„Uderzył w nas tir i mój pasażer zginął na miejscu. Gdyby nie ten wypadek, nie poznałbym miłości swojego życia"

Po wypadku samochodowym poznałem miłość swojego życia fot. Adobe Stock, H_Ko
Zawsze jeździłem ostrożnie, a tutaj coś takiego. Ktoś zginął w moim samochodzie. Ktoś, kto jedyne, czego pragnął pod koniec życia, to zobaczyć swoją dawną miłość. Zamiast niej – spotkał śmierć, a ja... nowy początek.
/ 14.08.2021 10:15
Po wypadku samochodowym poznałem miłość swojego życia fot. Adobe Stock, H_Ko

Czułem się szczęśliwym człowiekiem. Spełnionym, zdrowym. Miałem dobrze prosperującą firmę. I chociaż od piętnastu lat byłem rozwodnikiem, to niczego mi nie brakowało. Jasne, czasami zatęskniłem do niedzielnych śniadań w towarzystwie kobiety, ale później przypominałem sobie rozwodowe piekło i niezliczone kłótnie poprzedzające rozstanie, i zaraz mi przechodziło.

Nie wierzyłem w miłość. Już nie...

Uważałem, że ludzie żyją ze sobą przez wiele lat z przyzwyczajenia, bo nie mają powodu, by odejść. Jasne, stan zakochania jest przyjemny, ale to tylko złudzenie, hormonalny przekręt. Nic więcej. Uwielbiałem pracować w nocy, dlatego chociaż nie musiałem tego robić, jeździłem taksówką we własnej korporacji.

Najbardziej lubiłem w tej pracy to, że mogłem pogadać niemal z każdym, a woziłem naprawdę różnych ludzi. Od pilotów myśliwców po nastoletnie matki. Była 11 w nocy, kiedy odebrałem informację o pilnym kursie. Przyjąłem zgłoszenie i włączyłem radio.

Lokalna stacja informowała o karambolu na obwodnicy miasta i wielu rannych. Z powodu deszczu i słabej widoczności jechałem ostrożnie, ale po jakichś 10 minutach stanąłem pod wskazanym w aplikacji adresem. Do samochodu wpadła kobieta ze świeżo umytymi, jeszcze mokrymi włosami, ubrana w wyciągnięty dres.

– Do szpitala przy Klasyków, szybko! – rozkazała opanowanym głosem.

Patrzyłem, jak otwiera przepastną skórzaną torbę, niepasującą do jej luźnego dresu i wyjmuje pączka w czekoladzie.

– Tylko niech mi pani kanapy nie zabrudzi, okej?

Niech się pan o to nie martwi, tylko przyciśnie gaz – odpowiedziała z pełnymi ustami.

Pochłaniała słodką bułkę w stylu mojego bratanka: trzy kęsy i po pączku. Nie zapięła pasów, ale już nie zwracałem jej uwagi.

Nauczyłem się rozpoznawać rodzaje klientów

Siedząca z tyłu kobieta była typem dyrygenta. To ona mówiła, co należy robić w danej chwili, i nie znosiła, gdy ktoś próbował ją wyręczać. Wzdychała, kiedy musiałem się zatrzymywać na czerwonym świetle. Widać naprawdę się spieszyła, jak do wypadku. Miała delikatną buzię i duże sarnie oczy – piękne, choć podkrążone.

Biła od niej siła, której dawno w nikim nie widziałem. Intrygowała mnie. I musiała mieć jakąś historię do opowiedzenia, ale gdyby chciała, to już dawno zaczęłaby mówić.

– Nie da się szybciej? – zapytała chłodno.

Nie umiałem wyobrazić jej sobie z uśmiechem. Niektórzy ludzie, jak ja, uśmiechają się non stop. Ona wręcz przeciwnie.

– Rozumiem, że się pani śpieszy, ale kierowcy naszej firmy jeżdżą zgodnie z przepisami. Nigdy nie miałem wypadku, a taksówką jeżdżę już 20 lat.

Kobieta milczała, przyglądając się mijanym budynkom. Nie wiem dlaczego, ale uznałem, że spróbuję ją udobruchać.

– Przepraszam, skoro jedzie pani do szpitala, to pewnie naprawdę się pani spieszy, ale na trasie są dwa fotoradary i patrol drogówki. Jak nas zatrzymają, to stracimy dużo czasu, a tak z dozwoloną prędkościom niebawem dojedziemy na miejsce. Niech się pani nie martwi.

Pasażerka nadal nic nie mówiła. Kiedy zatrzymałem się przed wejściem na izbę przyjęć, rzuciła mi sto złotych i nie czekała na resztę. W samochodzie został po niej jedynie zapach szamponu...

Nie mogłem o niej zapomnieć, choć bardzo się starałem

Długo rozpamiętywałem to nasze spotkanie. Zastanawiałem się, co się wydarzyło, że tak pędziła do szpitala. Nie była zdenerwowana. Jej głos zdradzał irytację, ale nie panikę. 70 złotych napiwku to jednak zdecydowanie za dużo.

Przyzwoitość kazała mi oddać pieniądze. Mogłem do niej zadzwonić, bo w bazie był numer telefonu, z którego kontaktowała się, żeby zamówić taksówkę. Nazajutrz wciąż myślałem o pięknych, sarnich oczach. Trochę to śmieszne, że 51-letni mężczyzna myśli o obcej kobiecie, która nawet nie była dla niego miła. Ale tak jakoś wyszło...

Wybrałem jej numer telefonu.  Nie wiedziałem, jak zacząć rozmowę. Może od tego, że chodzi o zwrot pieniędzy, a nie o randkę czy coś?

– Halo? – odezwał się męski głos.

„No jasne, facet. Cóż, mówi się trudno”.

– Dzień dobry. Dzwonię z korporacji taksówkarskiej w sprawie wczorajszego kursu do szpitala. Pasażerka nie wzięła reszty, a to całkiem spora kwota. Gdzie można zostawić pieniądze i paragon?

– Wie pan co... – głos w słuchawce zawiesił się na chwilę. – Lena często jeździ z tą korporacją, więc jak ją spotkam, to przekażę, żeby się do was zgłosiła. Dziękuję i do widzenia.

Pomyślałem, że Lena to ładne imię.

„No dobra! Co się tutaj wyprawia?” – musiałem przywołać się do porządku. „Przecież to bez sensu. Spodobała mi się, okej, wszak nie pierwszy raz myślałem o jakiejś kobiecie. O każdej jednak zapominałem po tygodniu.

Poza tym Lena miała już mężczyznę, który zamawiał dla niej taksówki. Na co jej drugi?”.

Przez następny tydzień próbowałem nie rozpamiętywać tamtego kursu

Lena o sarnich oczach z całą pewnością nie byłaby mną zainteresowana. Poza tym nie wyglądała na kogoś, kto lubi żartować. A ja wolę wesołe dziewczyny. No i miała krótkie włosy, a to bardzo niekobiece. Przekonywałem siebie, że to nie mój typ i że nie można w kółko myśleć o kimś, kogo się w ogóle nie zna.

Mimo to często wybierałem kursy spod szpitalnego adresu i za każdym razem miałem nadzieję, że ją spotkam. Aż w końcu dałem sobie spokój. Jeździłem trochę rzadziej, bo musiałem ogarnąć parę spraw w korporacji. Czas leciał i znowu byłem zadowolony ze swojego statusu singla. Któregoś dnia przyjąłem kurs z lotniska.

Do samochodu wsiadł starszy pan, który od razu mi wyznał, że po 50 latach wrócił do Polski. Jechał w asyście dwóch wnuków, dorosłych już mężczyzn.

– Widzi pan, ja tutaj wracam, bo dzięki pewnej fundacji dowiedziałem się, że żyje dziewczyna, w której zakochałem się w czasie wojny.

– A ile ta dziewczyna ma teraz lat? – spytałem.

– Całe 91 lat!

– A pana obecna żona nie jest zła, że pan jedzie od innej?

– Od 20 lat jestem wdowcem. Za długo czekałem, wiem, i myślałem, że teraz to już bez sensu, że jestem za stary... Ale wie pan co? Na miłość nigdy nie jest za późno...

Wtedy właśnie uderzyła w nas ciężarówka

Ból, krzyk i ciemność. Wiedziałem, że miałem wypadek, ale nie potrafiłem powiedzieć, czy jeszcze trwa, czy męczą mnie jakieś straszne wspomnienia. Z daleka dobiegał mnie dźwięk wyjącej karetki. Nie mogłem oddychać...

Ciemność trwała długo, ale wreszcie zdołałem otworzyć oczy i zobaczyłem... Lenę. Nachylała się nade mną. Co ona tutaj robiła? Mówiła coś do mnie, ale nie słyszałem co. Może pytała o pieniądze?

– Mam dla pani te 70 złotych – wyszeptałem.

Zmarszczyła brwi. Gdyby nie to, że bardzo chciało mi się spać, zapytałbym, czy naprawdę mnie nie pamięta. Jej poważna buzia zaczęła znikać w ciemności. Jak odpocznę, to pogadamy. Może się uśmiechnie?

Długo śniły mi się jej cudowne, choć zmęczone sarnie oczy

Pomyślałem, że już nigdy się nie obudzę i we śnie będę je oglądać bez końca. Właściwie czemu nie...?

– Panie Marku, musi się pan obudzić. Natychmiast.

Zimny głos przywoływał mnie do porządku. Znałem ten głos. Należał do dyrygentki.

– Musi mi pan wydać resztę, tak?

– Tak – wychrypiałem i spróbowałem się uśmiechnąć.

Kobieta westchnęła jakby z ulgą, a ja otworzyłem oczy. Pani Lena była lekarzem. Przypomniało mi się też, że ma męża.

– Co z moimi pasażerami? – zapytałem niespokojnie.

Lena włożyła ręce do kieszeni uniformu. W jej oczach pojawiło się coś dziwnego. Poczułem lęk.

– To nie była pana wina. Kierowca ciężarówki miał cukrzycę i o tym nie wiedział. Stracił przytomność za kierownicą.

– Proszę mi powiedzieć… Co się stało z pasażerami?

Ten starszy mężczyzna zginął. Dwóch innych udało się uratować.

Tragedia. Zawsze jeździłem ostrożnie, a tutaj coś takiego.

Ktoś zginął w moim samochodzie

Ktoś, kto jedyne, czego pragnął pod koniec życia, to zobaczyć swoją dawną miłość. Zamiast niej – spotkał śmierć. Na miłość nigdy nie jest za późno? Czasami jednak jest… A może nie…?

– Ma pani brata? – zapytałem.

– Tak – odpowiedziała pani doktor, trochę zdziwiona zmianą tematu.

– On zamawia dla pani taksówki?

– Czasami.

– A pójdzie pani ze mną na pączka? Kobieta, zaskoczona, przyglądała mi się przez chwilę.

– Jak tylko wstanie pan z łóżka.

Uśmiechnęła się do mnie. Powiedziałem sobie wtedy, że wstanę jak najszybciej i już nigdy nie będę twierdził, że miłość to złudzenie.

Czytaj także:
„Nasz syn ma firmę budowlaną. Wstyd nam we wsi, bo wyzyskuje ludzi, zatrudnia na czarno bez umowy i ubezpieczenia”
„Czułem się jak król życia. Piłem, ćpałem, zmarnowałem karierę i zniszczyłem małżeństwo. Zawiodłem też córki”
„Przyjaciółka dała się omamić narcyzowi i teraz płacze mi w ramię. Uwiódł ją, a potem szybko zajął się kolejną pięknością"

Redakcja poleca

REKLAMA