„Żona leżała w szpitalu i nie potrafiłem jej pomóc. Nie miałem siły zajmować się dziećmi, a one przecież też cierpiały”

smutny mężczyzna fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS
„– A ty walczysz, żeby miała do kogo wrócić? Przecież jak tak dalej pójdzie, to zabiorą wam bliźniaki! Są zaniedbane, żywią się fast-foodami, mieszkają w szpitalu i kompletnie nie są przygotowane na pierwszy dzień w szkole”.
Listy od Czytelniczek / 20.11.2023 15:14
smutny mężczyzna fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS

Byłem zmęczony po nocnym dyżurze i jedyne, o czym marzyłem, to powrót do domu. Zignorowałem telefon od żony. Przecież za chwilę miałem wyjść ze szpitala. Kolejny telefon. No co ta Renia taka niecierpliwa?

Byłem w szoku

– Halo! – rzuciłem zirytowany.

– Tato, mama miała wypadek! – usłyszałem płaczliwy, podenerwowany głos Michała, mojego siedmioletniego synka.

– Co? Jaki wypadek?

– Wpadła pod samochód.

– Pogotowie trzeba…!

– Już jest! – zameldował.

– A Michalina? – dopytałem jeszcze o jego siostrę bliźniaczkę. – Nic jej nie jest?

– Płacze.

– Też wpadła pod samochód?!

– Nie. Tylko się przewróciła. Ma zdarte kolano. Ciocia Ula już jej dała plasterek.

– Dobrze. Daj mi ciocię.

Ustaliłem z Ulą, że zajmie się bliźniakami, a sam włożyłem fartuch. Już nie byłem zmęczony. I nie miałem, po co wracać do domu. Musiałem ratować żonę. Niemal biegiem wróciłem na SOR.

– Dobrze, że jesteś – powiedziała koleżanka. – Wiozą nam kobietę z wypadku komunikacyjnego. Nieprzytomna, liczne obrażenia, złamana ręka…

– Proszę wezwać doktora G., i profesora L. – zarządziłem, wybierając spośród szpitalnego zespołu kolegów, którym najbardziej ufałem. – Grupa krwi A plus. Niech pracownia RTG będzie wolna.

– Ale jeszcze nie przywieźli pacjentki, skąd wiesz…

– To moja żona – wyjaśniłem zszokowanej koleżance.

Nie wiedziałem, jak dam radę

Ulka przekazała mi informacje od ratowników, więc mogłem zacząć działać już teraz. W takich sytuacjach liczyła się każda sekunda. Kiedy przywieźli Renię, byliśmy przygotowani na jak najszybsze i skuteczne udzielenie pomocy. Koledzy nie pozwolili mi działać, bo byłem zaangażowany emocjonalnie, ale zadbałem, żeby moja żona dostała jak najlepszą opiekę. Niestety, kiedy po kilkunastu godzinach walki wróciłem do domu, nie miałem dla dzieci dobrych wieści. Stan Reni był ciężki. Nie oddychała samodzielnie. Ale żyła.

Szpital stał się centrum naszego życia rodzinnego. Wracaliśmy do domu tylko po to, żeby coś zjeść, umyć się, przebrać i przespać. Bliźniaki chciały być przy matce, a mnie to bardzo odpowiadało. Też nie chciałem zostawiać Reni. Musiałem czuwać, żeby nie przegapić momentu, w którym się wybudzi. Siedzieliśmy więc przy jej łóżku. Michalina po swojemu gadała jak najęta, nie przejmując się brakiem reakcji, a Michał od czasu do czasu włączał się w opowieść.

– Mama nas słucha – oznajmiła mi kiedyś córka.

– A skąd wiesz? – uśmiechnąłem się.

– Bo odwraca do mnie głowę.

– A mnie ścisnęła za rękę! – pochwalił się Michał.

Owe małe gesty były radosne nie tylko dla nich. Dawały nadzieję, że Renia niebawem do nas wróci. Potwierdzały to badania. Żona w nocy spała, a w dzień czuwała, jej serce biło szybciej, a ciśnienie było wyższe. Bardzo dobrze, że ciągle ktoś przy niej był i do niej mówił. Na pewno czuła się mniej samotna. Co prawda dzieciaki potrafiły zrobić niezły rozgardiasz, ale liczyłem, że właśnie on uświadomi Reni, jak bardzo jest nam potrzebna i że powinna – musi! – wrócić. Dostała osobną salę, więc nikomu nie przeszkadzaliśmy.

Prawie zamieszkaliśmy w szpitalu

Kiedy pracowałem, pielęgniarki rzucały okiem na dzieci. Chociaż twierdziły, że nie było to konieczne, bo bliźniaki same potrafiły zorganizować sobie czas z grami i książeczkami.

– Ciągle zagadują do matki – relacjonowała jedna, nie kryjąc wzruszenia. – Muszą ją bardzo kochać. To dobre dzieci, ale też cierpią na swój sposób.

Przed moim pierwszym po wypadku nocnym dyżurem chciałem odstawić bliźniaki do Uli. Posłusznie spakowały piżamki, ale stanowczo odmówiły pobytu u ciotki.

– Będziemy spać z mamą – oświadczyła Michalina.

Czarno to widziałem. Dzieci śpiące w szpitalu na jednym łóżku z matką? To było wbrew wszelkim normom! Nie zaprotestowałem jednak od razu. Zapytałem tylko Ulę, czy jak jej dam znać, przyjedzie do szpitala. Zgodziła się, więc okej, spróbujmy. W szpitalu czekałem na stanowczą reakcję pielęgniarek. Chciałem, żeby to one powiedziały Michalinie i Michałowi, że nie mogą zostać z Renią na noc. Nie doczekałem się. Pielęgniarki udawały, że nie widzą moich dzieci oglądających w kąciku książeczki.

Zostawiłem więc bliźniaki u Reni, a sam zająłem się obowiązkami. Kiedy około północy zajrzałem do sali, dzieci smacznie spały wtulone w matkę. Każde w jeden bok. Miały na sobie piżamki, wzięły prysznic, a nawet umyły zęby, o czym świadczyły mokre ręczniki i szczoteczki do zębów porzucone na krześle. Zupełnie jakby to sama Renia wszystkiego dopilnowała. Była to ich pierwsza od wypadku noc bez płaczu i budzenia się z krzykiem.

Nie przyszło mi to do głowy

Wiedziałem, że nie tak powinna wyglądać nasza codzienność, ale nie potrafiłem, a może nie chciałem jej zmienić.

– Człowieku, co ty wyprawiasz?! – nakrzyczała na mnie Ula kilka dni później.

– Nie możecie tak żyć!

– Niestety, chwilowo musimy – odpowiedziałem, w pośpiechu ładując brudne rzeczy do pralki. Skończyły nam się czyste ubrania.

– W poniedziałek zaczyna się szkoła. Dzieci nie mają nawet plecaków, że o galowych ciuchach nie wspomnę.

– Nie mam do tego głowy.

– Aha, super! Michalina nosi sandałki, chociaż pada deszcz, bo zakryte buciki są za małe. A Michała trzeba koniecznie zabrać do fryzjera.

– Renia sama mu przycina włoski – przypomniałem.

– Ale teraz raczej nie może.

– No i co ja mam zrobić? – zapytałem, uruchamiając pralkę. – Lekarze naprawdę walczą i…

– A ty walczysz, żeby miała do kogo wrócić? Przecież jak tak dalej pójdzie, to zabiorą wam bliźniaki! Są zaniedbane, żywią się fast-foodami, mieszkają w szpitalu i kompletnie nie są przygotowane na pierwszy dzień w szkole.

– Ale czego ty ode mnie oczekujesz? – wkurzyłem się.

– Tego, żebyś zajął się dziećmi i był dla nich ojcem – wyjaśniła spokojnie, wyprowadzając mnie z łazienki do kuchni. – Siadaj – nakazała, wskazując mi krzesło. – Trzeba odnaleźć się w nowej rzeczywistości dla dobra was wszystkich, rozumiesz?

– Jak?

– Musicie jechać do sklepu, kupić rzeczy do szkoły, ubrania, buty i jedzenie.

– Ale Renia…

– O Renię dbają specjaliści. Ty zadbaj o dzieci. Co jej powiesz, jak się wybudzi? Że zawaliłeś sprawę po całości?

– A nie mogłabyś ty jechać z nimi do sklepu? – zapytałem niepewnie.

Kompletnie nie miałem głowy na załatwianie tak przyziemnych spraw. Jeśli mam być szczery, przerażało mnie to. Nie byłem w stanie myśleć o niczym poza walczącą o życie Renią.

– Nie – odpowiedziała stanowczo Ula. – One mają ojca. Weź się w garść! Dasz radę. To są wasze dzieci. Renia na pewno by chciała, żebyś zdał jej relację z tych zakupów, później z pierwszego dnia w szkole, z wycieczki i wszystkiego innego. Musisz robić zdjęcia, żeby potem jej pokazać. To będzie trochę tak, jakby była z wami. Ona się na chwilę zatrzymała, ale wy żyjcie dalej.

Brakowało im zwykłego życia

Ulka miała rację. Musiałem wziąć się w garść. Nasze dzieci nie były sierotami. Wciąż miały ojca i matkę. Wyprawa do sklepu okazała się sporym wyzwaniem. Michał wolał oglądać samochody niż ubrania. Michalina chciała dostać na rozpoczęcie roku sukienkę z jednorożcem i fioletowe buciki.

Ostatecznie jednak przekupiłem ich obietnicą ugotowania rosołu i upieczenia kurczaka. To mi uświadomiło, że bliźniaki tęsknią za normalnością, domowym obiadem i rzeczywistością inną niż szpitalna.
Szybko załatwiliśmy najpotrzebniejsze zakupy. Zamierzałem zostawić torby i jechać do szpitala, ale Michalina zabrała się ze skrobanie warzyw. No tak, obiecałem im obiad. Przygotowaliśmy go razem i… o dziwo, bardzo miło spędziliśmy czas. Było jak kiedyś, jakby faktycznie Renia była z nami, tylko nie w kuchni, ale w ogrodzie.

– Udko zabierzemy dla mamy – powiedział Michał, kiedy już usiedliśmy do stołu.

– Ale mama nie może jeść, bo… – chciałem coś wyjaśnić, ale syn mi nie pozwolił.

– Nie je, dlatego nie ma siły i ciągle leży – podsumował. – A naszego kurczaczka na pewno chętnie spróbuje.

Dzieciaki przygotowały pudełko z jedzeniem: udko, ziemniaczki i surówka. Bałem się, że kiedy Renia nie usiądzie i nie zje, bliźniaki będą rozczarowane, ale nie potrafiłem im zabronić tego prostego i bardzo ciepłego gestu.

W szpitalu Michalina po swojemu zaczęła opowiadać o zakupach, nowych butach, plecaku i zeszytach, a Michał w milczeniu rozłożył na szafce ściereczkę, postawił pudełko z obiadem i ułożył sztućce.

– To nic, mamusiu, że teraz nie jesteś głodna – powiedział Michał, głaszcząc matkę po ręku. – Zostawimy ci obiadek, a ty zjesz sobie później.

Renia poruszyła palcami, jakby chciała je zacisnąć na dłoni syna.

Zacząłem ograniczać wizyty w szpitalu 

Mijały kolejne dni i tygodnie. Dzieci zaaklimatyzowały się w szkole. Po lekcjach zjadaliśmy obiad i przywoziłem je do Reni. Oczywiście z obiadem w pudełku. Nasze dzieci nie wyobrażały sobie, że same zjedzą, a mama nie spróbuje. W szpitalnej sali odrabiały lekcje, pokazując matce szlaczki, rysunki i literki. Opowiadały o koleżankach i kolegach, o wychowawczyni, wycieczkach. Zachowywały się tak, jakby miały pewność, że matka je słyszy.

Też chciałem w to wierzyć, chociaż powoli przyzwyczajałem się do myśli, że Renia nie wybudzi się tak szybko, jak sądziłem, a może nawet wcale. Ręka się zrosła, rany po operacji wygoiły, zniknęły ślady wypadku, a moja żona wciąż trwała w śpiączce.

W wolne dni organizowałem długie i męczące wycieczki, po których bliźniaki padały i marzyły tylko o odpoczynku. Nie, nie chciałem, żeby zapomniały o matce. Musieliśmy się jednak nauczyć żyć bez jej stałej obecności. Tyle że wybrałem złą metodę. Uświadomiłem to sobie, kiedy pewnego dnia rano znalazłem bliźniaki śpiące w szafie z rzeczami Reni.

– Chcieliśmy się przytulić do mamusi – wyjaśnił Michał.

– Tak dawno nie byliśmy w szpitalu – dodała Michalina, prawie płacząc.

Dawno to było trzy dni. Co miałem zrobić? Obiecałem, że po szkole zawieziemy mamie obiad.

– To dobrze – powiedziała spokojnie Michalina. – Bo mamusia jest głodna.

Chciałem zaprzeczyć, ale nie zdążyłem, bo rozdzwonił się mój telefon. Za szpitala. Normalna sprawa, często wzywali mnie do pracy wcześniej, kiedy był nagły wypadek.

Czekaliśmy na taki cud

– Piotrek… – usłyszałem głos kolegi z pracy. – Twoja żona…

– Co z nią? – ponagliłem, bo nagle umilkł. Chyba nie chciał mi powiedzieć najgorszego…

– Wybudziła się.

– Za chwilę będziemy! – oczywiste było, że bliźniaki nie pójdą do szkoły. Nie mogłem im tego zrobić. – Ubierajcie się szybko – nakazałem. – Mama się obudziła.

Myślałem, że zaczną pytać, jak się czuje, co mówiła. Nic z tych rzeczy! Pobiegły do swoich pokoi i pięć minut później były gotowe. Wszyscy się spieszyliśmy.

– Jedź wolniej, tato – nakazał mi Michał. – Nie możemy teraz mieć wypadku. Mama na nas czeka.

Zwolniłem. Syn miał rację. Nic się nie stanie, jak będziemy pięć minut później. Nie jechaliśmy do osoby umierającej, tylko do takiej, która właśnie wybudziła się do nowego życia.

Poznałem prawdę o wypadku

– Tamten pan, co potrącił mamę, wyjechał nagle zza zakrętu – powiedziała nagle Michalina. – Jechał bardzo szybko. Nie widziałam go. Ale mama tak. Odepchnęła mnie, a sama wpadła pod samochód.

Byłem w szoku. Nie miałem pojęcia, jak wyglądał wypadek. Dzieci nie chciały nic mówić. Wszelkie próby wyciągnięcia z nich informacji kończyły się płaczem. A teraz Michalina sama o tym opowiedziała.

– Przechodziliśmy przez przejście na zielonym świetle – dodał Michał.

– Teraz już wszystko będzie dobrze – zapewniłem, jeszcze bardziej zwalniając.

Renia siedziała na łóżku. Była blada i wychudzona, na nasz widok uśmiechnęła się jednak promiennie. Dzieci przytuliły się do niej z radosnymi okrzykami, a ona gładziła je po włosach i tuliła. Nie wiedziałem, jak wypadek i długie przebywanie w śpiączce wpłynęło na jej organizm. Na pewno czekała ją jeszcze rehabilitacja, ale z tym już sobie poradzimy. Najważniejsze, że Renia była z nami. Wróciła. W końcu!

Piotr, 42 lata

Czytaj także: „Siostra jako pielęgniarka zajęła się moim chorym mężem. Jej usługa zawierała też brykanie z nim w mojej sypialni”
„Nie było mnie stać na utrzymanie rodziny i kochanki. Opróżniłem więc konto oszczędnościowe syna i wiem, że mi nie wybaczy”
 „Urodziłam dziecko w wieku 15 lat, odebrali mi je rodzice. Gdy zaszłam w drugą ciążę wiedziałam, że tego dziecka nie oddam"

 

Redakcja poleca

REKLAMA