Stałem przed drzwiami z numerem dwanaście i powtarzałem sobie w głowie, co powiem, gdy mi otworzą. Niby wszystko miałem ułożone, ale podobnie jak aktor przed premierą miałem tremę. Bałem się, że coś powiem nie tak i sprawa się rypnie.
Zacząłem swój teatrzyk
Przez kilka ostatnich dni obserwowałem dom i to mieszkanie. Wiedziałem, że mieszka tam Lidia B.. Miałem udawać jej przyrodniego brata. Pozornie to nie było trudne, bo wiedziałem, że nigdy go nie widziała, ale musiała mi uwierzyć. Przyjechałem do niej jako do „siostry”, żeby spotkać się z naszym rzekomym ojcem Kazimierzem.
Nacisnąłem dzwonek. Usłyszałem w mieszkaniu jakiś ruch, błysnęło oko judasza – byłem obserwowany.
– Kto tam ? – spytał przez drzwi damski głos.
Niedobrze – pomyślałem. Liczyłem, że nie będę musiał mówić głośno. Nie chciałem, żeby hałas spowodował zainteresowanie sąsiadów na piętrze. Ale trudno.
– Bardzo przepraszam, czy zastałem pana Kazimierza? – spytałem, zbliżając twarz do drzwi.
Otworzyły się i ukazała się w nich ładna szatynka w wieku około czterdziestu pięciu lat.
– Przepraszam, może pan powtórzyć? – poprosiła zdziwiona. – Bo nie zrozumiałam.
– Pytałem, czy tu mieszka pan Kazimierz – powtórzyłem wyraźnie.
– Tata nie żyje od dwóch lat – odpowiedziała kobieta, a na jej twarzy malowało się bezgraniczne zdziwienie.
– No to się spóźniłem… – powiedziałem cicho. – Pani pewnie ma na imię Lidia ?
– Owszem, Lidia – odpowiedziała. – A kim pan jest? – w jej oczach pojawiła się ciekawość.
– O, przepraszam, nie przedstawiłem się. Wie pani, to dla mnie wyjątkowo trudna sytuacja, nie zdążyłem, obiecałem, że się z nim spotkam, i nie zdążyłem, za późno… – powtarzałem bez sensu.
Traktowała mnie z dystansem
To była dobrze przemyślana gra. Chciałem, żeby moja rozmówczyni zobaczyła, że wiadomość o śmierci ojca zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Ale „moja siostra” nie była zbyt łatwowierna.
– Więc kim pan jest? – podniosła głos. – To jakiś żart?
– Jego synem, jeszcze raz przepraszam. Nazywam się Konstanty. Kazimierz był moim ojcem.
Zatkało ją. Widziałem to wyraźnie, ale jednocześnie się zdenerwowała. Nadal mi nie wierzyła.
– Jak to ojcem? To niemożliwe! – powiedziała ostro. – Pan kłamie, to jakieś okrutne oszustwo – zatrzasnęła mi drzwi przed nosem.
Nie zdziwiłem się. Prawdopodobnie postąpiłbym identycznie. Moja wizyta i wiadomość, którą jej przekazałem, musiały ją bardzo zdenerwować. Przecież nie miała pojęcia, że ma jakiegoś brata. Nigdy o nim nie słyszała. To musiał być silny cios. Pewnie teraz zdenerwowana telefonowała do siostry, żeby opowiedzieć jej, co ją spotkało.
Tę historię znam od kolegi z więzienia
Prawdziwego Konstantego poznałem pod celą. Siedział za kradzieże. Ja za oszustwa. Przez dwa lata pilnie słuchałem opowieści o jego matce i o ojcu. Wiedział, że stary ma drugą rodzinę. Po odsiedzeniu wyroku Kostek chciał spotkać się ze swoim ojcem. Mówił, że obiecał matce, że powie staremu, jak bardzo go kochała.
– Wyobraź sobie, drań nie pojawił się na pogrzebie mamy – opowiadał Kostek. – Nawet się nie odezwał, nie zatelefonował, nic! Mam do niego straszny żal. Wysłałem do niego list, ale bez odzewu.
– Może umarł? Czort wie – powiedziałem, bo wydało mi się to bardzo prawdopodobne.
– Na pewno byśmy o tym wiedzieli – Kostek był przekonany, że ma rację. – Ojciec kontaktował się z mamą telefonicznie kilka razy w roku. Wiedział o wszystkim, co się u nas dzieje, także o tym, że jest chora.
– Kiedy widziałeś go ostatni raz? Jakoś niedawno? – dopytywałem kumpla.
– Bo ja wiem, chyba jakieś dziesięć lat temu…
Do końca wyroku Kostek miał jeszcze niecałe pół roku.
Z niecierpliwością czekał na wolność
– Obiecałem mamie, że spotkam się z ojcem. Miałem to zrobić po jej śmierci, ale czas mijał, a ja wylądowałem w tym sanatorium… – opowiadał.
– Wiesz, gdzie mieszka? Masz adres? – zdziwiłem się.
– Jasne. Wiem o nim wszystko, no, może prawie wszystko – chwalił się Kostek. – Wiem, że ma dwie córki, że z jedną z nich mieszka. Obie bardzo kocha, zawsze z delegacji przywoził im prezenty. Drobiazgi, ale zawsze były jakieś, więc się cieszyły. Opowiadał nam o tym wiele razy. Żeby było sprawiedliwie, my z mamą także dostawaliśmy prezenty, gdy przyjeżdżał.
– No to miałeś luksusowo… – wtrąciłem.
– Wolałbym nie widzieć tych dupereli, byle stary był na miejscu. Był taki czas, że bardzo brakowało męskiego wsparcia. Ojca nie było, pojawili się kumple z dzielni i… Zresztą nie ma o czym mówić – zakończył ponuro.
Zmarł, a ja to wykorzystałem
Kostek nie doczekał końca wyroku. Zostało mu bodaj sześćdziesiąt dni, gdy powalił go zawał. Wylądował w więziennym szpitalu, gdzie zmarł.
Wykorzystałem sytuację i przejrzałem jego rzeczy. Znalazłem zdjęcie jego ojca z matką i list, który matka Konstantego napisała do Kazimierza. To było dla mnie ważne źródło wiedzy o rodzinie. Domyślałem się, że „moja siostra”, gdy ochłonie, będzie chciała się ze mną spotkać. Dlatego przez kilka dni kręciłem się w pobliżu jej domu.
Spotkaliśmy się, gdy wracała z pracy. Nie była sama.
– O, widzę, że przybyły posiłki – postanowiłem zażartować. – Pani pozwoli, że się przedstawię – zwróciłem się do Krysi. – Nazywam się Konstanty. Pani Krystyna, jak mniemam?
– Tak, jestem Krystyna – podała mi rękę, którą ucałowałem.
– Krysia, co miała być chłopcem – uśmiechnąłem się i zauważyłem, że obie były zdumione moją wiedzą. Uśmiechały się niepewnie i kombinowały, skąd o tym wiem. – Jak wszyscy chłopcy w tej rodzinie – kontynuowałem wywód – ma pani imię na „K”. Ja Kostek, ojciec Kazimierz, dziadek Krzesimir…
– Chodźmy na górę – zaproponowała Lidka. – Chyba wreszcie musimy porozmawiać.
– Jak mówiła mi siostra, twierdzi pan, że jest naszym bratem – odezwała się Krystyna spokojnym głosem, kiedy już usiedliśmy w salonie z kubkami herbaty w dłoniach. – Że nasz tato, Kazimierz, jest pana ojcem.
– Owszem, tak – potwierdziłem z pewną siebie miną.
– A ja twierdzę, że jest pan zwykłym oszustem, ponieważ my nie mamy brata, nasz ojciec nigdy nie miał syna. Przyznaję, może faktycznie jest pan podobny do naszego taty, ale to trochę za mało.
– Mam metrykę i zdjęcie mojej mamy z tatą, czyli Kazimierzem. Proszę, niech panie zerkną – podałem im papiery skradzione kumplowi spod celi.
Oglądały te dokumenty z niedowierzaniem. W metryce, w rubryce „rodzice” było napisane jak wół imię i nazwisko obojga. Patrzyły to na papier, to na mnie, a ja spokojnie czekałem. Widziałem, że dziewczyny są skołowane. To był punkt dla mnie.
Te kobiety zaczęły mi wierzyć
– Opowiedz nam o sobie – zaproponowała Lidka, przechodząc nagle na „ty”. – Wygląda na to, że jednak jesteśmy rodzeństwem. Nic nie wiedziałyśmy o twoim istnieniu, nasza mama też nie.
– A ja wiem wszystko o was – roześmiałem się. – Żartuję – dodałem natychmiast. – Moi rodzice poznali się na studiach. Mama była na farmacji, a ojciec na politechnice. To była wielka miłość. Byli piękną parą. Gdy się urodziłem, tata rzucił studia i poszedł do pracy. Przez jakiś czas mieszkaliśmy wszyscy razem u dalekich krewnych mamy. Tata bardzo często wyjeżdżał…
– Był zaopatrzeniowcem? – wtrąciła Krysia.
– Chyba tak, dużo podróżował. Mieszkaliśmy we Wrocławiu, mama pracowała w aptece. Bardzo rzadko wspominała o ojcu. Któregoś dnia wróciłem ze szkoły i zastałem go siedzącego, jak gdyby nigdy nic, przy herbacie w kuchni. Mama płakała, ale widziałem, że była szczęśliwa… Bywało, że u nas nocował. Mama pogodziła się z sytuacją. Wystarczała jej pozycja tej drugiej. Tata zawsze miał dla mnie i mamy drobne upominki, często opowiadał o swojej rodzinie, o córkach.
– Niemożliwe! – krzyknęła nagle Lidka i rozpłakała się.
Przerwałem na chwilę, czekałem, aż się uspokoi. Wiedziałem, że moje opowiadanie zrobi na kobietach wielkie wrażenie. To był dla nich szok. Nic dziwnego, trudno jest uwierzyć, że miało się ojca oszusta. Nie domyślały się, że i ja jestem oszustem.
Przekonywałem je do siebie
Moja wiedza o tej rodzinie była bardzo dokładna. Podawałem szczegóły, które może znać tylko rodzina. Wiedziałem, że „moje siostry” mają mętlik w głowach. Opowiadałem dalej, żeby kuć żelazo, póki gorące.
– Ostatni raz widziałem ojca dziesięć lat temu. Był u nas na trzy miesiące przed śmiercią mamy. Wysłałem mu wiadomość z informacją o pogrzebie. Nie przyjechał.
– Wtedy nasza mama miała udar mózgu – wtrąciła Krystyna. – Leżała sparaliżowana, nic nie mówiła. Porozumiewała się oczami. Lekarze nie dawali nadziei. Ojciec nie odstępował jej na krok. Nocami dyżurował przy łóżku. Osiwiał, zgarbił się, zmarniał. Po śmierci mamy, we wrześniu, zaczął pić. Z czasem więcej i więcej. Osiem lat po śmierci mamy zmarł. Nigdy nie pogodził się z jej stratą. Tak przynajmniej z Lidką myślałyśmy… Skąd miałyśmy wiedzieć, że w tym samym czasie zmarły jego obie kobiety?
– Zanim moja mama odeszła – opowiadałem, udając wzruszenie, a nawet ocierając łzy – kazała mi przysiąc, że spotkam się z ojcem i powiem, że mu wybaczyła. A ja nie zdążyłem! Przez lata odkładałem tę wizytę. Nie wiedziałem, że stracił dwie kobiety…
Zapadło krępujące milczenie. Po chwili wstałem i wzruszonym głosem powiedziałem:
– Pójdę już! Rozumiem, że to dla was szok. Wszyscy jesteśmy ofiarami naszego taty. Bardzo kochałem ojca i bardzo mi go brakowało. Tu jest numer mojej komórki – położyłem na stole kartkę. – Jeśli zechcecie się ze mną spotkać, wystarczy zadzwonić.
Wziąłem kurtkę z wieszaka i wyszedłem. Byłem prawie pewien, że mi uwierzyły, ale muszą się pogodzić z myślą, że stary oszukiwał je przez całe lata. To wymaga czasu. Lidka zadzwoniła po pięciu dniach, gdy już chciałem pakować walizki.
Musiałem je jeszcze urobić
– Spotkajmy się po pracy pod moim domem – zaproponowała. – Pójdziemy we trójkę na cmentarz na grób rodziców. Co o tym myślisz?
– Dziękuję, że to zaproponowałaś – powiedziałem zadowolony, że mój plan jednak działa. – Oczywiście będę.
Jednak uwierzyły, zacierałem ręce z zadowolenia. Następny krok to zbliżyć się do „sióstr”, by nabrały do mnie zaufania i zainteresowały się moją sytuacją.
– Powiedz, Kostek – zwróciła się do mnie Lidka, gdy już wyszliśmy z cmentarza. – Co porabiasz? Gdzie pracujesz, gdzie mieszkasz? Nic o tobie nie wiemy.
– Cóż w tym dziwnego. Po śmierci mamy wyjechałem za granicę. Pracowałem trochę w Szwecji, a ostatnio w Polsce w fabryce plastikowych okien – streściłem przygotowaną wcześniej legendę. – Teraz, kiedy odnalazłem was, moją rodzinę, chyba zostanę tutaj. Pewnie uda mi się znaleźć jakąś pracę i mieszkanie.
– No tak – mruknęła Krysia. – Odnalazłeś rodzinę…
Szliśmy w milczeniu, każde pogrążone we własnych myślach. Sytuacja była napięta. Liczyłem, że dziewczyny zaproponują mi pomoc. Tymczasem one milczały.
Pożegnaliśmy się przed cmentarzem. Musiałem czekać, aż moje siostry uwierzą i postanowią przyjąć mnie do rodziny. To było jak łowienie ryb – przynęta już gotowa, ale ryba jeszcze nie nadziała się na haczyk. Trzeba czekać.
Zaproponowały mi pomoc
Po tygodniu znowu zadzwoniła Lidka i zaprosiła mnie do siebie na obiad. Przyszedłem z kwiatami.
– To dla was… siostry – powiedziałem, wręczając Lidce bukiet. – Bo chyba mogę nazywać was siostrami. Jesteśmy w końcu rodzeństwem.
– Możesz – zgodziła się, ale w jej głosie wyczułem wahanie. – Oczywiście.
„Spokojnie – pomyślałem sobie. – Nic na siłę. One już wierzą mnie, ale jeszcze nie wierzą sobie”.
– Macie jakieś albumy ze zdjęciami? – spytałem, gdy już zjedliśmy pyszne gołąbki. – Bardzo chciałbym obejrzeć. My z mamą mieliśmy raptem trzy fotografie z ojcem. Zostały u mamy przyjaciółki, będę je musiał odebrać.
Siedzieliśmy do wieczora, przeglądając rodzinne fotografie. Z uwagą słuchałem opowieści moich sióstr. Czasami wtrącałem coś, co zapamiętałem z opowieści kumpla z więzienia. Poczułem, że dziewczyny kupiły moja historię. Lidka chyba nawet mnie polubiła. Czyli jakiś postęp.
– Znalazłeś pracę? – spytała nagle Krysia. – Mówiłeś, że szukasz.
– Jeszcze nie – odpowiedziałem z niechęcią. – Byłem w kilku miejscach, coś obiecywali, ale jak na razie cisza.
– Masz z czego żyć? – spytała Lidka.
– Jakoś sobie radzę – odpowiedziałem wymijająco. – Nie jest źle, przynajmniej nie całkiem źle – pomyślałem zadowolony, bo rozmowa szła w dobrym kierunku.
Teraz trzeba delikatnie, żeby czegoś nie spieprzyć.
– Gdzie mieszkasz? – dociekała Lidka.
– U kolegi, ale… Nie mówmy o tym – udawałem, że jest OK. – Jest dobrze, serio.
– Na pewno? Coś mi się wydaje, że kręcisz. Na pewno jest w porządku? – nie dowierzała Krysia.
– Nie chcę was obciążać swoimi problemami, bo i po co – unikałem odpowiedzi.
Rodzina powinna się wspierać
– Skoro jesteśmy rodzeństwem, powinniśmy sobie pomagać, prawda? – powiedziała Krysia.
– Dziękuję wam za troskę, ale poradzę sobie, jestem dorosłym facetem – dalej grałem swoją rolę.
– Przecież uda mi się znaleźć jakąś pracę…
– Nie chcesz mówić, trudno… – stwierdziła Lidka.
– Ale myślę, że na pewien czas mógłbyś zamieszkać tutaj – spojrzała pytająco na Krysię, która kiwnęła głową. – Jesteś w końcu naszym przyrodnim bratem i… – nie dokończyła.
– Jesteście bardzo miłe i nawet się wzruszyłem – udałem, że ocieram łzę. – Bardzo wam, dziewczyny, dziękuję, ale nie wiem, czy powinienem. Przecież my się właściwie nie znamy!
– No właśnie, dlatego mamy dużo do nadrobienia. Musimy sobie zaufać. Sądzę, że jesteś porządnym człowiekiem – dodała Krysia.
Bingo! – miałem ochotę krzyknąć na całe gardło. Byłem przygotowany, że jeszcze będę musiał popracować nad siostrami.
Było dobrze, ale sytuacja wciąż wymagała ostrożności, zwłaszcza, że byłem coraz bliżej upragnionego celu. Za kilka dni zniknę z życia „siostrzyczek”.
Na chwilę się wprowadziłem
Wprowadziłem się dwa dni później. Starałem się nie wchodzić Lidce w drogę. Nie chciałem kluczy od mieszkania. Wychodziłem rano jeszcze przed „siostrą”, a wracałem po południu, kiedy była już w domu. Mówiłem, że szukam pracy, że chodzę od firmy do firmy. Chciałem, żeby nabrały do mnie zaufania Po tygodniu zakomunikowałem Lidce:
– Może uda mi się zaczepić na stacji benzynowej, jutro wyjdę później, bo umówiłem się z właścicielem na trzynastą, w porządku?
– Dobrze, zostawię ci drugie klucze – powiedziała. – Ja wrócę po szesnastej, jak zawsze, więc spokojnie.
– Dzięki. Naprawdę dziękuję, że mi pomagasz – powiedziałem, uśmiechając się.
– Nie ma sprawy, przecież to normalne w rodzinie – odpowiedziała i położyła klucze na stole.
Wyszła do pracy przed ósmą. Miałem dużo czasu, by dokładnie przetrząsnąć mieszkanie. Zresztą, mieszkając z Lidką, poznałem wszystkie zakamarki. Wiedziałem, gdzie chowa biżuterię i kasę. Zdążyłem się rozejrzeć, co jest cennego w tym mieszkaniu.
Poza biżuterią Lidki i chyba jej matki znalazłem kilka złotych monet, trochę dolarów, kilkaset euro. Kasy wystarczy na kilka miesięcy. Wszystko spakowałem do walizki, którą znalazłem na pawlaczu. Wyszedłem, zamykając mieszkanie, a klucze wrzuciłem do skrzynki pocztowej. Już nie będą mi potrzebne.
Konstanty, 48 lat
Czytaj także: „Żona leżała w szpitalu i nie potrafiłem jej pomóc. Nie miałem siły zajmować się dziećmi, a one przecież też cierpiały”
„Całe życie byłam uczciwa, a na starość posądzono mnie o kradzież. Musiałam udowodnić, że nie jestem złodziejką”
„Mąż zrobił ze mnie kurę domową i opiekunkę do dzieci. Nie chciałam tego robić, ale zmusił mnie, bym rzuciła pracę”