„Dla innych emerytura to koniec świata, a dla mnie nowy i lepszy początek. W końcu złapałam życie za rogi”

Kobieta na emeryturze fot. Adobe Stock, Vasyl
„Gdy skończyłam, spojrzałam na moje dzieło i poczułam, że dałam radę! Byłam szczęśliwa, że się udało. Pieniądze wpłynęły na konto. Nie mogłam uwierzyć, że tyle zarobiłam na jednym torcie. Owszem, pracy było sporo, ale to jednak tylko ciasto, nie konstrukcja mostu!”.
/ 21.04.2022 06:12
Kobieta na emeryturze fot. Adobe Stock, Vasyl

Jednym z moich pierwszych wspomnień z dzieciństwa jest dzień czwartych urodzin. Mama piekła tort i pozwoliła mi sobie pomagać. Pamiętam misę kogla-mogla, do którego dosypywałam mąkę. Później smarowałam masłem formę i przelewałyśmy do niej puszystą masę. Biszkopt rósł w piecu jak szalony, mimo że mama nie dodawała do niego ani szczypty proszku do pieczenia. Ten zapach ciasta na zawsze będzie mi się kojarzył z domem.

Gdy sama założyłam rodzinę, także nie wyobrażałam sobie niedzieli bez ciasta. Piekłam je z zapałem i pasją. Pozwalałam moim dzieciom wylizywać krem z dna miski i pomagać mi na każdym etapie, choć więcej było przy tym sprzątania niż pożytku, ale uważałam wspólne pieczenie za świetną okazję do integracji rodziny.

Szczególnie moja córka, Kasia, uwielbiała mi zawsze pomagać, a później z dumą prezentowała gościom nasze wspólne wypieki. Koleżanki z pracy także uwielbiały moje ciasta. Przynosiłam je często w poniedziałki, jeśli coś nam zostało z niedzieli. I muszę przyznać, że miały wzięcie!

Księgowa nie mogła się ich nachwalić. Zjadała po dwa, trzy kawałki, obiecując, że już od jutra na pewno będzie się odchudzać. Przylgnęła do mnie dowcipna ksywka „Pieczarka”. Lubiłam ją, bo mam do siebie dystans i wiem, że współpracownicy nadali mi ją z sympatii.

Kiedy kończyłam pięćdziesiąt lat, dowiedziałam się, że mogę przejść na wcześniejszą emeryturę. Doliczono mi lata pracy na polu rodziców i załapałam się! Nie mogłam w to uwierzyć. Mimo że bardzo lubiłam firmę i współpracowników, kusiła mnie wizja wolności. Koniec z dojazdami autobusami zimą, koniec ze wstawaniem o szóstej rano, koniec ze stresem.

Nie zastanawiałam się długo

Na pożegnanie upiekłam wielki tort bezowy z serkiem mascarpone i owocami dla całej załogi. To mój popisowy wypiek. Wiedziałam, że zrobi wrażenie.

– Renia, to jest niebo w gębie! Mogę wziąć kawałek dla córki? Ona uwielbia bezy! – zachwycała się Mirka, moja przełożona.

– Jasne, bierz – odparłam, czując, że rozpiera mnie duma.

Już dawno nie słyszałam tylu komplementów. Następnego dnia zadzwoniła do mnie Mirka. Jej córce tak smakował mój tort, że poprosiła, abym zrobiła jej taki na wesele.

– Wesele?! Chyba żartujesz? Bardzo mi miło, ale nigdy w życiu nie podołam takiemu zadaniu.

Nie mówiłam tego ze skromności. Po prostu o weselu Marty słuchałam od dobrych kilku miesięcy. Mira wciąż opowiadała o tym, że jej córka jest z czegoś niezadowolona. A to z sukni, bo fałdka źle się układa, a to z dekoracji, bo miały być kremowe a są ecru, a to z zaproszeń, bo miały nie taką czcionkę…

Mira była pełna podziwu dla perfekcjonizmu córki, ale ja uważałam, że dziewczyna przesadza. Nie chciałam pchać się do paszczy lwa i odmówiłam. Marta jednak nie była z tych, co łatwo odpuszczają i przyjechała do mnie wieczorem osobiście.

– Pani Reniu, ja panią błagam. Mój ślub nie będzie udany, jeśli nie będę mieć takiego tortu. To był ideał, którego poszukiwałam od miesięcy, a byłam w naprawdę wielu cukierniach. Nigdy nie jadłam równie delikatnej i pysznej bezy. Po prostu rozpływa się w ustach. Zapłacę tyle co cukierni. Naprawdę się pani opłaci! Przysięgam!

Czułam, że nie odpuści, a wizja zarobku była kusząca. Oczywiście trochę się bałam, że tym razem tort nie wyjdzie dokładnie taki, jak ten na pożegnanie i Marta będzie zawiedziona, ale podjęłam wyzwanie. W końcu na emeryturze każdy dodatkowy grosz się przyda. Wiedziałam, że sama nie udźwignę tego zadania, więc zadzwoniłam do córki z prośbą o wsparcie. 

W przeddzień ślubu uzbrojone w miksery, olbrzymią ilość jajek, cukru, śmietanki, mascarpone i owoców, przystąpiłyśmy do pracy. To nie były żarty. Musiałyśmy zrobić trzypiętrowy tort dla stu dwudziestu osób.

Suszyłam spody niemal przez cały dzień, u siebie i trzech sąsiadek! Bezy musiały być śnieżnobiałe i chrupiące. Niektóre nieco się przybrązowiły lub popękały, więc musiałam robić je od nowa. W dniu ślubu pozostało przełożyć je kremem i udekorować owocami.

Musiałam zrobić to jak najpóźniej, by beza nie straciła kruchości, więc kończyłam dzieło w kuchni należącej do sali weselnej. Bałam się, że nie zdążę. Na ostatnią chwilę zostawiłam maliny, bo nie chciałam, żeby puściły sok i popsuły efekt. Gdy skończyłam, spojrzałam na moje dzieło i poczułam, że dałam radę!

Torty na trzech podestach wjechały na salę i usłyszałam brawa gości. Roześmiałam się w duchu. „Fajnie, że im się podoba. Oby jeszcze smakował”. Po kwadransie Marta przybiegła do kuchni i ucałowała mnie.

– Dziękuję! Dzięki pani wszyscy będą wspominać moje wesele latami!

Byłam szczęśliwa, że się udało. Pieniądze wpłynęły na konto. Nie mogłam uwierzyć, że tyle zarobiłam na jednym torcie. Owszem, pracy było sporo, ale to jednak tylko ciasto, nie konstrukcja mostu!

– Takie zarobki na emeryturze?! – zaśmiał się mąż. – Minęłaś się z powołaniem, pracując tyle lat w urzędzie.

Po weselu Marty rozdzwoniły się telefony

Dziewczyna nieźle mnie rozreklamowała. Jedna pani potrzebowała tort na chrzciny, druga na urodziny synka, jeszcze inna na dwudziestą piątą rocznicę ślubu. Piekłam jeden za drugim, a telefon wciąż dzwonił.

– Muszę kupić drugi piekarnik! – oświadczyłam.

– Musisz też założyć firmę – odparł mój mąż. – To zaczyna być podejrzanie dochodowy biznes.

Miał rację. Złożyłam odpowiednie papiery, dostosowałam kuchnię do wymogów sanepidu i otworzyłam cukiernię „Torty Reni”. Postanowiłam też zapisać się na szkolenie ze zdobienia tortów, bo moda na postaci z bajek trochę mnie przerosła.

Okazało się, że zrobienie kolorowej masy cukrowej nie jest takie trudne, a w sklepach internetowych były dziesiątki gotowych figurek i szablonów do odwzorowywania. Z okazji urodzin wnuka zrobiłam wielki samochód z oczkami. Piotruś był zachwycony. Córka miała jednak tego dnia nie najlepszy nastrój.

– Co się dzieje? Źle się czujesz?– zapytałam ją w kuchni, gdy byłyśmy same.

– Mam problemy w pracy. Będą redukcje. Obawiam się, że mnie zwolnią – powiedziała i wybuchła płaczem.

– Nie martw się, skarbie. Na pewno wszystko będzie dobrze – próbowałam ją pocieszyć.

Niestety okazało się, że przeczucia ją nie myliły. Po kilku dniach Kasia otrzymała wypowiedzenie. Była załamana, ale ja zdążyłam już przemyśleć plan awaryjny.

– Poprowadzisz ze mną cukiernię, co ty na to?

– Och, mamo, nie potrzebuję litości tylko pracy.

– To żadna litość. Musisz pomóc mi zrobić wózek z muffinkami. To teraz bardzo popularne na imprezach. Nie dam rady upiec stu muffinek bez pomocy!

Od tamtej pory prowadzimy rodzinny biznes. Kasia nie tylko pomaga mi w pieczeniu, ale też w zakupach, rozliczeniach i marketingu. Zmieniła także nazwę z „Torty Reni” na „Piekące babeczki” i założyła nam stronę internetową. Wniosła do naszej działalności tchnienie nowoczesności. Kto by pomyślał, że na emeryturze rozkręcę taki biznes! 

Czytaj także:
„Kiedy mąż podczas sprawy rozwodowej zażądał orzeczenia o winie, zgodziłam się dla świętego spokoju. Ależ byłam głupia!”
„Kiedy mąż odszedł do kochanki, w moim domu zaczęło straszyć. Nasze wspólne mieszkanie chciało się mnie pozbyć!”
„15 lat godziłam się na niewolnictwo we własnym domu. Byłam osaczoną przez męża kurą domową, ale w końcu odzyskałam głos”

Redakcja poleca

REKLAMA