Bawi cię to? – spytałem groźnie, kiedy już przestał się śmiać.

– Trochę – odparł niespeszony. – Bo wyobraź sobie, że nie dalej jak wczoraj jeden z moich księgowych strasznie narzekał, że jego córka nie ma z kim iść na studniówkę. Gotów był zapłacić nawet pięćset złotych jakiemuś przyzwoitemu i lubiącemu tańczyć facetowi, żeby poszedł z nią, zajął się dziewczyną, a po balu odwiózł do domu bez żadnych miłosnych zapędów. I myślę, że znalazłoby się więcej chętnych na takie taneczne usługi. Można to potraktować jako „konwojowanie i ochronę osób”, a tym się zajmuje jedna z moich firm. Więc widzisz, że nawet u mnie jakaś praca się dla ciebie znajdzie. A teraz pakuj się, jedziemy do domu, gdzie będziemy dalej kombinować, jak sprawić, żebyś znów był szczęśliwy…

Co miałem zrobić? Dobry ze mnie syn, więc posłuchałem ojca. 

Czytaj także:
„W szkole wszyscy wyśmiewali moje imię. Wstydziłam się go, ale rodziców to nie interesowało, cierpiałam przez ich fanaberię”
„Wstydziłam się związku z mężczyzną w wieku mojego syna. Nie chciałam, żeby sąsiedzi plotkowali, że jestem jego sponsorką”
„Wstydziłam się utraty pracy, nikomu się nie przyznałam. Żyłam, jak dotychczas, a sterta niezapłaconych rachunków rosła”

Redakcja poleca

REKLAMA