Taka byłam odważna, pewna swego. „Z niczego nie rezygnować. Niczego nie przegapić. Nic nie stracić” – to było moje życiowe motto. Chciałam przebalować życie. Nie dla mnie miały być troski i wyrzeczenia. Nie zamierzam się usprawiedliwiać. Zrobiłam dokładnie to, co chciałam zrobić.
Zawsze wszystko mi się udawało. Największe szaleństwa uchodziły mi na sucho, nawet, jeśli wyszły na jaw.
– Ten twój przeklęty urok kiedyś cię zgubi – mówiłeś, a ja się śmiałam.
Byłam taka pewna siebie, że nawet specjalnie nie ukrywałam swoich szaleństw. A ty nie protestowałeś. „Ufamy sobie” – uśmiechałeś się, gdy moja własna matka mówiła ci, że powinieneś mnie krócej trzymać. Ale nie – ty zgadzałeś się na wszystkie moje szalone eskapady. Nie sprawdzałeś, gdzie wyjeżdżam, z kim, po co. A mnie nosiło. Pół biedy, gdy jechaliśmy gdzieś całą bandą, ale zdarzały się przecież i inne. Tak jak wtedy, gdy na spływ kajakowy pojechałam tylko z Grześkiem. Ja nie miałam żadnych obowiązków, ty wiele. Uznałam więc, że byłoby niesprawiedliwie, gdybym musiała z różnych rzeczy rezygnować tylko dlatego, że ty nie masz czasu. Myślałam nawet, że dlatego cię kocham – bo w niczym mnie nie ograniczasz.
No i stało się dokładnie to, przed czym ostrzegała mnie moja mama.
– Dziewczyno, opanuj się – mówiła. – Nie przeciągaj struny. Ten twój Jacek i tak ma anielską cierpliwość. Zobaczysz, kiedyś posuniesz się za daleko.
– Oj, mamo, taka jesteś staroświecka – śmiałam się. – Teraz są inne czasy. Co to w ogóle znaczy za daleko?
Dziś wiem już, co to znaczy. Miałeś jakąś pilną robotę i nie mogłeś pojechać ze mną na weekend. A ja tak kocham morze jesienią. No i pojechałam z Grześkiem. Szybko wyczułam, że sprawy wymykają się spod kontroli i... To jest najgorsze. Bo, żeby jeszcze to był impuls, chwila zapomnienia. Może mogłabym to sobie wybaczyć. Ale nie. Kiedy zorientowałam się, do czego Grzesiek zmierza, świadomie zdecydowałam się na zdradę. „Z niczego nie muszę rezygnować” – myślałam.
Przecież to mi się należało...
No i mam swoją przygodę. Dwudniowy romans zniszczył całe moje życie. Nie wiem, miałam tę zdradę wypisaną na twarzy, czy co? Bo kiedy wróciłam do domu, zapytałeś, co się stało. Pierwszy raz, odkąd się znamy. A ja idiotka, skoro już zapytałeś, powiedziałam prawdę.
– Niech żyje bal. Tak? – uśmiechnąłeś się jakoś dziwnie.
– No przecież mnie znasz – powiedziałam lekko. Było mi głupio i pewnie dlatego szarżowałam.
– No właśnie, wygląda na to, że wprost przeciwnie – przyglądałeś mi się uważnie, jakbyś widział mnie po raz pierwszy. – Ufałem ci, bo myślałem, że cię znam. Myślałem, że mnie kochasz i wszystko, co robisz to tylko zabawa.
– Bo to była zabawa – odparłam, tracąc nagle całą pewność siebie.
– Możliwe – westchnąłeś. – Ale w takim razie baw się z kimś innym. Nie ze mną.
Bez słowa patrzyłam, jak wstajesz, wychodzisz do przedpokoju, wkładasz płaszcz. W moje lekkomyślne serce nagle zaczął wkradać się potworny strach. Chciałam wołać, żebyś wrócił i słowa nie chciały przejść przez ściśnięte gardło. Teraz czekam. Wierzę, że wrócisz, a ja wtedy powiem ci, że na balu nieważne, co się tańczy, ważne – z kim. Właśnie to zrozumiałam. Czy to wystarczy?
Czytaj także:
„Moja bratanica kupuje sobie miłość za pieniądze ojca. Nie widzi, że jej ukochanemu zależy tylko na nich…”
„Przyjaciółka odbiła mi męża, ale gdy stracił władzę w nogach, porzuciła go. Ja za to pozwoliłam mu wrócić…”
„Rodzina męża mówi, że umarł z miłości do mnie. A on po prostu zapił się na śmierć po tym, jak od niego odeszłam”