Całe życie chlubiłam się tym, że jestem okazem zdrowia. Jako dziecko mało chorowałam, a kiedy dorosłam, to się nie zmieniło. Wszystkie wyniki też zawsze miałam w normie. Pracownicze badania okresowe zawsze przechodziłam śpiewająco. Zawsze wychodziły idealnie. Rok temu na te badania jak zawsze szłam zirytowana, bo wiedziałam, że stracę na nie pół dnia. Wyczekiwanie pod kolejnymi gabinetami, opóźnienia… Jak ja tego nie znosiłam! Oczywiście, nie pomyliłam się. A było nawet gorzej, niż się spodziewałam. Kolejka do pobrania krwi, kolejka do EKG. W czasie badania trzy razy psuł się aparat i trzeba je było powtarzać.
Do lekarza trafiłam już mocno zirytowana
– Cholesterol, no za wysoki, za wysoki… – lekarz mruczał pod nosem.
Mówił powoli, zawieszał głos. Czułam, że zaraz mnie szlag trafi. I jeszcze coś opowiada o cholesterolu. To chyba nie moje wyniki!
– No za wysoki, ale to nie pani wina. Pewnie nikt pani nie powiedział, że przed badaniem najlepiej nie jeść mięsa ze trzy dni. Tak że proszę się nie przejmować – powiedział, a mnie jego podejście nagle zaczęło się podobać. – Ciśnienie. No wysokie, na granicy normy. Ale pewnie to z nerwów, nikt nie lubi tych badań, prawda?
No zaczęłam uwielbiać tego lekarza. Jasne, że z nerwów, po tych przygodach z EKG każdemu skoczyłoby ciśnienie. Ochoczo skinęłam więc głową.
– No właśnie, tak myślałem. Tak więc jest pani zdolna do pracy i zdrowa, widzimy się za trzy lata.
Wyszłam z gabinetu uspokojona. Fakt, bolała mnie głowa czasami, ale generalnie to byłam zdrowa jak ryba. Ale w pracy dużo się działo, w domu też (mieliśmy z mężem trudny moment), uważałam, że winny jest stres. No właśnie, praca… Szykowało się trudne zebranie. Mój dział miał złe wyniki, a ja musiałam wytłumaczyć to przed zarządem firmy. Miałam argumenty, ale i tak bardzo się denerwowałam. Niestety, dyskusja nie potoczyła się po mojej myśli. Wiceprezes przekręcał moje słowa, zarzucał mi niekompetencję, a moim ludziom lenistwo. Głęboko westchnęłam... I się przewróciłam. Ocknęłam się na ziemi. Pochylało się nade mną mnóstwo twarzy.
To wszystko z nerwów…
– Martyna, halo, słyszysz nas? Chyba się ocknęła. Gdzie to pogotowie? – głosy docierały do mnie jak zza ściany z waty.
Ktoś wcisnął mi do ręki chusteczkę.
– Hej, nie ruszaj się, zaraz będzie pogotowie. Straciłaś przytomność. Muszą cię zbadać – poznałam głos szefowej.
Gdy ratownicy dotarli na miejsce, zmierzyli mi ciśnienie.
– Pani Martyno, powinna pani pojechać z nami. Musi się pani solidnie przebadać.
– Ja mam poważną prezentację, ja nie mogę. Nie teraz. Zresztą na pewno nic mi nie jest, po prostu się zdenerwowałam – oponowałam.
– Zebranie może poczekać, zdrowie jest ważniejsze.
Nie dałam się przekonać. Ale obiecałam ratownikowi, że jak najszybciej zgłoszę się do lekarza. I że nie zbagatelizuję tej sprawy. Ratownik pozwolił mi wrócić do pracy, kiedy kolejne badanie pokazało, że ciśnienie mi delikatnie spadło. Wróciłam do sali.
– Przepraszam za ten incydent. Nic mi nie jest. To wszystko przez stres i upał. Możemy kontynuować – oświadczyłam.
Ten wypadek bardzo mi pomógł. Wiceprezes spuścił z tonu i zaczął mnie słuchać. Poparła mnie szefowa i jeszcze dwóch członków zarządu. Moje wyjaśnienia zostały przyjęte. Oczywiście do żadnego lekarza od razu nie poszłam, bo osiągnęłam swój cel. Szef do dziś nie wie, że... udawałam całe to omdlenie. Tak bardzo zaczął na mnie uważać, że wkrótce dostałam awans, na który czekałam latami. I co, nie opłacało się?
Czytaj także:
„Wiedziałam, że szef jest humorzasty, ale teraz przeciągał strunę. Chciałam mu pomóc, ale takiej odpowiedzi się nie spodziewałam”
„Wdałam się w romans z szefem wszystkich szefów. Czuję się jak Kopciuszek, który wreszcie spotkał swojego księcia”
„Szef dyskryminował mnie w pracy, bo jestem kobietą. Zaciągnęłam drania do łóżka, żeby dopiąć swego i dostać awans”