Siedziałem z ojcem przy barze w naszym ulubionym pubie. Każdy z nas w milczeniu wpatrywał się w swoją szklankę z whisky.
– Wiesz, że to już szósty raz? – odezwał się w końcu ojciec.
W milczeniu pokiwałem głową. To było ponad dziesięć lat temu, kiedy po raz pierwszy miałem serce złamane na pół. Moja dziewczyna, jeszcze z liceum, nagle oświadczyła mi, że pora zakończyć tę znajomość. Dokładnie tak to ujęła.
Byliśmy parą cztery lata, straciliśmy ze sobą dziewictwo, a ona nazwała to znajomością, którą pora zakończyć. Bo? Czemu? Tego dokładnie wyjaśnić nie umiała. Potem kolejne dziewczyny regularnie obtłukiwały moje coraz bardziej pokruszone serce.
Nie umiem żyć bez miłości i może zbyt prędko się zakochuję, i zbyt szybko wybieram imiona dla przyszłych dzieci, które planuję mieć z aktualną wybranką. Dziewczyny to zachwyca i przeraża zarazem. No ale z Kasią, ostatnią z moich byłych, spotykaliśmy ponad dwa lata, i nawet kupiłem pierścionek, bo zamierzałem się oświadczyć. Nie zdążyłem. Wcześniej mnie rzuciła. Znowu bez konkretnego powodu. Ojciec westchnął.
– Synu, nie masz nosa do kobiet. Zobacz, ja i mama jesteśmy razem już ponad trzydzieści pięć lat. Prawie wszyscy nasi znajomi z tamtych czasów podobnie…
– Dobra, już mnie nie dobijaj – mruknąłem. – Jakieś propozycje?
Uśmiechnął się.
– W dawnych czasach nie było innych związków niż aranżowane…
– No, chyba żartujesz! – obruszyłem się.
– Ciut. Ale proponuję, żebyś w piątek pojechał z nami do wujka Jurka i cioci Gosi w odwiedziny.
– Przestałem z wami do nich jeździć, jak skończyłem dziewięć lat – przypomniałem mu. – Po tym, jak Paulina namówiła mnie na łażenie po drzewach, co skończyło się dla mnie złamaną rękę.
– Sam za nią wlazłeś, bo nie chciałeś być gorszy – zripostował ojciec. – Ale ona z drzewa nie spadła. Pora więc, żebyście odnowili znajomość, bo może inne wspomnienia też masz przekłamane, co?
Przyjaciele moich rodziców z lat szkolno-licealnych mieszkali dwadzieścia kilometrów od miasta, czyli już praktycznie na wsi. Paulina była ich córką. Dziewczyną zupełnie nie w moim typie, co stwierdziłem już na pierwszy rzut oka. Podobały mi się kobiety z klasą, wysokie, zadbane, o które mężczyzna musi zabiegać, by potem móc się nimi opiekować. Linka była niska, pyzata i samodzielna. Nic się nie zmieniła.
Kiedy zjedliśmy obiad, nasi rodzice wdali się w jakieś poważne rozmowy o polityce, więc przenieśliśmy się z Linką na kanapę. I na dobry początek, żebyśmy mieli jasność, poczyniliśmy pewne ustalenia.
– Domyślasz się, że chcą nas zeswatać?
– Powiedzmy.
– I co ty na to?
Wzruszyła ramionami.
– Jeszcze nie wiem, właściwie cię nie znam – odparła.
Czyli tego nie wyklucza? Niedobrze
– Linka, nie obraź się, ale nie bardzo jesteś w moim typie. Poza tym niedawno rzuciła mnie dziewczyna, a zanosiło się na coś poważnego z mojej strony, więc nie jestem gotów na nowy związek. Nie zasługujesz na rolę… plastra – uśmiechnąłem się cierpko.
– Jak uważasz – stwierdziła krótko.
Skoro ustaliliśmy, że to żaden podryw, gadaliśmy na luzie, nieświadomi upływu czasu. Gdy mama zaczęła ziewać, ojciec dał sygnał do wyjazdu. Trochę mi było żal już rozstawać się z Pauliną…
– A może wyskoczymy gdzieś jutro wieczorem? – zaproponowałem. – Potańczyć albo do pubu?
– Wolałabym kino, pod warunkiem że mogę wybrać film.
Jęknąłem w duchu. Komedie romantyczne zdecydowanie mi się przejadły, bo Kasia je uwielbiała. Ale skinąłem głową na znak zgody. Wybrała film fantasy, na podstawie książki, którą oboje czytaliśmy. Kazała mi kupić bilety i po siebie przyjechać, po czym niezobowiązująco, tak po przyjacielsku, cmoknęła mnie w policzek.
Po raz pierwszy w życiu, będąc z dziewczyną w kinie, nie gapiłem się na nią, tylko na ekran. Nie dlatego, żeby Linka była brzydka, ale film wgniatał w fotel. Potem wstąpiliśmy na pizzę. Odwiozłem ją do domu mocno po północy.
Cały czas rozmawialiśmy, żartowaliśmy i chyba dobrze się bawiliśmy. Nie chyba. Jeśli chodzi o Linkę, praktyczną, szczerą i pewną siebie dziewczynę, nie musiałem zgadywać. Było super.
Świetny film, świetna kolacja, świetna dziewczyna
Materiał może nie na moją żonę, ale na kumpelę bez dwóch zdań. Nie udawaliśmy przed sobą kogoś lepszego, ważniejszego, mądrzejszego, rozumieliśmy się w lot, mieliśmy podobne zainteresowania i poczucie humoru.
Linka była niezwykła w swojej zwyczajności. Nie miewała fochów ani problemów z podejmowaniem decyzji. Umówiliśmy się, że na zmianę będziemy decydować, gdzie idziemy wieczorem, przy czym to drugie ma zakaz narzekania.
W sumie za każdym razem dobrze się bawiliśmy, chociaż jak zaprosiła mnie na „nocne wabienie motyli”, w pierwszym odruchu się skrzywiłem. Imprezę organizowali jej kumple ze studiów przyrodniczych.
Polegała na wabieniu ciem za pomocą specjalnych świecących ekranów. Urzekające zjawisko. Trochę jak Linka. Atmosfera tak mnie oczarowała, że na koniec, około trzeciej nad ranem, dałem się jej pocałować.
Chciała sprawdzić, jak będzie… Było dobrze, nawet bardzo dobrze, na tyle, że zacząłem się zastanawiać, kto ją nauczył tak świetnie całować. Nie, nie byłem zazdrosny, po prostu… No, może trochę zazdrosny byłem. Cholera.
Jak wypadłem na jego tle? Może kiepsko i zostanę na lodzie? Bez kandydatki na narzeczoną, wybraną mi przez rodziców, bez przyjaciółki, bez niczego. Już nie wiedziałem, jaki jest mój typ, czego szukam, czego chcę, nie wiedziałem nawet, jak bardzo lubię Linkę, ale dość, by się obawiać, że znajdzie sobie kogoś innego, a mnie wystawi do wiatru.
No i wykrakałem… W tamten pamiętny wtorek mieliśmy pójść na bilard. To był mój pomysł. Grałem nieźle, na studiach nawet trochę na tym zarabiałem, a ona chciała się nauczyć. Czekałem w klubie ponad dwadzieścia minut, zanim sięgnąłem po telefon.
Byłem przyzwyczajony przez moje byłe do czekania, ale Linka nie miała tego w zwyczaju. Nie znosiła spóźnialskich. Uważała, że niepunktualność to oznaka braku szacunku, by nie rzec, lekceważenia. Więc sama też się nie spóźniała. A teraz na dokładkę nie odbierała ode mnie telefonów…
Zadzwoniłem do jej rodziców. Potwierdzili, że wyjechała do klubu ponad godzinę temu swoim samochodem. Wyszedłem przed budynek położony prawie w centrum miasta. Wtorek wieczorem, pustki, a jej toyoty ani widu, ani słychu. Jej komórka też ciągle nie odpowiadała. Dzwoniłem co dwie minuty, aż po godzinie dałem sobie spokój. Stało się, olała mnie…
I od razu ogarnęły mnie wątpliwości. Linka po prostu nie była taka! Nie mogłem i nie chciałem w to uwierzyć. Ale co się w takim razie stało? Zdenerwowany pojechałem na najbliższy posterunek policji. Kiedy zreferowałem sprawę oficerowi dyżurnemu, popatrzył na mnie ubawiony.
– Pan poważnie chce zgłosić zaginięcie, bo dziewczyna nie przyszła na randkę?
– Nic pan nie rozumie! Wyjechała z domu, jechała do klubu, gdzie się umówiliśmy, i nie dojechała. Więc coś się musiało stać!
– Taaa… – nadal nie był przekonany.
– Panie! – wrzasnąłem, aż drgnął. – Nie może pan po prostu sprawdzić w rejestrach, czy nie było jakiegoś wypadku czy coś?
– W imię czego?
– W imię męskiej solidarności, do cholery! W imię miłości!
Gdy to wykrzyczałem, uświadomiłem sobie, że to szczera prawda.
– Dobra, już, spokojnie, bez nerwów… Aleś się pan nakręcił…
– Przecież to moja przyszła żona jest, a ja ją zgubiłem! – jęknąłem z rozpaczą. – Kocham ją, a nigdy jej tego nie powiedziałem!
– Słyszałam! – dobiegł mnie radosny głos zza pleców.
Odwróciłem się na pięcie. Stała tam, roześmiana, w towarzystwie jakiegoś dryblasa.
– Paulinka? Jak się tu znalazłaś?
– Składałam zeznania. W sprawie napadu. Na mnie.
– Boże! – przyjrzałem się jej uważniej.
Miała podarta kurtkę, zmierzwione włosy i chyba pod okiem rósł jej siniak. Bez słowa wziąłem ją w ramiona. Towarzyszący jej policjant wyjaśnił, że Linka została napadnięta dwie ulice przed klubem. Gdy zaparkowała auto, podbiegł do niej jakiś typ i próbował wyrwać torebkę. Broniła się, więc ją uderzył.
Złodziej uciekł, zabierając torebkę z kluczykami i komórką, a jej pomógł patrol policji, który przechodził obok chwilę później. Złodzieja złapali, ale musiała złożyć zeznania i dlatego nie mogła zadzwonić.
– Nikt – wyszeptałem w jej włosy – nikt nigdy nie był mi tak drogi jak ty.
– Fajnie – odszepnęła – ale oświadczyny na komendzie policji? Mało romantycznie.
– Więc w twoim stylu – pocałowałem ją w czoło. – Ale mogę je powtórzyć w dowolnym wybranym przez ciebie miejscu.
– Nie musisz, głupku.
Nie wiedzieć kiedy, między kinem a wabieniem motyli, pokochałem Linkę. Zwyczajną miłością, bez fanfar i fajerwerków, ale też bez nudy, taką na każdą porę roku.
Czytaj także:
„Stawałam na rzęsach, żeby zadowolić Adama, a on zwyzywał mnie od egoistek. Krytykował nawet moją seksowną bieliznę”
„Moja koleżanka liczy na poważny związek, ale gdy poznaje przyzwoitego faceta, to wysyła mu nagie fotki”
„Zdradziłam męża, bo w ostatnich chwili wycofał się z wyjazdu, o którym marzyłam od dawna. Odszedł bez słowa”