„Czułem się jak król życia. Piłem, ćpałem, zmarnowałem karierę i zniszczyłem małżeństwo. Zawiodłem też córki”

mężczyzna, który sam zmarnował swoje życie fot. Adobe Stock, samuel
Zostaliśmy parą. Ona – panienka z dobrego domu, ja facet z marginesu. Następne 4 lata, gdy powoli jako zespół pięliśmy się szczeblach kariery i budowaliśmy swoją pozycję, były najszczęśliwsze w moim życiu. Miałem w domu kochającą żonę, na świat przyszły nasze córeczki.
/ 09.07.2021 10:42
mężczyzna, który sam zmarnował swoje życie fot. Adobe Stock, samuel

Narodziłem się dwukrotnie. Za pierwszym razem przyszedłem na świat nieświadomy roli, którą mam w nim do odegrania. Byłem jak słoń w składzie z porcelaną. Gdzie się tylko obróciłem, rozlegał się brzęk tłuczonych talerzy. Kiedy już prawie wszystko wokół mnie legło w gruzach, urodziłem się po raz wtóry. Dopiero teraz wiem, jak powinienem żyć.

Wszystko zaczęło się 8 lat temu. Skończyłem wówczas 24 lata

Od trzech grałem w zespole muzycznym. Brzdąkałem coś na gitarze i próbowałem komponować. Już wtedy mnie oraz moim kumplom wydawało się, że jesteśmy najzdolniejszymi ludźmi na świecie, że mamy najlepsze hity, a zespoły z Zachodu to mogą nam tylko buty wiązać. Innymi słowy – byliśmy zdolnymi, lecz zapatrzonymi w siebie, muzykalnymi smarkaczami.

Jak to bywa na początku z nowymi kapelami, chcieliśmy tylko grać i od razu mieć z tego pieniądze. Żeby jednak dołączyć do grona znanych, trzeba wydać własną płytę i mieć jakiś przebój, który będą powtarzać w radiu. My jednak nie mieliśmy płyty i nikt nie znał naszych piosenek.

Ponieważ nie chcieliśmy chodzić do normalnej pracy i zajmować się muzyką z doskoku, to żeby zarobić na życie, zaczęliśmy grać na weselach i większych uroczystościach rodzinnych. Czasami udawało się nam wcisnąć do listy granych piosenek jakąś naszą kompozycję, jednak zazwyczaj ludzie chcieli znanych przebojów. Starsi żądali, żebyśmy grali hity z lat 70. Kiedyś jakaś babcia zażyczyła sobie, żeby na jej złotych godach co piątą melodią była piosenka „Biedroneczki są w kropeczki”. Skręcało nas, ale że honorarium płacili wtedy niezłe, położyliśmy uszy po sobie.

Bo muzyką można nakarmić duszę, jednak nie ciało. W tym czasie spotkałem Dominikę. Zobaczyliśmy się na jednym z wesel, gdzie mój zespół grał disco polo. W przerwach wymieniliśmy ze sobą kilka luźnych uwag. Potem ona przyniosła mi ze stołu jakieś ciacho. Dobrze po północy, gdy niewielu było już trzeźwych gości, ja i Dominika siedliśmy w kącie sali, żeby pogadać. Kliknęło. Umówiliśmy się na randkę, potem na drugą…

Zostaliśmy parą, mimo że na oko nie pasowaliśmy do siebie pod względem statusu społecznego. Ona – panienka z porządnego domu, ja facet z marginesu. Przynajmniej tak na mnie patrzyli jej rodzice. Ale Dominika była jedynaczką, a takie dzieci czasami potrafią zmusić starych, żeby robili to, czego one chcą. Tak więc pewnego dnia zostałem zaproszony na obiad, na którym miałem być oficjalnie przedstawiony. Nie chodziłem nigdy brudny czy obdarty. Ubierałem się jednak po swojemu, trochę kolorowo i wbrew obowiązującym modom.

Nawet dziś, gdy myślę o tamtym dniu, to aż mną skręca. Totalna porażka

Jej ojciec był wysokiej rangi wojskowym – facet zaczął mnie odpytywać, jakie mam zamiary. Co miałem mu odpowiedzieć? Że jak każdy chłopak miałem najpierw ochotę przelecieć jego córkę, ale nim do tego doszło, to coś się stało, i teraz bardziej zależy mi nie na łóżku, tylko żebyśmy byli jedno obok drugiego? Przez gardło by mi nie przeszło. Nie jego interes!

W połowie obiadu miałem dosyć tych: „ą”, „ę”, „proszę” i „dziękuję”. W pewnej chwili wstałem, mruknąłem: „Przepraszam” i wyszedłem na ulicę. Powiedziałem sobie wtedy, że Dominika jest nie dla mnie i lepiej niech sobie znajdzie innego. Wtedy może i nawet żałowałem, że nie zaciągnąłem jej do łóżka i następnego dnia nie powiedziałem: „Cześć”, jak zwykle robiłem. A jednak z Dominiką byliśmy sobie pisani i pół roku później stanęliśmy na ślubnym kobiercu. Jej rodzice mieli kwaśne miny i udawali, że są szczęśliwi. Dominika promieniała, a ja przy niej.

W tym samym czasie w radiu zaczęto puszczać jedną z naszych piosenek, która szybko zdobyła dużą popularność. Pamiętam, pod koniec wesela mój teść wziął mnie na bok. Był już dobrze wlany, więc bez zbędnych ceregieli w miarę szybko wylazło szydło z worka.

Jesteś moim zięciem… Mówi się trudno. Chcę, żebyś wiedział już na początku, że zgodziłem się na ten ślub, bo tego chciała Dominika. Gdyby to ode mnie zależało… – zatoczył się, a ja pomogłem mu złapać równowagę.
– Wiem, wysłałby mnie pan do karnej kompanii.
– Coś w tym stylu – przytaknął pan pułkownik. – Ale co się stało, to się nie odstanie. Dlatego ustalmy jedną zasadę. Nie będziemy sobie za często wchodzili w drogę, zrozumiano?
– Czyli lepiej, żebym kochanego tatę i mamusię nie odwiedzał zbyt często? – dopytałem.
– Nie inaczej. No i daruj sobie tego „tatę” i „mamusię”.

Następne cztery lata, gdy wraz z zespołem powoli pięliśmy się szczeblach kariery i budowaliśmy na rynku swoją pozycję, były chyba najszczęśliwsze w moim życiu.

Miałem w domu kochającą żonę, na świat przyszły nasze piękne córeczki

Jako zespół muzyczny byliśmy coraz bardziej rozpoznawalni i coraz częściej słyszani w radiu. Wydaliśmy pierwszą płytę, która zdobyła uznanie i przyniosła nam pierwsze duże pieniądze. W dniu, gdy na moje konto wpłynęła bardzo wysoka suma, postanowiłem to oblać z kolegami. Dotychczas, jeśli świętowaliśmy, najczęściej kończyło się na alkoholu i kacu następnego dnia. Tamtego szczególnego wieczoru postanowiliśmy sięgnąć po coś szczególnego i perkusista zorganizował nam kokę.

Nie powiem, zabawa była odjazdowa. Tylko że następnego dnia obudziłem się z obcą dziewczyną w łóżku. Jak o tym wszystkim dowiedziała się Dominika, diabeł raczy wiedzieć. Ale w domu rozpętało się prawdziwe piekło. Moja żona miała wielki talent do robienia kosmicznych zadym. Po miesiącu kajania się i przepraszania, do naszego domu wreszcie wrócił spokój, a ja nauczyłem się jednego: że od tej pory, jeśli robiliśmy jakąś imprezę, to w taki sposób, żeby żadna z żon się o tym nie dowiedziała.

Na początku wszystkim nam na tym zależało. Bawimy się na wyjazdach, a w domach gramy potulne trusie. Jednak z miesiąca na miesiąc byliśmy coraz bardziej popularni. Po koncertach zaczęło lać się w garderobie coraz więcej wódy, a chłopaki znosili coraz więcej narkotyków. Uznaliśmy, że jesteśmy królami życia, i nasze małżeńskie lub narzeczeńskie zobowiązania nas nie dotyczą.

Rok później byłem już bez rodziny i po rozwodzie. Skończyła się również moja kariera

W końcu do czego może nadawać się gość, który albo jest naćpany, albo leży zachlany… Nasz perkusista odpadł najszybciej. Trafiła go marskość wątroby, która rozwinęła się błyskawicznie, i w pół roku po wykryciu choroby gość był już praktycznie na odjeździe. Pewnego dnia odwiedziłem go w szpitalu. Zdobyłem się na chwilę trzeźwości, ponieważ naprutego mogli mnie nie wpuścić do szpitala.

Pogadaliśmy o starych czasach, pośmialiśmy się z kilku rozrób i demolek, które kiedyś zrobiliśmy w paru krajowych hotelach. Gdy się żegnaliśmy, Jurek dłużej przytrzymał moją rękę.

– Zawsze byłeś z nas najzdolniejszy, więc ciebie szkoda najbardziej – powiedział.

Kiedy tak staliśmy i patrzyliśmy sobie w oczy, wreszcie do mnie dotarło, że jego godziny są już policzone, i on doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

– Wyjdziesz z tego, stary, spoko – skłamałem. – I jeszcze zagramy niejeden odlotowy koncert.
– Już beze mnie – uśmiechnął się smutno. – Ale zanim pójdziesz, chciałbym ci coś dać.

Rozpiął górny guzik piżamy i z wychudzonej szyi ściągnął złoty łańcuszek z niewielkim krzyżykiem. Podał mi go.

– Dostałem go od Ulki. Kiedy jeszcze była moją żoną. Jak mi go dawała, powiedziała, że on będzie mnie pilnował, dopóki będzie we mnie choćby iskra miłości. Wiesz, że wciąż ją kocham. Weź go.
– Nie mogę tego przyjąć. Na pewno jeszcze ci się przyda! – zaprotestowałem.
– Jest twój, Krystek. Zobaczysz, pomoże ci wyprostować wszystkie ścieżki… Zobaczysz.

Nie mogłem odmówić. Wziąłem krzyżyk na łańcuszku i założyłem sobie na szyję

Miesiąc później Jurek umarł. Nie poszedłem na jego pogrzeb. To znaczy, chciałem iść, ale leżałem zaćpany i nie miałem siły nawet pójść do toalety, żeby załatwić swoje potrzeby fizjologiczne. Powinienem był zapisać się na terapię, tyle że nie chciałem wierzyć, że jestem uzależniony. Mówiłem sobie: „Odstawię szkło i prochy, kiedy tylko będę chciał. A na razie nie chcę”. Dziś jestem pewien, że znalazłem się na równi pochyłej i byłem na najlepszej drodze do zniszczenia samego siebie. A jednak nie to mi było pisane. Przez cały czas miałem na szyi łańcuszek z krzyżykiem. Tylko że już nie złoty.

Kiedyś zabrakło mi kasy na prochy, więc zamieniłem złoty na srebrny z identycznym krzyżykiem. Pomyślałem, że krzyż to krzyż, i nie jest ważne, z jakiego metalu, więc Jurek nie powinien się na mnie obrazić. Tamtego majowego dnia obudziłem się w pustym mieszkaniu. Naprawdę pustym – był tylko materac na podłodze, który wyglądał jak barłóg. Całą resztę wyprzedałem za grosze, żeby mieć za co pić i ćpać. Zajrzałem do portfela. Starczy na wódkę. Nie miałem siły iść w miasto na poszukiwanie dealerów.

Zaplanowałem, że kupię litra i jakoś przepędzę dzionek. Potem może wpadnie jakiś znajomek i pomyślimy, co dalej. Podniosłem się z wyrka. Przepłukałem twarz w kuchennym zlewie. Ze sznurka zdjąłem koszulę, którą dwa dni wcześniej wyprałem w porywie chwilowej trzeźwości. Spojrzałem za okno. Padał rzęsisty deszcz. Wyszedłem z mieszkania i drzwi zamknąłem na klamkę. Zamek nie był mi potrzebny. Zatrzymałem się przed klatką. Gdzieś w oddali zamruczał grzmot. Szła niezła wiosenna burza, a ja musiałem kupić gorzałę.

Skuliłem się i zacząłem biec w stronę sklepu. Deszcz jednak bił we mnie coraz mocniej. Zatrzymałem się pod drzewem. Niebo stało się niemal czarne. Ogarnęła mnie ciemność, którą co rusz przecinała błyskawica. Czy się bałem? Chciałem się napić, to na pewno. Byłem niecierpliwy i kląłem w myślach na wiatr i burzę, że nie mogę biec naprzód. Po wódę. Pamiętam, że spojrzałem w niebo, jakbym mógł siłą woli zatrzymać burzę.

Piorun uderzył z góry. Widziałem, niczym na zwolnionym filmie, jak błyskawica pędzi przez chmury i uderza mnie w pierś. Krzyknąłem rozdzierająco i nieprzytomny upadłem na chodnik. Kiedy odzyskałem świadomość, leżałem na szpitalnym łóżku. Zabandażowany. Potem okazało się, że piorun uderzył prosto w srebrny krzyżyk. To, że przeżyłem, było cudem. Lekarze kręcący nade mną z niedowierzaniem głowami wcale nie musieli mnie o tym przekonywać.

– Otrzymał pan drugie życie – powiedziała pielęgniarka, która przyniosła mi lekarstwa. – Niech pan tego nie zmarnuje. Tak jak zmarnował pan talent.

Była moją fanką. Kiedyś. Teraz w jej oczach widziałem smutek

Drugie życie. Powoli docierała do mnie ta prawda i powoli zacząłem rozumieć, że tylko ode mnie zależy, jak będzie ono wyglądać. Tylko nie wiedziałem, od czego powinienem zacząć.

– Niech pan napisze listę najważniejszych dla siebie rzeczy – powiedział psycholog szpitalny. – I potem zrobi plan, jak je zdobyć lub odzyskać.

Nie myślałem długo. Przecież zawsze wiedziałem, co jest dla mnie najważniejsze. Postanowiłem udowodnić Dominice, że nadal zasługuję na jej zaufanie i wciąż kocham nasze dzieci. Wróciłem do normalnego życia. Najpierw nająłem się do sprzątania ulic, potem zdobyłem uprawnienia pracownika ochrony. Nie piję i nie ćpam od dwóch lat. Ostatniej niedzieli Dominika zgodziła się, żebym wziął dziewczynki do kina. Dużo pracuję nad sobą i wiele czasu poświęcam na pomoc potrzebującym.

Myślę, że moje małżeństwo już dawno pogrzebałem własnymi rękami. Może jednak uda mi się udowodnić córkom, że można na mnie polegać, nie trzeba się mnie wstydzić i nie jestem życiowo przegranym facetem. Może pewnego dnia w mojej głowie ponownie zagra muzyka. Może znowu wezmę gitarę do ręki. I może Dominika pewnego dnia uśmiechnie się do mnie…

Czytaj także:
Kamila najpierw była dziewczyną mojego syna, potem uwiodła mojego męża
Mąż ma pretensje, że ciągle niańczę swojego brata
Po utracie pracy przeniosłam się z dnia na dzień do Warszawy

Redakcja poleca

REKLAMA