„Ugościłam wnusię jak angielską królową, a ona strzelała fochy. Wykrzyczała mi w twarz, że >>padliny jeść nie będzie<<”

Kobieta, którą zawiodła wnuczka fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„Siedziała przy stole nabzdyczona, ze złą miną, a ja stałam przy piecu i zastanawiałam się, po co sterczałam przez pół nocy przy stolnicy. Usiadłam przy stole, tyle że dla odmiany gapiłam się w okno. Byłam zła na córkę, że mnie w to wpakowała”.
/ 24.04.2022 08:20
Kobieta, którą zawiodła wnuczka fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

Bardzo się ucieszyłam, gdy córka zapytała, czy Madzia mogłaby u mnie spędzić pierwsze dwa tygodnie wakacji. Mieszkają daleko i rzadko widuję wnuczkę, to sama radość dla mnie!

– Ale czujesz się na siłach, mamo? – krygowała się Tereska. – Masz pewnie mnóstwo pracy w ogrodzie i w ogóle…

– Przecież Madzia ma już czternaście lat, kochanie, to nie jest dzidziuś – uświadomiłam ją. – Jak ją poproszę, z pewnością mi pomoże, prawda? Jedźcie sobie z Waldkiem na ten urlop, należy wam się.

– Kochana jesteś, mamo – odetchnęła córka. – Cieszę się, że rozumiesz.

A co tu jest do rozumienia? W końcu dwoje dorosłych ludzi musi czasem pobyć sam na sam, a nie tylko mijać się, bo praca, dzieci, i do tego przez ostatnie lata – budowa. O małżeństwo trzeba dbać, bo inaczej, w najlepszym razie, będzie tylko firmą, która dobrze funkcjonuje.

– Kochanie, Madzia z pewnością nie będzie się tu nudzić, byle pogoda dopisała – uspokajałam Tereskę. – Ma kuzynki niedaleko, parę koleżanek z czasów, gdy przyjeżdżała częściej, jest jezioro, las. Czego dzieciak może potrzebować więcej, aby dobrze się bawić?

Uzgodniłyśmy, że Tesia wsadzi ją do pociągu u siebie, a ja podjadę do miasta i odbiorę „przesyłkę”.
Szykowałam się na przyjazd wnuczki jak na wizytę angielskiego króla. Pobieliłam panieński pokoik córki na poddaszu, powiesiłam świeże firany, naniosłam kwiatów do wazonu.

Dzień wcześniej zrobiłam tort z truskawkami i bitą śmietaną, nalepiłam pierogów z mięsem na obiad, pamiętając, że zawsze za nimi przepadała. Zmęczona byłam, ale zadowolona; w końcu mogłam zrobić coś dla kogoś, a nie tylko dla siebie!

Kiedy Madzia wysiadła z pociągu, ledwo ją poznałam, i to nawet nie dlatego, że wyrosła, tego się przecież spodziewałam. Ale nie przypuszczałam, że moja wnusia nosi się w czerni w największe upały… Do tego skórzane ciężkie buty do kolan.

Przecież to udaru można dostać!

Przywitałyśmy się, myślałam, że pogadamy po drodze, ale od razu nałożyła słuchawki.

„Może i lepiej? – powtarzałam sobie. – Przynajmniej nie będę się rozpraszać przy jeździe”.

– O rany, babciu! – wyrwało jej się, gdy zaparkowałam na podwórzu. – Ale te drzewa urosły! A dom zmalał – zerwała w końcu to ustrojstwo z uszu i pobiegła przywitać się z kotami, które wygrzewały się na schodach. – Też bym chciała kotka – przyznała. – Ale tata ma uczulenie. Szkoda.

– Tu się tyle z nimi nabawisz, że będziesz miała dość – machnęłam ręką. – Tylko nie dokarmiaj, jedzą o stałych porach.

Zaprowadziłam ją do pokoiku na górze i powiedziałam, że zejdę, gdy podgrzeję obiad. Niech odpocznie po podróży. Podsmażyłam pierogi i poszłam po nią. Wchodzę i tak się przestraszyłam!
Na świeżo pobielonej ścianie wisiał plakat, z którego patrzył na mnie, no ja nie wiem kto… Kudły rozwiane, oczy pomalowane, fuj! Jak diabeł!

Madzia powiedziała, że to jej idol, jego piosenek wciąż słucha, nawet wspomniała, jak się nazywa, ale równie dziwacznie jak wyglądał, i zaraz mi z głowy wyleciało.

– Nigdzie się bez niego nie ruszam – dodała, wskazując na słuchawki.

Cóż, my kochałyśmy się w Skaldach, którzy dla naszych rodziców też byli jak kosmici. Młodość ma swoje prawa. Zmieniła się moja wnusia, ale każdy się zmienia i trzeba to zaakceptować.

„Im lepiej będziemy na powrót się poznawać, tym te różnice będą mniej wyraźne, może nawet przestanę je zauważać?” – pomyślałam sobie.

Pocieszałam się, choć jednak troszkę zła się zrobiłam na siebie, że taka mało tolerancyjna jestem. Całkiem jak te plotkarki ze wsi, co całymi dniami na płotach wiszą i na nikim suchej nitki nie zostawią.

– Nie bzdurz już, Zośka – skarciłam się wreszcie na głos. – To twoja wnuczka, krew z krwi i kość z kości!

Wreszcie Madzia zeszła na obiad i odetchnęłam, bo przynajmniej te ciężkie buciory zmieniła na tenisówki, i od razu było inaczej. Jednak tylko na chwilę, zanim pociągnęła czujnie nosem.

– Babciu, chyba nie zrobiłaś na obiad jakiejś padliny?! – zapytała czujnie.

Padliny? A cóż to dziecko wygaduje najlepszego?! 

– Madzieńko, kochanie, mięsko do pierogów świeżusieńkie, od cioci Helenki ze świniobicia! – zapewniłam gorąco.

Spojrzała na mnie z oburzeniem, aż wreszcie parsknęła:

– Oczywiście rodzice cię nie uprzedzili, że jestem wegetarianką!

– Kim?!

– No, nie jem mięsa! Nie powiedzieli, prawda? Mam prawie piętnaście lat i, kurde, nikt nie traktuje mnie poważnie! – podniosła głos. – Nawet rodzona matka!

– Oj, wnusiu, nie wyrażaj się – tylko na tyle się zdobyłam.

Siedziała przy stole nabzdyczona, ze złą miną, a ja stałam przy piecu i zastanawiałam się, po co sterczałam przez pół nocy przy stolnicy. Swoją drogą ciekawe, czym ja tę pannicę będę karmić?

– Mam rybę wędzoną – zaproponowałam z rezygnacją, bo już czułam, że wszystkie moje wyobrażenia o wspaniałych wakacjach z wnuczką biorą w łeb. – Chcesz? Ze świeżym chlebkiem.

– A ryba to niby co? Kwiatek? – machnęła ręką. – Też ją ktoś zamordował.

Usiadłam przy stole, tyle że dla odmiany gapiłam się w okno. Byłam zła na córkę, że postawiła mnie w takiej niezręcznej sytuacji. Aż tak jej się śpieszyło na tę romantyczną wyprawę?

– To co ty w ogóle jesz, kochanie? – zapytałam wreszcie słabym głosem.

A Madzia na to, że wszystko: warzywa, owoce, jajka, ser… Byle nikt nie płacił za to życiem, które – jak wiadomo – jest najwyższą wartością. No i jeszcze kotlety sojowe!

– A tort z bitą śmietaną i truskawkami? – zaproponowałam na granicy płaczu, bo ta soja mnie dobiła; przecież nawet nie wiem, jak to wygląda!

– Jasne! – uśmiechnęła się wnuczka od ucha do ucha i na chwilę znów nadzieja wstąpiła w moje serce. – Zrobiłaś tort, babciu? Super!

Przyniosłam ciasto ze spiżarki i patrzyłam, jak zajada z wielkim ukontentowaniem. Od razu mi się lżej na sercu zrobiło. Ciekawe tylko, co zrobimy, gdy przyjdzie odwiedzić rodzinę? Już widzę miny ciotek, gdy Madzia wyzwie je od morderczyń! Lepiej od razu spytam, co zamierza.

– No dobra – zgodziła się łaskawie.

– Powiemy, że mam uczulenie na białko, i już. Może być?

– Ale nie wolno kłamać – stropiłam się.

– To nie kłamstwo, tylko dyplomacja – stwierdziła wnuczka. – Nie muszę się przecież wszystkim zwierzać!

No i proszę, taka roztropna i w sumie miła dziewczynka! Szkoda naprawdę, że takie głupoty z tym jedzeniem wymyśla, dla starej babki mogłaby dyspensę zrobić. Całe życie tylko na mięsie gotowałam, za późno dla mnie cuda na kiju wyczyniać… A przecież nie będę dziecka samymi tortami karmić!

Czytaj także:
„Mama była słabego zdrowia, więc ukrywałam przed nią ciążę, bo chciałam oszczędzić jej stresów. Teraz tego żałuję”
„Dla innych emerytura to koniec świata, a dla mnie nowy i lepszy początek. W końcu złapałam życie za rogi”
„Umówiłam moją przyjaciółkę z nieznajomym z ulicy. Powinna być mi wdzięczna, a zachowała się podle”

Redakcja poleca

REKLAMA