„Uderzyłem szefa, żeby zaimponować pięknej koleżance z pracy. Chciałem, żeby uważała mnie za samca alfa”

Uderzyłem szefa, żeby zaimponować koleżance fot. Adobe Stock, motortion
„– Niechby usiadł na twoim miejscu i popracował. Może by się zastanowił na sobą. Wszystkie tu siedzicie przez swoich facetów, którzy nie mają pojęcia o waszym wysiłku. Robiłbym na dwa etaty, byle tylko moja kobieta nie musiała tak zapieprzać!".
/ 07.12.2022 06:44
Uderzyłem szefa, żeby zaimponować koleżance fot. Adobe Stock, motortion

Wiedziałem, że w końcu pęknę. I wylecę z fasonem, dyscyplinarnie, z groźbą wyroku za pobicie. Tak po prawdzie, nie byłaby to reakcja spontaniczna, a kontrolowana, bo siedziała mi w głowie od dawna. Nie żeby zaimponować kobiecie, ale by traktowała mnie poważnie…

Od dziesięciu lat byłem rozwiedziony i przekonany, że była żona pójdzie w kapciach do nieba, bo trochę się ze mną namordowała.

Nie piłem, nie biłem, nie jeździłem na kobiety

Za to mocno akcentowałem swoje ja i rzadko chodziłem na kompromisy. Po rozwodzie zostaliśmy, jak to się ładnie mówi, przyjaciółmi. Inne przyjaciółki w ciągu tej dekady też miewałem, ale żadna nie zapisała mi się we wdzięcznej pamięci dość mocno, żebym żałował, że nie ułożyłem sobie z nią życia.

Magda z kolei już miała męża, ale to rzadko jest okoliczność chroniąca od wpadnięcia w oko innemu mężczyźnie. Czasem bywa wręcz przeciwnie. Dogadywaliśmy się w pracy, śmiała się z moich dowcipów, sprzedawaliśmy sobie komplementy i wchodziliśmy w fazę flirtu, ale bez konsekwencji.

Imponowałem jej trochę oczytaniem oraz w miarę poprawną polszczyzną. Cóż, w końcu dyplom uniwerku do czegoś zobowiązuje. Wykonywałem w życiu mnóstwo różnych zajęć, głównie fizycznych, bo nie widziałem związku między tytułem magistra filozofii a niemożnością złapania za łopatę. Miało to duży plus, czyli minimalny kontakt z tak zwaną inteligencją, którą gardziłem jako bandą głupków z aspiracjami do Bóg wie czego.

W ostatniej pracy zachowywałem się podobnie

Ciągle kombinowałem, jak zminimalizować kontakt z wyższym szczeblem, tymi wszystkimi menedżerami przeoranymi na różnych szkoleniach, aby potrafili sklecić dwa zdania po polsku. Kłopot w tym, że wyszkoleni nie mówili już własnymi słowami, tylko wyuczonymi formułkami, a ich stosunek do robotnika przypominał podejście rosyjskiej inteligencji do chłopa pańszczyźnianego w dziewiętnastym wieku, czyli być może taki chłop to nawet stworzenie boże, z pewnością mądrzejsze od dwuletniego dziecka, ale jednak głupsze od psa myśliwskiego.

Nie przeszkadzało mi to aż tak bardzo, gdy miałem dwadzieścia parę lat, ale teraz, gdy zbliżam się do czterdziestki, zaczęło mnie solidnie wkurzać.

– Charakteryzuje ich jedna cecha – robiłem wykład Magdzie w czasie pracy, przekrzykując maszyny. – Oni są po prostu organicznie niezdolni do powiedzenia czegokolwiek, co ich przełożonych wprawi w zakłopotanie.

– A ty niby mówisz to, co myślisz, tak?

– Tak. Ślicznie wyglądasz.

Zacząłem łapać się na tym, że robię przytyki do męża Magdy, jakim to musi być pierdołą i gamoniem, że pozwala swojej kobiecie na wykonywanie tak ciężkiej i męczącej pracy za tak śmieszne pieniądze.

Jakbym chciał go jej obrzydzić

– Niechby usiadł na twoim miejscu i popracował. Może by się zastanowił na sobą.

– Są cięższe prace...

– To nie jest argument. Wszystkie tu siedzicie przez swoich facetów, którzy nie mają pojęcia o waszym wysiłku. Robiłbym na dwa etaty, byle tylko moja kobieta nie musiała tak zapieprzać!

Taki był ze mnie bojownik o lekką pracę dla kobiet. Robiło się wtedy niezręcznie, bo dawałem Magdzie sygnały: „bądź moja, a się nie napracujesz”. Trochę głupie to było, ale nie wiedziałem dokładnie, jaka jest relacja między nią a jej mężem. Może to już związek wypalony i przebrzmiały?

Nie mieli dzieci, więc może dałaby mi szansę. Magdzie chyba zaczęło to doskwierać, bo przebąkiwała o zmianie pracy. Zapytałem wprost:

– Dlaczego?

– Bo nie chcę się w tobie zakochać. Lubię cię, podobasz mi się jako facet, ale...

Tego się nie spodziewałem. Randki czy romansu, owszem, jakiejś przelotnej chwili zapomnienia, czemu nie, ale nie zakładałem poważnego zaangażowania i sięgnięcia do uczuć wyższych. Usiadłem w domu na kanapie i zrobiłem rachunek sumienia. Zawracasz w głowie mężatce, miej odwagę ponieść konsekwencje.

Wycofaj się, więcej jej nie bajeruj, nie udawaj mądrzejszego, niż jesteś. Łatwo powiedzieć. Nieraz w rozmowach z Magdą poruszałem temat mojego ewentualnego zwolnienia się. Takiego z przytupem po większej awanturze. No to się przekona, że moje słowa nie dym, a z gęby cholewy nie robię.

Okazja nadarzyła się trzy dni później. Wezwano mnie do dyrektora produkcji, który obwieścił, że musi mi zabrać ileś tam premii za notoryczne niestosowanie się do jakichś bzdurnych wytycznych. Uśmiechnąłem się ironicznie.

– Niech mi pan poda sensowne uzasadnienie – wycedziłem. – Przecież ten przepis to głupota – rzuciłem.

– Nie ja tę głupotę wymyśliłem!

– Ale pan tę głupotę egzekwuje, mając świadomość, że to idiotyzm. Czyli stoi pan niżej od tego, który to wymyślił. I sam pan to przyznaje – wypaliłem.

– Dobrze ci radzę, Michalak, hamuj się! – ostrzegł, czerwieniąc się na twarzy.

– Nie zamierzam. Jutro przyślecie do mnie brygadzistę, żebym robił nadgodziny, ale nic z tego. Nie będę nadgodzinami gonił premii zabranej mi za jakąś pierdołę.

Mogę pana zwolnić bez podania przyczyny! – zagroził.

– Nową pracę znajdę w pięć dni – parsknąłem. – A wy takiego pracownika jak ja nie znajdziecie w pięć miesięcy. Gdzieś wam umknęła zmiana sytuacji na rynku pracy, drogi panie dyrektorze...

– I tak cię zwolnię! – zaperzył się.

– Być może – powoli wstałem z krzesła. – W razie gdyby miał pan wątpliwości, wahał się, to pomogę... – i nad biurkiem strzeliłem go w pysk.

Niezbyt mocno, żeby nie złamać mu nosa ani nie wybić zębów. Tylko żeby wywrócił się z krzesłem do tyłu. Dokładnie tak się stało. Uderzył głową w miękką wykładzinę, zupełnie pogubiony. Tego się z pewnością nie spodziewał.

– Ludzie, dyrektor zasłabł! – zawołałem, otwierając drzwi do sekretariatu. – Dzwońcie po lekarza! Piorunem! – dalej odgrywałem tę komedię.

Usunąłem się na bok, bo już biegło stado biurw, na wyścigi rzucając się z pomocą biednemu dyrektorowi. Wróciłem na halę i opowiedziałem o wszystkim Magdzie, która zrobiła wielkie oczy. Wiedziałem, że tej dniówki już nie dokończę, bo nie miałoby to żadnego sensu.

– Też się bałem, że się w tobie zakocham... Do widzenia. Gdzieś, kiedyś...

Miała łzy w oczach, czyli coś tam do mnie czuła

Zawsze miło. Czas minie, zapomni, odnajdzie się małżeństwie i będzie szczęśliwa, nawet o mnie nie pomyśli… A może jednak? Przecież zrobiłem to dla niej.

Z jednej strony, żeby uchronić ją przed sercowymi rozterkami, a z drugiej, żeby jej zaimponować, żeby mnie podziwiała. Też chciałem mieć jakąś satysfakcję oprócz uderzenia przełożonego w gębę. Nie doceniłem sukinsyna. Aż takiej wyobraźni nie miałem.

Nie zostałem zwolniony dyscyplinarnie, lecz za porozumieniem stron i to z dwutygodniowym wypowiedzeniem. Miałem dokładnie tyle urlopu, więc poza wypełnieniem obiegówki nie musiałem już ani razu stawiać się w robocie. Wolny jak ptak stanąłem za bramą zakładu, w którym spędziłem dwanaście lat. 

Dyrektor nie oskarżył mnie o napaść czy pobicie, nie miał zresztą świadków, a rozmowy nie nagrywał. W ogóle odpuścił sobie drogę sądową. 

Moja była żona często powtarzała, że kiedyś się doigram

Mówiła, że moja arogancja, upór i wysokie mniemanie o sobie, połączone z pogardą wobec menadżerków, przysporzą mi w końcu problemów.

– Ktoś ci kiedyś utrze nosa, podetnie kogucie skrzydełka – mówiła.

No i wykrakała. Może dla własnego dobra pora nabrać pokory?

Czterdziestoletni faceci przechodzą kryzys wieku średniego i świrują, może ja dla odmiany się uspokoję? 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Ono uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA