Miałem ostatnio dużo stresu. Najpierw rozwód, potem nieprzyjemności w pracy. Za radą ciotki, postanowiłem odpocząć i zrobić coś dla siebie. Powiem szczerze, nie mam najlepszego zdania o lekarzach. Wyleczy ci taki mały palec u nogi, bo od tego jest fachowcem, ale za to kompletnie rozwali wątrobę.
Parę lat temu kilku specjalistów pastwiło się nade mną przez pół roku, bo czułem się tak, jakbym miał za chwilę zejść na zawał. I co? I nic! Sprawdzali mnie za pomocą różnych tajemniczych maszyn, faszerowali prochami, a silny ból za mostkiem i tak łapał mnie parę razy w miesiącu. Machnąłem ręką na doktorów i postanowiłem umrzeć z godnością. I wtedy zostałem wezwany na dywanik do ciotki Peli.
– To, mój kochanieńki, wszystko nerwy – orzekła cioteczka, informowana przez moją córkę o fatalnej kondycji, w jakiej się znalazłem. – Najpierw przeżywałeś rozwód. A potem w pracy miałeś kłopoty. Asia mi wszystko opowiedziała, musiałeś zwalniać ludzi. Takie rzeczy nie spływają po człowieku jak woda po kaczce. Niby wyglądasz, jakby nic nie robiło na tobie wrażenia, ale to tylko pozory.
Teraz okazja sama weszła mi w ręce
Próbowałem zaprotestować, lecz ciotka nie dopuściła mnie nawet do głosu.
– Jak chcesz jeszcze trochę pożyć, to zajmij się sobą. Zrób to, o czym od dawna marzysz, ożeń się albo jedź w podróż dookoła świata. To cię wyleczy. Uwierz starej ciotce. Znam cię lepiej, niż myślisz. Robisz się coraz bardziej podobny do swego stryja, a ja przez czterdzieści lat przejrzałam go na wylot. Też był nerwus, choć nikt w to nie wierzył. I dlatego tak młodo umarł…
– Miał siedemdziesiąt cztery lata – zaprotestowałem nieśmiało.
– No to co? Jego ojciec dożył dziewięćdziesiątki, choć spędził pięć lat w oflagu. Kazio miał dobre geny, tylko się nie oszczędzał. Z tobą, jak się nie opamiętasz, będzie tak samo. Mówię ci, kochany!
Rada stryjenki, żebym zrobił to, na co mam ochotę, jakoś łatwo trafiła mi do przekonania. Pewnie dlatego, że od dawna już myślałem o kupieniu kawałka ziemi, ale konkretne działania odkładałem z tygodnia na tydzień. Teraz okazja sama weszła mi w ręce. Za niewielkie pieniądze kupiłem pół hektara gołego pola pod lasem, 60 kilometrów od Warszawy. Kiedy własnoręcznie wykopałem 30 metrów kwadratowych piwnicy pod przyszłą chałupę, poczułem się jak nowo narodzony.
No proszę, a więc nie zawał, nie zwyrodnienie kręgów szyjnych, tylko zwyczajna, swojska nerwica. Nic dziwnego, że zaufanie do lekarzy straciłem na amen. W ramach kuracji zająłem się budową domu na wsi. Choć i budowa, i dom, to w tym wypadku określenia mocno na wyrost.
U sąsiada w obejściu stał niewielkich rozmiarów chlewik z bali. Spodobał mi się, uznałem że to coś, czego mi potrzeba. Sąsiad bez żalu pozbył się niepotrzebnej budowli, dołożył jeszcze starą dachówkę, która leżała na kupie w jakimś zakamarku gospodarstwa. W następnym sezonie trzydziestometrowy apartament był gotów.
Wybudowałem stół, dwa łóżka, blat kuchenny, a nawet niewielką szafę. No i zamierzałem jeszcze położyć tę moją zdobyczną dachówkę. Wziąłem dwa tygodnie urlopu i zabrałem się do roboty. Dobrze mi szło. Znam się trochę na takiej robocie, bo wychowałem się na wsi, a tam trzeba umieć radzić sobie samemu.
W drodze gadała o sobie
Pokrycie dachu zajęło mi tydzień, pozostały już tylko niewielkie poprawki. Po obiedzie, który składał się z kiełbasy, kiszonych ogórków i chleba, ponownie wlazłem na rusztowanie. Słońce paliło, od papy buchał prawdziwy żar. Źle postawiłem nogę, a może za bardzo się wychyliłem…
W pierwszej chwili trudno mi było zidentyfikować to coś ciepłego i mokrego, co szorowało po mojej twarzy. Z trudem otworzyłem oczy. Nade mną wisiał potwór o wielkim czarnym nosie i różowym ozorze. Kiedy zorientował się, że na niego patrzę, cofnął się i wydał z siebie niski, gardłowy dźwięk. W odpowiedzi usłyszałem głos, tym razem ludzki, który wołał psa.
Usiadłem, choć ostry ból w klatce piersiowej praktycznie pozbawił mnie oddechu. „Tym razem to chyba naprawdę zawał” – pomyślałem. Zanim jednak zdążyłem się na dobre przestraszyć, ktoś się nade mną pochylił. Kobieta.
– Bogu dzięki, jest pan przytomny, jak się pan czuje? Wzywamy pogotowie czy wsiądzie pan do samochodu? – spytała.
– Niee – mruknąłem, niezbyt zadowolony. – Posiedzę chwilę i przejdzie.
– Mowy nie ma! – odpowiedziała moja samozwańcza opiekunka. – Widziałam, z jakiej wysokości pan spadł, może pan mieć wstrząs mózgu, połamane żebra. Proszę się nie kłócić. Wiem, co mówię, jestem lekarką.
– To czemu mnie pani nie leczy, tylko gada i gada? – warknąłem.
Nie wydawała się być specjalnie urażona moją odzywką. Dopiero teraz przyjrzałem się jej uważniej. Koło czterdziestki, niewysoka, szatynka, szare oczy, ani gruba, ani chuda. Całkiem zwyczajna. Pojechaliśmy do Pułtuska moim samochodem.
Ona prowadziła, a ja skupiałem się na tym, żeby nie oddychać, a już szczególnie nie kasłać, bo bolało jak cholera. W drodze gadała o sobie. Jest siostrą tego inżyniera, który ma działkę pod lasem. On wyjechał z żoną na dłużej za granicę, a ona obiecała bratu doglądać posiadłości.
– Przyjechałam wczoraj wieczorem i jak na razie udało mi się dojrzeć, jak spada pan z dachu – zerknęła na mnie i uśmiechnęła się ładnie, tak jakoś ciepło.
– Uważam, że to niezłe osiągnięcie, w końcu nie spadam na zawołanie – odgryzłem się i przeszedłem do ataku: – Co z pani za lekarz, że musi mnie pani wieźć do szpitala? Pewnie ginekolog, jeśli tak, to rzeczywiście niewiele mam w sobie interesujących panią narządów.
– Ma pan nawet dwa, a raczej dwoje…
Proszę, jaka tajemnicza
W powiatowym szpitalu po opukiwaniach, prześwietleniach, i diabli wiedzą czym jeszcze, okazało się, że jeśli nie liczyć dwóch pękniętych żeber, jestem zdrów jak ryba. Doktor, sapiący, gruby i na moje oko lekko zawiany, kazał mi się ciasno obandażować i czekać, aż się zrośnie.
Szlag by to trafił! Zmarnowany urlop! W takim stanie niewiele zdołam już zrobić, a miałem właśnie zacząć budować kominek. Dobrze chociaż, że to, co robiłem teraz na dachu, to była już tylko kosmetyka i nie grozi mi zalanie.
– Może da się pani namówić na jakąś kolację, tu jest taka niewielka knajpka, dają niezłe pierogi – zaproponowałem mojej opiekunce, dzięki której pobyt w szpitalu trwał zaledwie dwie, a nie sześć godzin.
Nie kazała się długo prosić, przedtem tylko pojechaliśmy do apteki, gdzie kupiła wór bandaży i proszki przeciwbólowe.
– Może mówmy sobie po imieniu – zaproponowała, gdy tylko usiedliśmy przy stoliku. – Jestem Krystyna.
– A więc doktor Krysia, okulistka… – w końcu rozwiązałem zagadkę, którą mnie uraczyła na wstępie. – Ja mam na imię Tadeusz. Uprzedzam, że gdybyś mnie miała leczyć, umarłabyś z głodu. Wzrok mam wprost perfekcyjny.
– Nie martw się, pacjentów mi nie brakuje. I to coraz młodszych…
Podczas kolacji było naprawdę miło i jakoś tak, jakbyśmy się znali od lat.
– Wpadnę do ciebie jutro rano – powiedziała, kiedy żegnaliśmy się przed moim domem.
– Weź sobie dwie tabletki przeciwbólowe na noc i przywiąż do poręczy łóżka sznur, bo będzie ci trudno wstawać.
Zlekceważyłem, oczywiście, obie te sugestie. Niesłusznie. Niełatwo było się położyć, choć w końcu jakoś poszło. Tyle że budziłem się przy każdym, najmniejszym ruchu. Postanowiłem więc wstać i wziąć te nieszczęsne proszki. I się zaczęło.
Nie byłem w stanie się podnieść, ból zatrzymywał mnie w pół ruchu. Nawet śmieszne, pod warunkiem, że przytrafia się komuś innemu. „Gdybym miał sznur przywiązany do poręczy, byłoby znacznie łatwiej” – pomyślałem. Widać los mnie pokarał za lekceważenie zaleceń lekarza.
Zwleczenie się z łóżka zajęło mi przeszło 15 minut. Niezłe osiągnięcie. Wstałem po tej upiornej nocy o piątej rano. W pozycji siedzącej było mi znacznie wygodniej. Wymyśliłem już, co będę robił, żeby nie zmarnować do końca urlopu. Potnę, a może też oszlifuję deski na stół i ławę. Krajzega na szczęście stała pod drzewem tam, gdzie ją wczoraj zostawiłem.
Przygotowania, wbrew przewidywaniom, zajęły mi sporo czasu. Oj, przyznam, nie za bardzo mi szła ta robota. W końcu puściłem w ruch krajzegę. Desek było sześć, zagapiłem się przy ostatniej. Pod tarczę dostały się dwa palce, mały i serdeczny. Krew lała się tak, że w pierwszej chwili myślałem, że sobie te dwa paluchy całkiem obciąłem. Na szczęście, było to tylko bardzo głębokie rozcięcie. Zawinąłem rękę we własną koszulę, zacisnąłem dłoń, żeby zatamować krwawienie i zastanawiałem się, co mam teraz zrobić.
Nawet sobie zapalić, cholera, nie mogłem
Kiedy już miałem z powodu głodu nikotynowego okręcić mój prowizoryczny opatrunek taśmą samoprzylepną, zjawiła się Krystyna i jej wielkie psisko. „Może trzeba było sobie raczej wybić oko, przynajmniej miałaby zajęcie, na którym dobrze się zna” – pomyślałem z przekąsem.
Moja pani okulistka nie załamała nade mną rąk, nie pytała, jak to się stało, nie powiedziała też, że jestem idiotą, choć to ostatnie przyjąłbym z pokorą, tylko przystąpiła do fachowych działań medycznych. Nawet całkiem sprawnie jej to szło, w dodatku pozwoliła mi w czasie tych zabiegów palić. Anioł, nie lekarka.
Jak się potem okazało, pani doktor ma znacznie więcej zalet, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Jest przyjemną kompanką, śliczną i pełną temperamentu kobietą, i robi rewelacyjne leczo.
Zapytałem ciocię, czy wezwała mnie wiosną ubiegłego roku z powodu proroczego snu, bo wszystko sprawdziło się, co do joty. W przyszłym tygodniu idziemy z Krysią do cioteczki na podwieczorek, zżera ją przecież ciekawość.
Czytaj także:
„Zaszłam w ciążę z kochankiem, ale on nie nadaje się na ojca. Nie mam wyjścia, chyba będzie nim musiał zostać mój mąż…”
„Facet w urzędzie złożył mi szokującą propozycję. Wyczuł, że jestem tak zdesperowana, że posunę się do wszystkiego”
„Byłam w szoku, gdy dowiedziałam się, że nie jestem córką moich rodziców, ale to był dopiero początek przerażającej prawdy”