Pierwszym, na co zwróciłam uwagę, był zapach. Wcale nie papierosów i alkoholu, to znaczy ich nutka czasem podążała za jakąś osobą, ale dominował tu zaduch stojącego powietrza. Jak dla mnie znacznie gorszy od używek, bo z każdym oddechem przypominał mi, w jak beznadziejnej sytuacji się znalazłam. Siedziałam na niewygodnym, plastikowym krzesełku w ciasnym długim korytarzu urzędu pracy.
Nie dochodziło tu światło dzienne
Żółte jarzeniówki zamiast oświetlać, raczej pociemniały starą lamperię, tablice na ścianie i ludzi, niestety, też. Obok mnie przeglądała teczkę z papierami dość schludnie ubrana trzydziestoparoletnia kobieta. Twarz wyrażała pewność siebie, ale ręce delikatnie jej drżały. Co jakiś czas podnosiła wzrok i wyraźnie starała się nie dać po sobie poznać, że ją to miejsce przeraża. Zagubieni bezrobotni przy automacie z numerkami, mechaniczny głos z taśmy wzywający kolejnego petenta na spotkanie z pracownikiem socjalnym. Urzędniczki przechodzące korytarzem z minami, jakby właśnie zeszły do piwnicy pełnej pajęczyn i zdechłych myszy. I jakby tego było mało, jeszcze pracownik ochrony o spojrzeniu nadzorcy więzienia dla szczególnie groźnych przestępców.
– Pokój osiemnaście, numer siedem – rozległ się automatyczny głos.
Moja sąsiadka wstała nagle, wysypały się jej papiery z teczki. Pomogłam jej je pozbierać. Weszła do pokoju, gdzie będzie się musiała tłumaczyć, czemu jest bezrobotna. Ja miałam numer dziesiąty. Numerki osiem i dziewięć poszły zapalić przed budynkiem.
– Dzień dobry.
Nie wiem kiedy i jak, ale obok mnie usiadł wysoki mężczyzna przed pięćdziesiątką. Ubrany w elegancki, gruby płaszcz, garnitur i błyszczące lakierki. Miał gładko wygoloną twarz i pachniał drogą wodą kolońską. Na kolanach położył neseser ze skóry ekologicznej. Przychodziłam do urzędu już trzeci rok i jeszcze nikogo tak wyglądającego nie widziałam.
– Dzień dobry – odpowiedziałam.
– Mam nadzieję, że nie wchodzi pani teraz? Chciałbym chwilę porozmawiać – patrzył na mnie niebieskimi oczami, które idealnie pasowały do jego lekko szpakowatych włosów. – Mam interes.
W styczniu skończyłam 55 lat
Wyglądałam na więcej. Ziemista cera, zmęczone oczy i źle uczesane włosy z siwymi odrostami robiły swoje. Bezkształtna beżowa kurtka, którą nosiłam już kolejny sezon, była kropką nad i mojej żałosnej prezencji. Jaki on mógł mieć do mnie interes? Mężczyzna przysunął się bliżej. Odruchowo się odsunęłam.
– Proszę się nie obawiać. Wiem, że to nie jest miejsce, gdzie się ufa ludziom. Też tu kiedyś musiałem przychodzić. Po każdym wyjściu czułem się obywatelem gorszej kategorii. Ale dziś proszę – wskazał na siebie. – Pani też może się odbić. Chce pani? Kupić nową kurtkę, buty, pójść do fryzjera, kosmetyczki? Jest pani piękną kobietą, zasługuje pani na to.
Zaskoczył mnie.
– Taaak.
– I tak się stanie – popatrzył na mnie.
W jego spojrzeniu była jedna wielka obietnica spełnienia moich marzeń. Uśmiechnęłam się odruchowo.
– O, wreszcie, bo już myślałem, że w ogóle nie umie się pani uśmiechać. Ma pani piękny uśmiech. Ale… – podniósł palec do góry – nie ma nic za darmo. Wie pani o tym, prawda?
Wiedziałam, i to dobrze.
– No, widzę, że mam do czynienia z mądrą kobietą – facet otworzył teczkę, wyjął portfel, a z niego powoli wyjął pięćset złotych.
Rozejrzał się nerwowo po korytarzu
– To dla pani. Wystarczy na buty, fryzjera, kosmetyczkę i obiad dla męża.
Spojrzałam na swoje buty, kupiłam je trzy lata temu, gdy jeszcze miałam pracę.
– Halo, proszę pani! Tu proszę patrzeć – wskazał na banknoty. – Dam je pani za… dowód osobisty. Zgłosi pani za parę dni, że go zgubiła, po dwóch, trzech tygodniach wyrobią pani nowy, za darmo.
Wiedział, że każdy, kto przychodzi do urzędu pracy ma przy sobie dokument tożsamości. Ja swój miałam w torebce wraz z kuponami totolotka. Z pokoju osiemnaście wyszła kobieta numerek siedem. Wyglądała, jakby walec po niej przejechał. Automatyczny głos wezwał numer osiem, nikt się nie pojawił na korytarzu, po chwili zaproszenie dostała „dziewiątka”, a potem moja „dziesiątka”. Spojrzałam na mężczyznę.
– Poczekam na panią.
Weszłam do pokoju. Na powierzchni kilku metrów stały trzy wielkie biurka, każde zawalone teczkami. Wszystkie urzędniczki patrzyły w stare komputery.
– Dowód – odezwała się wreszcie któraś.
Która? Żadna na mnie nie patrzyła. Może jedna z tych, co siedziały pod oknem. Nie zdążyłam tam podejść, bo do pokoju wpadły dwie kobiety około trzydziestki. Obie bardzo ładnie ubrane i uczesane.
– Ta pani się wepchała bez kolejki! – pokazały palcem na mnie. Urzędniczka skrzywiła się. – Proszę wyjść – usłyszałam.
Nie ruszałam się, ale okazało się, że urzędniczka mówi do mnie.
– Ale przecież… – głos uwiązł mi w gardle z oburzenia.
Przecież ich nie było, i to ja jestem dziesiątka. Teraz była moja kolej! Niestety, powiedziałam to tylko w myślach.
– Proszę wyjść – to wcale nie była prośba, tylko warknięcie.
Usłyszałam jeszcze, „że są ludzie, którzy zupełnie nie mają kultury”. Wróciłam do miłego pana. Czekał tak, jak obiecał.
– Szybko, he he – spoważniał nagle. – Nie wolno tak traktować drugiego człowieka tylko dlatego, że wygląda biednie.
– Nie wolno – odpowiedziałam powoli.
Otworzył neseser.
– Następnym razem przyjdzie tu pani ubrana jak hrabianka, spojrzy na wszystkich z góry, będą się pani kłaniać w pas.
– Co pan zrobi z moim dowodem?
Pogładził gładkie policzki. Miał duże dłonie o owłosionych palcach niepasujące do stroju eleganta.
– Nic strasznego. Może nawet w ogóle nic, będzie sobie leżał w szufladzie – jakby w zwolnionym tempie wyjął portfel.
Jego zdaniem już się zdecydowałam
A ja wiedziałam, co on zrobi z moim dowodem. Przez ostatnich dwadzieścia lat pracowałam na poczcie i na szkoleniach mówiono nam, że oszuści wykorzystują je do wyłudzania kredytów i fałszywych umów kupna, na przykład samochodów.
– Niech mnie pan zostawi w spokoju – zażądałam.
– Oczywiście – zrobił minę niewiniątka, zaraz jednak znów trzymał już w dłoni banknoty. – Proszę ich tylko dotknąć. Prawdziwe. No, proszę dotknąć.
Nie chciałam ich dotykać, ale dłoń oderwała się ode mnie i uciekła ku nim. Banknoty były sztywne, jakby wykrochmalone, jakby nikt ich wcześniej nie dotykał. Jakby na mnie czekały.
– Proszę je wziąć.
– Ale ja panu nie sprzedam dowodu.
– Nie musi pani. Proszę się tylko zastanowić, a na razie schować sobie pieniądze. Jak się pani nie zdecyduje, to mi je pani odda. Ufam pani.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Schowałam banknoty do pustej portmonetki. Wiedziałam, że źle robię, ale to było silniejsze ode mnie. Musiałam je mieć. Z nimi po prostu lepiej się czułam. Mężczyzna uśmiechnął się. Pewnie myślał, że wszystko wie. Nie zamierzałam kupować sobie butów, tylko zrobić dla chorego męża dobry obiad. Mięso kupiłabym od rzeźnika na bazarze, bo już ledwo przełykaliśmy genetycznie napompowanego kurczaka z taniego dyskontu. Zapłaciłabym też zaległe rachunki… Tak, bardzo potrzebowałam tych pieniędzy. Z pokoju osiemnaście wyszły dwie trzydziestolatki.
Spojrzały na mnie krytycznie
– Won! – przepędził je mój towarzysz. – Nauczcie się szacunku dla starszych.
Uciekły bez słowa. Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością. Automat zaprosił numer jedenaście. Ruszył jakiś facet, miły pan znów jednak stanął w mojej obronie.
– Halo! Jeszcze dziesiątki nie było.
– Sorry – pan usunął się od drzwi.
Weszłam do środka. Znów wszystkie trzy urzędniczki wpatrzone były w komputery. Czy to byłby problem, gdyby któraś z nich powiedziała „zapraszam”? Nie, one czekały na mój ruch, żeby mnie speszyć i powiedzieć: „to nie ja, koleżanka obok”. Usiadłam przy biurku koleżanki obok. Zajrzała do mojej teczki.
– Trzy lata to długo. Szuka pani pracy?
– Szukam. Niestety, na pocztach mają pełne składy – odparłam.
– Coś innego może pani robić? Sprzątanie? – zasugerowała.
– Próbowałam. Jestem po dwóch operacjach kręgosłupa i zupełnie mi to nie wychodzi. Nie mogę się schylać, mam zaburzenia równowagi. To po wypadku.
Urzędniczka spojrzała z nagłym błyskiem zainteresowania na twarzy. Na plakietce miała napis „stażystka”. Jej starsze koleżanki nie zareagowałyby nawet, gdybym powiedziała, że porwali mnie kosmici. Może za surowo je oceniam? Przecież nie bez powodu były takie nieprzyjemne.
Może jednak los się uśmiechnie?
– Wjechał na mnie samochód, gdy stałam na przystanku. Sprawca zbiegł, dlatego nie mam odszkodowania – zaczęłam. – Renty też nie mam, bo dolegliwości uznano za małe, poza tym nie przeszkadzały w pracy na poczcie. Tylko że pocztę mi zlikwidowali. To chyba jedyna poczta na świecie, którą zlikwidowano. Takie już mam szczęście… Chociaż, przepraszam, nie mogę się żalić, mąż ma rentę, z której jakoś żyjemy, trochę dzieci nam pomagają, a ja ostatnio wygrałam trójkę w lotto. Stażystka uśmiechnęła się.
– Dobrze, że ma pani poczucie humoru.
Zdziwiłam się. Mój mąż uważał, że los go pokarał marudną i zrzędliwą babą.
– Co teraz? Ma pani jakiś pomysł?
„Sprzedam dowód, zarobię pięćset złotych, a może nawet powiem miłemu panu w garniturze, że jestem zainteresowana pracą dla niego. Skoro nie ma dla mnie uczciwego zajęcia, przejdę na złą stronę mocy” – odparłam w myślach.
– Najchętniej poczekałabym na zbawienie, ale muszę się ogarnąć.
Zauważyłam, że pozostałe urzędniczki patrzyły bardzo uważnie. Pierwszy raz na mnie tak patrzyły. Coś trzeba było im powiedzieć. Przypomniałam sobie, że na mojej klatce wisi ogłoszenie: „Szukam pani do opieki nad starszą osobą”.
– Niedawno widziałam takie ogłoszenie… – zaczęłam.
Gdy skończyłam, wszystkie trzy zaczęły mi tłumaczyć, że to praca na czarno, i czy to jednak nie jest za ciężkie zajęcie dla mnie, ale tak między nami, to mogę zająć się tą starszą osobą i zobaczyć, jak mi to wychodzi, a potem zatrudnić się w firmie, która zajmuje się opieką nad seniorami, sporo mają takich ofert…
Zasypały mnie informacjami, co bardzo mi się podobało. Wreszcie moja głowa mogła się nad czymś konkretnym zastanowić. Umówiłyśmy się, że przyjdę za dwa miesiące, i powiem, co postanowiłam, a one trzymają kciuki. Były tak miłe, że puściłam w niepamięć, jak mnie niesłusznie wyrzuciły z pokoju.
Wyszłam na korytarz oszołomiona
Miły pan czekał na mnie zadowolony niczym tłusty pająk.
– Pieniądze podziałały? – szepnął.
– Tak – wyjęłam je z portmonetki.
– Jak to?
– Już podziałały, więc nie są mi potrzebne.
Facet zamrugał oczami. Ale to nie była prawda. To nie pieniądze podziałały. To jego zainteresowanie podziałało. Przez te trzy lata bez pracy robiłam się coraz bardziej niewidzialna. Ludzie przestali mnie zauważać, a ja z czasem przestałam walczyć o ich uwagę, jeśli już, to pretensjami i użalaniem się nad sobą. Zupełnie się zapadłam. On mi przypomniał, że mogę być potrzebna. Owszem, miał złe intencje i prawie mu się udało mnie omotać, tym większe brawa dla mnie. To ja wygrałam w jego grze. Pozostał ostatni ruch.
– Poza tym nie chcę dla pięciuset złotych iść do więzienia – stanęłam nad nim i zacytowałam wiedzę ze szkolenia, a pamięć miałam bardzo dobrą. – Sprzedaż dowodu osobistego to przestępstwo określone w artykule 274 Kodeksu Karnego, zgodnie z którym ten, kto zbywa własny lub cudzy dokument stwierdzający tożsamość, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat dwóch.
Facet wyraźnie się przestraszył.
– Co mi pani tu wygaduje…
– Pan zresztą też pójdzie do więzienia. Zacytować paragraf?
– Obejdzie się – szybko schował pieniądze i znikł tak, jak się pojawił.
Mógłby dorabiać jako duch. Byłam bardzo zadowolona z siebie. Nic się nie zmieniło, nadal nie mieliśmy pieniędzy i znów na obiad podałam tanie mięso z dyskontu. Dziś jednak nie marudziłam. Ogłoszenie wciąż wisiało i teraz już jestem po wstępnej rozmowie. Od jutra zaczynam opiekować się starszą panią.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”