„W szkole wszyscy wyśmiewali moje imię. Wstydziłam się go, ale rodziców to nie interesowało, cierpiałam przez ich fanaberię”

Rodzice adopcyjni zwrócili mnie do domu dziecka fot. Adobe Stock, Kenstocker
„Błagałam ich, aby je zmienić, ale dziwili się. Mówili, że to przecież takie piękne imię, ja jak zwykle przesadzam, a potem się obrażali. Zupełnie nie liczyli się z tym, co muszę znosić w szkole i jak ciężkie jest dla mnie życie z imieniem, które sobie wymyślili”.
/ 29.01.2023 16:30
Rodzice adopcyjni zwrócili mnie do domu dziecka fot. Adobe Stock, Kenstocker

Skończyłam 27 lat, mam trzyletnią córeczkę i wspaniałego męża. Nie jestem żadną pięknością, lecz lubię swoje odbicie w lustrze. Dobrze się czuję we własnej skórze. W czasach szkoły podstawowej i ogólniaka miałam jednak pewien problem… Teraz wydaje mi się on śmieszny, ale wtedy do śmiechu mi nie było.

Chodziło o moje imię

W czasach gdy w każdej klasie były przynajmniej dwie albo trzy Agnieszki, Anie, Kasie, Małgosie czy Marty, moje imię wydawało się strasznie niemodne, a nawet – jakby to młodzież powiedziała – „obciachowe”. Otóż rodzice, chcąc uczcić pamięć jednej z babć, nazwali mnie: Jadwiga. Byłam ładną dziewczyną, jednak tak bardzo wstydziłam się tego staroświeckiego i niemodnego imienia, że nigdy nie czułam się komfortowo. Oczywiście dzieciaki skrzętnie wykorzystywały okazję i wołały na mnie Jadźka albo Baba-Jaga. Kiedy pokłóciłam się z koleżankami, słyszałam, jak cedziły to imię złośliwie przez zęby, nazywając mnie „ciocią Jadzią”. Czy może być większe towarzyskie upokorzenie dla nastolatki niż zanegowanie jej młodości, wdzięku?

Byłam więc małą staruszką o brzydkim, według mnie, imieniu. Kiedy zadomowiłam się już w jakimś nowym miejscu, weszłam w krąg ludzi, których lubiłam, zapominałam o tym, ale każda nowa znajomość, nowe środowisko było kolejnym powodem stresu. Często czułam się wśród rówieśników wyobcowana Nie muszę dodawać, jak niechętnie nawiązywałam nowe znajomości. Wstydziłam się przedstawić. Po prostu Jadwiga brzmiało strasznie sztywno i poważnie, a Jadzia beznadziejnie, tak… prostacko.

Jednak największym upokorzeniem było dla mnie wyczytywanie mojego imienia i nazwiska na apelach, gdy w sali gimnastycznej zbierali się uczniowie całej szkoły. Byłam wzorową uczennicą i kiedy tylko dyrektor lub wychowawczyni ogłaszali, że to ja otrzymuję wyróżnienie lub nagrodę, zazwyczaj nikt nie słyszał mojego nazwiska, bo już po głośnym wybrzmieniu staroświeckiego imienia w sali rozlegał się rechot. Nie miałam drugiego, pod którym mogłabym się schronić.

Rodzice nadali mi tylko jedno imię

Błagałam ich, aby je zmienić, ale dziwili się.

– To przecież takie ładne imię, córeczko – mówiła mama.

Jak zwykle przesadzasz – komentował tata. – A babci byłoby przykro – dodawał poważnym tonem, wyraźnie dotknięty moim żądaniem.

Cóż, chodziło o imię jego matki. Babcia zmarła, gdy tata był małym dzieckiem, więc nigdy jej właściwie nie poznał. Tę swoją tęsknotę za matką wyraził, nazywając jej imieniem córkę. Na dodatek jedyną córkę. Jedyne dziecko… Dźwigałam to swoje brzemię z udręką, a potem, kiedy byłam już kilkunastoletnią dziewczyną, także z poczuciem winy w stosunku do rodziców. Kochałam ich i próbowałam zrozumieć, że przecież chcieli dobrze, że to w sumie drobnostka, nic takiego, a ja robię z głupiego imienia niepotrzebny dramat. Ale wtedy było to jednak dla mnie trudne. Później przyszły studia i nieoczekiwane wybawienie od udręki posiadania niechcianego imienia. Ktoś powiedział, że wszystko zależy od podejścia. I miał stuprocentową rację. Czasem na znane nam rzeczy należy popatrzeć inaczej, a odkryjemy w nich coś nowego, coś, co nam dotąd umykało. A czasem w czymś, co uznaliśmy za brzydkie, nagle dostrzeżemy piękno.

Poznałam sympatycznego chłopaka, Piotra

Studiował muzykologię. Bardzo mi się podobał. Z wzajemnością. Pamiętam, że kiedy nas sobie przedstawiono, byliśmy w jakimś klubie studenckim i grała dość głośna muzyka. Nie usłyszał mojego imienia. Ale gdy przegadaliśmy i przetańczyliśmy ze sobą ze dwie godziny, nagle poprosił, żebym je powtórzyła. No i stało się.

– Jadwiga – wyszeptałam.

– O, jak ładnie – powiedział. – Królewskie imię.

Myślałam, że żartuje. Nawet trochę się zezłościłam i nadąsałam. Zauważył to.

– Co jest? – spytał.

– Nie znoszę go.

– Kogo? – spytał ze zdziwiona miną.

Nie kogo, tylko czego. Swojego beznadziejnego imienia. Nie znoszę go! – powiedziałam.

– Ale ono jest przecież super! – wykrzyknął Piotr.

– Jakby mówili do ciebie całe dzieciństwo „Jadźka”, „ciocia Jadzia” albo „Baba-Jaga”, tobyś się cieszył? – odparowałam, nie kryjąc irytacji.

Roześmiał się, ale jakoś tak spontanicznie, szczerze. Po prostu nie mogłam mieć mu tego za złe.

– Przecież to głupoty. Grunt, że masz bardzo oryginalne imię. Nie kolejna Anka, Agnieszka czy Grażyna. Twoje imię jest takie… – zawahał się – skandynawskie, północne.

– Słucham? – byłam zdziwiona.

– Kiedy słyszę imię Jadwiga, od razu widzę wszystkie te tajemnicze kobiety ze skandynawskich sag.

– Nabijasz się ze mnie? – spytałam.

Nie. Zaraz coś ci powiem. Posłuchaj. Spójrz na to swoje imię inaczej, tylko poprzez dźwięki. Jad-wi-ga – przesylabizował.

Wzruszyłam ramionami

– Nadal to samo. Słyszę swoje imię i przychodzi mi do głowy Jadzia. Stara ciotka Jadzia.

Piotr zamyślił się.

– Wyszedłem od dźwięku, ale pomóc tu też może inny sposób zapisu tego imienia. Zapisz je inaczej i zobacz je w tym innym zapisie, a uwolnisz je od stereotypowych skojarzeń.

Wyciągnął mały notes i długopis.

– Jeśli powiesz słowo „wiking”, co widzisz? – zapytał, notując.

– Wysokiego, długowłosego, jasnowłosego mężczyznę w hełmie, wyskakującego z łodzi gdzieś na jakimś północnym wybrzeżu Europy! – wypaliłam odważnie.

Czy to jest obrazek śmieszny, „obciachowy”? – spytał Piotr.

– Nie. Raczej niepokojący. Ale sam facet interesujący – roześmiałam się.

Ta gra była dziwna. Nie wiedziałam, co ten chłopak chce mi udowodnić.

– Dobrze, a więc ustaliliśmy że dźwięk słowa „wiking” nie brzmi dla ciebie obciachowo. A teraz napisz swoje imię, jakby to zrobił powiedzmy Anglik. Zamiast „w” napisz „v”, a zamiast „j” napisz „y”.

Wzięłam od niego notesik i długopis i napisałam: „Yadviga”.

– Przyjrzyj się temu imieniu – poprosił Piotr. – Jak wygląda? Czy gdybyś czytała jakąś skandynawską sagę, i byłaby tam dziewczyna o tym imieniu, to by cię raziło?

Zamrugałam oczami

– Wiesz, rzeczywiście… Teraz to zupełnie inaczej wygląda. Widzę swoje imię jakby na nowo.

A jeszcze może być w skrócie Viga. To już w ogóle odlotowo, no nie?

– No lepiej – przyznałam. – O wiele lepiej. Bo zupełnie nie kojarzy się z poczciwą Jadźką.

– Bo to wcale nie jest poczciwe imię – odparł Piotr. – Mówiłem ci już, że jest królewskie. I wcale nie chodziło mi o naszą królową Jadwigę, chociaż ona z pewnością nie wstydziła się swego imienia…

To niesamowite, ale wystarczyła mi ta jedna, jedyna rozmowa, żebym całkowicie zmieniła podejście do mojego imienia. Odkryłam w nim fascynujący element, którego do tej pory w ogóle nie widziałam. A wszystko dzięki chłopakowi z niezwykłą muzyczną wyobraźnią. Dziś Piotr jest moim mężem, mamy córkę o imieniu Maria. W czasach mojego dzieciństwa to imię nie było modne. Brzmiało dla nas wtedy staroświecko i kojarzyło nam się z naszymi babciami. Teraz jednak ponownie wróciło do łask. Podobnie jak inne równie piękne, do niedawna niedoceniane imiona: Stanisław, Zofia, Ksawery… 

Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Redakcja poleca

REKLAMA