Gdy tylko poznałam Pawła, to od razu wiedziałam, że to będzie ojciec moich dzieci. On chyba czuł podobnie, bo już po kilku miesiącach znajomości wręczył mi pierścionek zaręczynowy. I chociaż niektórzy mówili, że to zbyt szybkie i pochopne, to ja nie miałam żadnych wątpliwości.
Dlatego szybko zorganizowaliśmy ślub, który pamiętam jako najpiękniejsze wydarzenie w moim życiu. A potem zaczęliśmy się starać o dziecko. Wtedy nawet do głowy mi nie przyszło, że mogłyby być z tym problemy. Oboje byliśmy młodzi i zdrowi. A jednak w naszym przypadku to było za mało. Pomimo wieloletnich starań wciąż nie mogliśmy się doczekać dwóch kresek na pasku ciążowym. A gdy wreszcie udaliśmy się po specjalistyczną pomoc, to okazało się, że jest już za późno.
W pani przypadku ciąża nie jest możliwa
Tego ranka znowu miałam paskudny humor. Zrobiłam test ciążowy, który jak zwykle wyszedł negatywnie. A zapowiadało się tak pięknie. Spóźniał mi się okres, a dodatkowo od kilku dni odczuwałam lekkie mdłości. "Czyżby w końcu miało się udać?" — pomyślałam z nadzieją. Ale rzeczywistość okazała się brutalna.
— I jak? — zapytał mnie Paweł, gdy tylko wyszłam z łazienki.
— Nic — odburknęłam i poszłam do sypialni. Nie chciałam, aby kolejny raz widział moje łzy rozczarowania.
— Nie przejmuj się — mąż próbował mnie pocieszyć. Ale jak miałam się nie przejmować?
Paweł podszedł do mnie i mocno mnie przytulił.
— Zapisałem nas do kliniki — powiedział cicho. — Nie ma sensu dłużej zwlekać.
Doskonale wiedziałam, o jaką klinikę chodzi. I chociaż wcześniej nie chciałam o tym słyszeć, to w głębi duszy wiedziałam, że wizyta w klinice leczenie niepłodności to jedyne wyjście. W klinice zawalił się mój świat. Po wielu szczegółowych badaniach lekarz poprosił nas do gabinetu.
— Bardzo mi przykro pani Mario, ale nie mam dobrych wieści — powiedział patrząc mi w oczy. I wtedy zrozumiałam, że nigdy nie zostanę matką. A lekarz tylko to potwierdził. — W pani przypadku zajście w ciążę jest niemożliwe. I niestety nic się nie da zrobić — usłyszałam słowa, które zabrzmiały jak wyrok.
Lecz nie to było najgorsze
— Tutaj zadecydował czas. Gdyby pani zgłosiła się do nas wcześniej, to moglibyśmy jeszcze zawalczyć. Teraz jest po prostu za późno — powiedział lekarz.
Wtedy zrozumiałam, że sama jestem sobie winna. Paweł już jakiś czas temu namawiał mnie na badania. Ale ja nie chciałam. Nie przyjmowałam do wiadomości, że ze mną może być coś nie tak. Wolałam czekać i liczyć na cud. "Mam za swoje" — pomyślałam załamana. Wybiegłam z gabinetu. Nie chciałam z nikim rozmawiać.
Przez kilka dni nie wychodziłam z sypialni. W pracy wzięłam zwolnienie i nie odbierałam od nikogo telefonów. Nie miałam siły na tłumaczenia, dlaczego nigdy nie zostanę matką. Czułam się wybrakowana.
— Kochanie, przecież to nie koniec świata — próbował pocieszyć mnie Paweł. Był załamany tak samo jak ja.
— Łatwo ci mówić! — wykrzyknęłam. — To ja jestem wybrakowana, nie ty.
— Co ty opowiadasz? — Paweł próbował mnie przytulić. — Nie jesteś wybrakowana. A ja kocham cię najbardziej na świecie — dodał.
Nie potrafiłam mu uwierzyć. Co więcej — byłam przekonana, że mój mąż za chwilę mnie zostawi i poszuka sobie kobiety, która nie będzie miała problemu z urodzeniem mu potomstwa.
Jednak nie doceniłam swojego męża. Paweł nie tylko mnie wspierał i codziennie zapewniał o swojej miłości, ale też poszukiwał rozwiązań. A ponieważ te medyczne nie były możliwe, to wymyślił coś zupełnie innego.
— Marysiu, musimy porozmawiać — powiedział któregoś wieczoru. Podniosłam na niego przestraszony wzrok. "Teraz mi powie, że chce rozwodu" — pomyślałam spanikowana.
— Spokojnie, nie bój się — uspokoił mnie Paweł, który zapewne zobaczył w moim wzroku ogromne przerażenie. — Myślałem o tym, jak bardzo chcemy zostać rodzicami. I doszedłem do wniosku, że jest to możliwe.
— O czym ty mówisz? — zapytałam zaskoczona. Przez kilka ostatnich tygodni sprawdziliśmy wszystkie medyczne procedury pozwalające zajść w ciążę i niestety prawda była brutalna — nigdy nie zostanę matką.
— Jest tyle dzieci, które nie mają rodziców — wyszeptał Paweł. A ja już wiedziałam, co ma na myśli.
— Mówisz o adopcji? — zapytałam.
— Tak — usłyszałam.
Sama nie wiedziałam, co o tym myśleć
Doskonale wiedziałam, że nigdy nie urodzę dziecka. Ale z drugiej strony obawiałam się, że nie będę w stanie pokochać malucha, które nie będzie nasze.
— Nie musimy podejmować decyzji od razu — powiedział mój mąż, który zauważył moje wahanie. — Dajmy sobie czas.
I tak zrobiliśmy. A ja pomimo wielu wątpliwości zrozumiałam, że to jedyna szansa na to, aby w przyszłości ktoś powiedział do mnie "mamo". Po wielu tygodniach namysłów oboje z Pawłem doszliśmy do wniosku, że adopcja to nasze jedyne wyjście.
Zgłosiliśmy się do ośrodka adopcyjnego i tam zaczęliśmy szukać naszego szczęścia. Już od samego początku wiedzieliśmy, że nie będzie to łatwe. Ale byliśmy zdeterminowani. I po wielu miesiącach w końcu się udało. Otrzymaliśmy wiadomość, że zostaliśmy zakwalifikowani do programu. A po kilku tygodniach zadzwoniła do nas pracownica, że jesteśmy pierwsi w kolejce.
— Mamy dziewczynę, która chce się zrzec praw rodzicielskich — powiedziała nam dyrektorka ośrodka. — Więc jeżeli nic się nie zmieni, to za kilka miesięcy będą mogli państwo adoptować malucha.
Jaka ja byłam szczęśliwa. Oczywiście miałam mnóstwo obaw, ale jednocześnie czułam też ogromną radość.
— Zostaniemy rodzicami — powiedział Paweł, gdy tylko wyszliśmy z ośrodka. Widziałam jak bardzo jest wzruszony.
Jednak wtedy przyszło otrzeźwienie
— A co powiemy twoim rodzicom? — zapytałam z niepokojem.
Moi teściowie bardzo chcieli mieć wnuka lub wnuczkę, ale nie wyobrażali sobie, aby mogłoby to być dziecko adoptowane. Doskonale pamiętałam sytuację sprzed wielu lat, kiedy podczas niedzielnego obiadu moja teściowa powiedziała, że nie rozumie ludzi, którzy adoptują dzieci. "Przecież to są obce dzieciaki. Nigdy nie wiadomo, na kogo wyrosną" — powiedziała wtedy, a ja doskonale zapamiętałam te słowa.
— To było dawno temu — Paweł najwidoczniej też sobie to przypomniał. — Teraz będą musieli to zaakceptować — dodał. Ja jednak miałam wątpliwości.
— Nie możemy powiedzieć twoim rodzicom o naszych planach — powiedziałam z pełnym przekonaniem. — Nigdy nie zaakceptują tego dziecka.
— To co zrobimy? — zapytał mnie mój mąż.
— Będziemy udawać, że to ja jestem w ciąży — odpowiedziałam. I od razu wyjaśniłam swój plan. Z rodzicami Pawła nie widywaliśmy się zbyt często. Więc wystarczyło powiedzieć im, że jestem w ciąży, a na nieliczne spotkania zakładać sztuczny brzuch. Proste, prawda?
Pokochamy tą dziewczynkę
Paweł początkowo był bardzo sceptyczny i twierdził, że wyolbrzymiam problem. Jednak ja trzymałam się swojego planu i nie miałam zamiaru z niego rezygnować. A mój mąż w końcu uległ moim namowom.
Kilka tygodni później uroczyście oświadczyliśmy teściom, że spodziewam się dziecka.
— To wspaniała nowina! — wykrzyknęła teściowa. A teść tylko jej przytakiwał.
— Jeszcze nie widać brzuszka — zauważyła mama Pawła. — Który to miesiąc?
— Początek trzeciego — odpowiedziałam bez wahania. — A ciąży jeszcze nie widać, bo dziecko jest malutkie — dodałam.
I chociaż nie czułam się zbyt dobrze w ogniu pytań przyszłej babci, to dzielnie stawiałam im czoła. Jednak nie opuszczała mnie jedna myśl — co będzie jak dziewczyna się rozmyśli i nie zechce oddać dziecka do adopcji? "Tym będę się martwić później" — pomyślałam w duchu.
Przez kolejne miesiące doskonale udawałam stan błogosławiony. Na wszystkie spotkania z teściami zakładałam sztuczny brzuch, który świetnie symulował ciążę. I tylko raz przytrafiła się nam mała wpadka.
Któregoś razu teściowie wpadli do nas bez zapowiedzi, a mąż otworzył im drzwi w momencie, gdy ja stałam w drzwiach sypialni. Oczywiście nie miałam sztucznego brzucha, który zakładałam tylko na spotkania z rodzicami Pawła. Na szczęście zdążyłam schować się do środka sypialni, gdzie szybko założyłam swój rekwizyt. I chociaż teściowa spojrzała na mnie zdziwionym wzrokiem, to nic nie powiedziała. "Chyba nic nie zauważyła" — pomyślałam z nadzieją.
Później sprawy potoczyły się bardzo szybko. Dziewczyna zrzekła się praw rodzicielskich, a my — po okresie przejściowym — adoptowaliśmy piękną i zdrową dziewczynkę.
— Witaj w domu Kasieńko — powiedziałam do dziewczynki, która ufnie wtuliła się w moje ramiona.
W ten oto sposób zostaliśmy rodziną
Wysyłaliśmy zdjęcia teściom, którzy zachwycali się swoją wnuczką. A kiedy w końcu zdecydowali się do nas przyjechać, to mała od razu skradła ich serca.
— To najpiękniejsze dziecko na świecie — powiedziała teściowa biorąc małą na ręce.
— A do kogo podobna? — zapytał Paweł ze śmiechem. Wtedy teściowa zamilkła Spojrzała na nas dziwnym wzrokiem i westchnęła.
— Dlaczego nam nie powiedzieliście? — zapytała po kilku sekundach.
— O czym? — zapytał Paweł. Ale ja już wiedziałam, o czym mówi moja teściowa.
— Daj spokój synku. Przecież wiem, że Kasia jest adoptowana — usłyszałam. Paweł wyglądał na zszokowanego, ale mnie to wcale nie zdziwiło. Moja teściowa wcale nie była naiwna.
Postanowiłam wtrącić się do rozmowy.
— Wiem, że nie aprobujecie tej decyzji. Ale to jest nasze dziecko. I będzie kochane najbardziej na świecie — powiedziałam. Kasia była moją córką i dla niej byłam gotowa zerwać kontakty z teściami.
— Oj głuptaski — powiedziała teściowa. Spojrzałam na nią zaskoczona. — Od początku wiedziałam, że Marysia nie jest w ciąży. I niemal od razu domyśliłam się, że chodzi o adopcję.
"Teraz się zacznie" — pomyślałam.
— Przecież to nie ma żadnego znaczenia — mama Pawła mówiła dalej. — Pokochaliśmy Kasię od pierwszego wejrzenia. I nic nas nie obchodzi to, że jest adoptowana. To nasza wnuczka i będziemy ją kochać najbardziej na świecie.
A potem podeszła do nas i mocno nas objęła. Po chwili maleńka zaczęła kwilić, domagając się uwagi. Teściowa wzięła ją na rękę, a jej wnuczka od razu się uspokoiła. Pięknie razem wyglądały. I chociaż nie łączą ich więzy krwi, to wiem, że będzie to najlepsza babcia na świecie.
Czytaj także:
„Maciek miał kochanek na pęczki, a mnie z żalu pękało serce. Libido odebrało mu wzrok i nie widział, co ukrywam”
„Po rozwodzie zrozumiałem, że jednak kocham żonę. Myślałem, że łatwo ją odzyskam, ale była nieugięta”
„Po ślubie moja przyjaciółka zamieniła się w pustaka. Kiedy ja opowiadam o swoich problemach, ona papla o błyskotkach”