Klient to klient. Nie powinienem wybrzydzać, ale facet od początku wydawał mi się dziwny. Nie myliłem się.
Chciał odnaleźć córkę
– Nie widziałem jej od pięciu lat – powiedział mężczyzna pod pięćdziesiątkę. Na jego twarzy malowało się napięcie pomieszane z nadzieją. – Odkąd żona uciekła razem z małą… Teraz już nie taką małą.
Pokiwałem głową. Miałem już podobną sprawę, kiedy ojciec szukał dziecka, zabranego przez matkę. Wtedy niewiele dało się zrobić, bo ustaliłem tylko, że wyjechała do Australii, a potem do Nowej Zelandii i ślad się urwał. Tutaj rzecz zapowiadała się bardziej owocnie. Klient – a w zasadzie przyszły klient, bo jeszcze się nie zadeklarowałem, że będę prowadzić dochodzenie – otrzymał informację, że jego żona z córką przebywają w Polsce, w dodatku całkiem niedaleko W. On sam mieszkał gdzieś pod K. Żona nawet się z nim nie rozwiodła, po prostu zerwała wszelkie kontakty.
– Wie pan coś więcej? – spytałem.
– Poza tym, że mój brat widział Mariannę, to znaczy moją żonę, na ulicy w Ś.? Niewiele.
– A jest pan pewien, że córka przebywa z matką?
– Myślę, że tak. Eliza ma osiemnaście lat, bez wątpienia jeszcze się uczy. Zawsze była zdolna, nie miała problemów w szkole.
Dziwny był ten facet. Kiedy mówił o córce, w jego głosie brzmiała czułość, oczy mu wilgotniały, ale wyczuwałem w nim jakąś twardość, czy raczej determinację. Miałem wrażenie, że odnalezienie córki traktuje nie tylko emocjonalnie, ale też ambicjonalnie. Jakby od tego zależało coś więcej niż tylko zaspokojenie tęsknoty. Zresztą, czy po pięciu latach rozłąki jeszcze tęsknił? Kto wie, ludzie różnie przeżywają takie sprawy. Ja bym pewnie odpuścił, ale on mógł inaczej reagować. Wiedziałem już, że wezmę tę sprawę.
– Proszę opisać dokładnie, gdzie pański brat widział panią Mariannę. Spróbuję znaleźć punkt zaczepienia. Ma pan może jakieś jej zdjęcie? Po tylu latach na pewno się zmieniła, ale…
– Romek mówił właśnie, że wcale się nie zmieniła – przerwał klient. – Wygląda podobno prawie tak samo, jak wtedy… A zdjęcie mam, pewnie że mam, nawet niejedno.
Podał mi kopertę. W środku były fotografie atrakcyjnej szatynki o smutnych oczach. Na trzech ujęciach ukazywały ją z dziewczynką, na pewno córką, gdyż podobieństwo było uderzające.
– Bardzo mi zależy, żeby je pan znalazł – powiedział klient. – Chciałbym wreszcie ułożyć swoje sprawy z żoną, ale przede wszystkim pragnę zobaczyć się z córką.
– Postaram się, panie Zbigniewie – obiecałem.
Szybko ją namierzyłem
Ś. to na szczęście nie jest metropolia. Miasteczko ładne, z atrakcyjnie wyglądającym rynkiem, ale – jak to się mówi – satelitarne względem W., liczące najwyżej dziesięć tysięcy mieszkańców. Brat klienta rzekomo widział szwagierkę w centrum, kiedy wchodziła do oddziału banku przed ósmą rano. Założyłem roboczo, że kobieta właśnie tam pracuje, skoro weszła do budynku przed godzinami otwarcia. Zdziwiłem się nawet, że klient sam się nie domyślił, żeby to sprawdzić, ale gdyby wszyscy myśleli jak detektyw, nie miałbym pracy. A może miał inny powód, żeby nie pokazywać się żonie? Może nie chciał jej spłoszyć? To by było nawet rozsądne.
Nie zobaczyłem jej w części kasowo-transakcyjnej. Musiała pracować gdzieś w głębi, może jako kierownik działu. Oczywiście, jeśli tutaj pracowała. Wiedziałem z doświadczenia, że w takich instytucjach nie ma sensu wypytywać pracowników, bo bankowcy i tak nic nie powiedzą. A poza tym, nie chciałem ostrzec przed czasem kobiety. Nie jej zresztą szukałem, ale dorosłej córki. Kontrakt z klientem zawierał klauzulę, że zakończę pracę, gdy skontaktuję go z dziewczyną. Zaległe sprawy z żoną miał już sam załatwić.
Podszedłem do ochroniarza, który właśnie wychodził na zewnątrz. Sięgnął po papierosa. Zanim wydobył zapalniczkę, podałem mu ogień. Spojrzał zaskoczony. W pierwszej chwili może pomyślał, że jestem amatorem męskich wdzięków, ale zaraz się uspokoił. Wyglądam przecież, jak wyglądam, czasem to stanowi przeszkodę, ale tym razem mi pomogło.
– Mogę o coś spytać? – zacząłem. – A raczej o kogoś?
– To zależy – mruknął, a w jego oczach ujrzałem doskonale mi znany błysk.
– Od czego?
– Od tego, co pan chce wiedzieć i ile za to jest gotów… hm… – nie dokończył.
Jak to jest, że nawet tępak, kiedy poczuje forsę, zamienia się w spryciarza? Westchnąłem i wyjąłem zdjęcie, które uznałem za najlepsze z przyniesionych przez klienta. Zdjęcie oraz pięćdziesiąt złotych.
Były przerażone, że on ich szuka
– Proszę nas zostawić w spokoju! – krzyknęła kobieta. – Czego pan chce? To on pana nasłał?
Nie byłem zbyt zdziwiony jej wybuchem. Żona, która porzuciła męża, zazwyczaj rzadko ma ochotę się z nim widzieć. Zdumiała mnie za to reakcja Elizy, córki klienta. Kiedy powiedziałem, że ojciec chciałby się z nią skontaktować, porozmawiać, zrobiła się blada i zaczęła lekko, ale zauważalnie dygotać.
– Ależ proszę pani – powiedziałem spokojnie – do niczego pani ani córki nie zmuszam. Reprezentuję pani męża, to prawda, ale przecież tylko od waszej dobrej woli zależy…
– Co zależy? – przerwała mi. – Teraz mu pan powie, gdzie dokładnie mieszkamy, tak?
– Powinienem – potwierdziłem. – W ramach zawartego kontraktu.
– No i właśnie o to chodzi! Nie po to od niego uciekłyśmy, żeby nas teraz prześladował!
Namierzenie ich miejsca pobytu nie było trudne. Wystarczyło, że poczekałem do zamknięcie banku i pojechałem za kobietą. Zaskoczyłem ją na tyle swoim pojawieniem się, że zaprosiła mnie do domu. Mieszkała w niewielkiej, ale ładnej willi. Ułożyła sobie życie, bez dwóch zdań.
– Proszę zrozumieć, chodzi tylko o rozmowę… – próbowałem ją przekonać, ale nie chciała słuchać.
– Jeśli ma pan odrobinę przyzwoitości, niech mu pan nic nie mówi! Nie chcemy go widzieć i tyle! To ostatni łobuz i tyran! Jak pan myśli, dlaczego od niego odeszłam?!
Chciałem jeszcze coś powiedzieć, kiedy do pokoju wszedł jakiś mężczyzna. Był w wieku pani Marianny, wysoki, dobrze zbudowany.
– Co się tu dzieje? – spytał czujnie.
A kiedy żona klienta powiedziała mu, o co chodzi, pokazał palcem drzwi.
– Wynocha, szpiclu! Żebym cię tu więcej nie widział!
Zachowałem się jak w wierszu Fredry: „Cóż było robić? Paweł ani pisnął, wrócił do siebie i czapkę nacisnął”.
Zastanawiałem się, czy mu powiedzieć
Nie kontaktowałem się z klientem przez następnych parę dni. Pracowałem nad innymi zleceniami. Musiałem to sobie przemyśleć i ułożyć. Coś tu było na rzeczy. Coś się między tymi ludźmi wydarzyło. Z jakiegoś powodu ta kobieta odeszła, nie wyglądała na pierwszą lepszą latawicę. Wręcz przeciwnie. Jednak Zbigniew nie zamierzał odpuszczać. W piątkowe południe wpadł do mojego biura jak burza.
– Coś się pan obija! – warknął. – Polecano mi pana jako świetnego łapsa, ale widzę, żeś pan zwykły naciągacz!
Nie pierwszy raz miałem do czynienia z rozdrażnionym klientem, dlatego zachowałem spokój.
– Proszę pana – powiedziałem łagodnie – pracuję nad tym, ale…
– Gówno pracujesz! – podniósł głos. – Opierdzielasz się i wyłudzasz szmal!
Uznałem, że teraz już przesadził, ale postanowiłem załatwić sprawę z całą uprzejmością.
– Bardzo proszę wyjść – wstałem i wyszedłem zza biurka. Stałem teraz z nim twarzą w twarz, patrząc nieco z góry.
– Najpierw dawaj adres tej zdziry! – zażądał. – Płacę i wymagam! Bo narobię ci kłopotów. Wiesz, kogo znam?! Oddawaj forsę, pójdę do kogoś innego.
Jeszcze się pohamowałem. Nie miałem ochoty na awantury.
– Drogi panie – wycedziłem. – Nie przypominam sobie, żebyśmy w którymkolwiek momencie naszej znajomości przechodzili na ty. A grożenie mi nie ma sensu. Przyzwyczajony jestem i dziwnie odporny. Jeśli pan rezygnuje z moich usług, proszę bardzo, ale zaliczki nie zwracam. To jest zawarte w umowie.
– Zniszczę cię! – wysyczał wściekle. – Zniszczę cię, skur…! Spod siebie będziesz żarł, tak cię załatwię!
No, tego już było stanowczo za wiele.
– Won! – ryknąłem.
Chwyciłem go za klapy i wyrzuciłem z biura. A potem pojechałem do Ś.
Opowiedziała mi o swoim mężu
Pani Marianna siedziała z twarzą ukrytą w dłoniach. Mówiła przez to nieco niewyraźnie, ale rozumiałem dostatecznie dużo. Jeśli choćby połowa z tego była prawdą, jej mąż był po prostu bestią. A nie miała powodu zmyślać. Nie po tylu latach.
– Żeby tylko nade mną się znęcał… – podniosła na mnie wzrok. Oczy miała mokre od łez. – Ale Elizce też się obrywało. I to nieraz.
– Zgłaszała pani to na policję?
Pokiwała głową i westchnęła ciężko.
– Nie mieszkaliśmy przecież we W., tylko pod K.. Zbigniew znał tam wszystkich. Radnych, urzędników, policjantów… Jakie miałam z nim szanse? Tak, zgłosiłam parę razy na policję pobicie i znęcanie się, ale mnie zbywali. A on się potem mścił, bo przecież zawsze mu jakiś życzliwy kumpel doniósł.
To wyjaśniało jego aroganckie zachowanie i niecierpliwość. Małomiasteczkowy bonzo. Typowi zdawało się, że naprawdę coś znaczy. Gorzej, że tej kobiecie i jej córce też tak się zdawało. Bały się go, to było doskonale widać. Eliza nie odzywała się, stała oparta o ścianę i wyglądała, jakby miała się za chwilę przewrócić.
– Skoro już pani wie, że on pani szuka – powiedziałem – należałoby wystąpić do sądu o zakaz zbliżania. Może go też pani wciąż jeszcze oskarżyć o znęcanie.
– Przecież to było tak dawno… – zaprotestowała. – Minęło pięć lat.
– Takie rzeczy nie przedawniają się tak szybko – wyjaśniłem. – Dopiero po dziesięciu latach, a jeśli znęcanie się było ze szczególnym okrucieństwem, to po piętnastu. To nie kradzież styropianiu z budowy, tylko poważne przestępstwo. A jeśli ten człowiek posuwał się do przypalania pani papierosami… I do bicia dziecka tylko dlatego, że próbowało go powstrzymać… Proszę się nad tym zastanowić.
– Nie chcę tego ruszać – odparła cicho. – Jestem szczęśliwa z Bogdanem. Dobrze mi tak, jak jest, Elizie też. Po co kłopoty?
– Jak pani chce – powiedziałem.
Widziałem, że nie namówię jej na działania prawne. Musiałem jednak jeszcze spróbować.
– Ale to by zabezpieczyło i panią, i córkę, całą waszą rodzinę. Złamanie zakazu zbliżania się pociąga za sobą przykre skutki dla przestępcy. Przecież nie będzie pani przed nim uciekać, nie przeprowadzi się znowu w inne miejsce.
– Poradzimy sobie – powiedziała.
Drzwi wejściowe trzasnęły, po chwili do saloniku wszedł gospodarz.
– Pan znowu tutaj? – zirytował się. – Proszę natychmiast…
– Daj spokój, Bogdan – powstrzymała go pani Marianna. – Pan Marek nic nie powiedział Zbigniewowi. Przyjechał nas ostrzec, że ten… – zawiesiła głos, nie chcąc używać wulgaryzmów. Wciąż odczuwała traumę. – Że on nie przestanie nas szukać i znajdzie, skoro złapał trop.
Zależało mi, by były bezpieczne
Pokiwałem głową na potwierdzenie. Jeśli ja ich namierzyłem bez większego trudu, to i jemu może się udać. Próbowałem jeszcze przekonać tego Bogdana, żeby wpłynął na partnerkę, namówił ją do założenia sprawy, mówiłem, że ułatwi to rozwód, który należałoby wreszcie przeprowadzić, ale znów trafiłem na opór.
– Niech on się tylko tu pojawi! – aż zgrzytnął zębami ze złości. – Niech się tylko pojawi, a tak go załatwię, że za dwadzieścia lat będzie się zastanawiał, dlaczego go żebra bolą!
To było bardzo efektowne zdanie, pełne żaru i dobrego wisielczego humoru, ale z doświadczenia wiedziałem, że tacy ludzie jak gospodarz niechętnie posuwają się do przemocy. Co innego mój były klient. Nie miałem nic więcej do roboty w tej sprawie. Zostawiłem im tylko wizytówkę – na wszelki wypadek, gdyby zdecydowali się jednak na podjęcie odpowiednich kroków.
Jechałem z powrotem do W. w zapadającym zmroku. W pamięci wciąż miałem zapłakaną twarz pani Marianny i blade oblicze Elizy. Dziewczyna musiała naprawdę przeżyć swoje, skoro nawet nie chciała słyszeć o jakimkolwiek kontakcie z ojcem. Zresztą, jemu przecież też nie zależało na tym, żeby zobaczyć się z córką, ale raczej znaleźć jej matkę. Znaleźć i znów zatruć jej życie. Nie miałem większych złudzeń, że uda mu się to prędzej czy później. Ale nie przypuszczałem nawet, że tak prędko…
Komórka leżąca na siedzeniu obok zadźwięczała sygnałem przychodzącej wiadomości. Normalnie staram się podczas jazdy nie łamać przepisów, nie odbieram SMS-ów, a tym bardziej ich nie piszę, ale tym razem coś mnie tknęło. Sama wiadomość była krótka. „On tu jest”. Numer nieznany, ale wiedziałem, że napisała to albo pani Marianna, albo Eliza. Raczej ta druga, chociaż to nieistotne.
Gnojek musiał mnie śledzić! Inaczej tak prędko by ich nie znalazł przecież! Przeklinając w duchu swój brak ostrożności, zawróciłem na pierwszym skrzyżowaniu i pognałem z powrotem. Po raz drugi złamałem przepisy, wykonując telefon.
Pod willę dotarłem po niecałych dziesięciu minutach. Naprawdę gnałem na złamanie karku. W środku paliło się światło, nie było widać nic podejrzanego. Tylko na podjeździe stał samochód, którego przedtem nie widziałem. Musiałem zachować ostrożność, ale nie mogłem też zwlekać. Nie miałem pojęcia, na co stać tego całego Zbynia. A raczej miałem pewne pojęcie, bo mogłem sobie wyrobić zdanie na podstawie opowieści jego ofiar.
To był scenariusz na film
Drzwi były zamknięte, ale na szczęście nie na zamek. Nacisnąłem klamkę, ustąpiły, ale zaraz się na czymś zablokowały. Musiałem się do środka przecisnąć. A kiedy zobaczyłem przyczynę tego zablokowania, zakląłem pod nosem. Na podłodze w korytarzu, zakończonym drugimi drzwiami, prowadzącym w głąb willi, leżał Bogdan. Miał zakrwawioną twarz, wyglądał dość koszmarnie.
Ukucnąłem, wziąłem go za nadgarstek. Wyczułem puls. Widziałem też, że oddycha. Uniosłem mu powiekę, ale było zbyt mało światła, żebym mógł zobaczyć, czy źrenica reaguje. Jednak to, że oczy nie uciekały mu w głąb czaszki, już było pocieszające.
Usłyszałem podniesiony męski głos. Przesunąłem nieco gospodarza, żeby nie blokował ani jednych, ani drugich drzwi. Nie było teraz czasu, żeby się nim zajmować. Ostrożnie wśliznąłem się do środka. Kolejny, dłuższy korytarz prowadził do małego salonu i właśnie tam wrzeszczał mężczyzna. Bez trudu poznałem głos Zbigniewa.
– Ty dziwko! Zostawiłaś mnie dla tego gnoja?! Dla takiego mięczaka? Stawiał się i leży tam, kretyn! Widzisz, z kim się zadałaś?!
Odpowiedział mu tylko płacz. Zajrzałem do środka, starając się, aby intruz mnie nie zauważył. Ale to, co zobaczyłem sprawiło, że porzuciłem wszelką ostrożność. Pani Marianna klęczała przed tym gnojem, on uniósł właśnie rękę do ciosu. To nie był pierwszy policzek, jaki otrzymała. Eliza kuliła się w kącie, trzymając za brzuch. Najwyraźniej ją też już zdążył uszkodzić.
– Ręce do góry! – ryknąłem to na całe gardło, żeby go zdezorientować.
Ale kogoś w stanie amoku trudno sterroryzować. Wprawdzie zrezygnował z uderzenia kobiety, ale z miejsca ruszył w moją stronę. Zbigniew zatrzymał się na chwilę, w jego oczach widziałem szaleństwo. Wyglądał jak jakiś demon.
– Co, chcesz się spróbować? – uśmiechnął się. Miał pianę w kącikach warg.
– Tak, chcę się spróbować – odparłem.
A potem, zanim zdążył zareagować, zrobiłem błyskawicznie dwa kroki i kopnąłem go. Z całej siły. Między nogi. Czubkiem buta. Nawet w tym szale musiał to poczuć – i poczuł. Zwinął się w kłębek na podłodze, z dłońmi wciśniętymi między uda. Zastanawiałem się przez chwilę, czy nie dokończyć dzieła, wyprowadzając kopniaka w kość ogonową, co by go ostatecznie pozbawiło możliwości ruchu na parę minut, ale w tej chwili otworzyły się drzwi i do środka wpadł patrol, po który zadzwoniłem z trasy.
Po tym wszystkim pani Marianna postanowiła jednak wnieść sprawę przeciwko mężowi o znęcanie i uzyskać rozwód. Będzie jej tym łatwiej, że ten wariat znalazł się w areszcie i dostanie dodatkowo wyrok za wtargnięcie, zakłócenie miru domowego, a przede wszystkim pobicie trzech osób. Życzę kobietom wszystkiego najlepszego. A że na tej sprawie zarobiłem marne grosze z niezwróconej Zbyniowi zaliczki… No cóż, mówi się trudno. Czasem musi wystarczyć człowiekowi dzika satysfakcja.
Czytaj także:
„Za kasę ze spadku po rodzicach kupiłem dom w lesie. Nigdy nie powiem żonie, jaką tajemnicę skrywają te mury”
„Teściowa mnie prześladowała i nie dawała spokoju. Z buciorami właziła w moje życie, podobno po to, by mi pomóc”
„Miałam męża, ale równie bliski był mi mój były. Znajomi uważali, że to chory układ, bo pewnie we trójkę dzielimy łoże”