„Udaję wielką damę, żeby naciągać facetów na drogie prezenty. Jestem dobra w te klocki, mam już sporą kolekcję błyskotek”

kobieta dostaje drogi prezent fot. Adobe Stock, gpointstudio
„Kosztowne ciuchy, nienaganna fryzura, makijaż i idealna figura są moją inwestycją. Pomagają mi stwarzać pozory. Dbam o siebie, bo wiem, że dopóki będę odpowiednio wyglądać, dopóty będę miała szansę na zdobycie kolejnego jelenia”.
/ 17.04.2022 06:12
kobieta dostaje drogi prezent fot. Adobe Stock, gpointstudio

Nie mogliśmy się od siebie oderwać. Staliśmy przed rzymskim dworcem Termini i mimo upału przekraczającego 35 stopni w cieniu przytulaliśmy się do siebie i raz po raz całowaliśmy się namiętnie. Jak nastolatki.

– Cara, musisz już iść, niestety – Gianluca szepnął mi czule do ucha. – Twój autobus  za chwilę odjeżdża.

– Naprawdę muszę już iść? – zapytałam, spoglądając na niego prosząco. – Tak bardzo, bardzo będę za tobą tęskniła…

– Ja za tobą też, najdroższa, ale samolot nie będzie czekał – przytulił mnie jeszcze raz, a ja poczułam jego zapach.

Mieszanka żelu pod prysznic, którym obydwoje umyliśmy się rano, doskonałych męskich perfum, dymu papierosowego i kawy. To wszystko razem tworzyło woń, która doprowadzała mnie do obłędu.

– Zobaczymy się niedługo? – szepnęłam, wsłuchana w mocne bicie jego serca.

– Oczywiście – obiecał, całując mnie  jednocześnie tuż za uchem.

Przeszył mnie dreszcz, gdy poczułam muśnięcie jego ust. Niewątpliwie był mistrzem.

– Wiesz przecież doskonale, że długo bez ciebie nie wytrzymam.

– Ja bez ciebie też… Te dni tak szybko minęły. Cudowne, niezapomniane...

Ciągnęlibyśmy ten dialog pewnie jeszcze przez długie godziny, gdyby nie kierowca autobusu, który znacząco popukał palcem w zegarek. Włosi nie słyną z punktualności, ale rzadko pozwalają sobie na więcej niż pięć minut spóźnienia. Zwłaszcza jeżeli chodzi o transfer na lotnisko. Weszłam do autobusu, usiadłam przy oknie i z czułością pomachałam mojemu włoskiemu kochankowi. Westchnęłam ciężko. Nasz krótki, namiętny weekend właśnie dobiegł końca.

Naszyjnik musiał kosztować fortunę

Poznałam Gianlucę kilka tygodni wcześniej w Warszawie. Był w delegacji i wraz z kolegą spędzał wieczór w modnym barze na Starówce. Ja godzinę wcześniej skończyłam pracę, zamknęłam biuro i właśnie wracałam do domu. Po drodze postanowiłam coś zjeść i dzięki temu się spotkaliśmy. Spodobał mi się od pierwszego spojrzenia. Ja jemu chyba też, bo podszedł do mnie i z uśmiechem zapytał, czy zaszczycę ich swoim towarzystwem podczas kolacji.

Zgodziłam się. Od słowa do słowa – spędziliśmy jeden wieczór najpierw wspólnie z jego przyjacielem, potem drugi już tylko we dwoje. Okazało się, że mamy wiele wspólnego. Oboje skończyliśmy już 35 lat, jesteśmy samotni, bezdzietni, zaangażowani w robienie kariery, a jednak tęskniący za miłością…

Gianluca był ideałem. Do tego przystojny i świetnie ubrany. Nic dziwnego, że między nami zaiskrzyło. Wtedy, na wiosnę, nie poszliśmy do łóżka, choć niewiele brakowało. Przez kilka tygodni pisaliśmy do siebie, gadaliśmy przez telefon, aż w końcu zaproponował mi przyjazd do Rzymu.

– Mój przyjaciel ma apartament, przez całe wakacje będzie stał pusty. To grzech nie skorzystać – kusił swoim miękkim głosem z cudownym włoskim akcentem.

– Ale… – zawahałam się.

– Rezerwuj lot, ja kupuję bilety na pociąg i za kilka dni się zobaczymy…

Po jego głosie słyszałam, że się uśmiecha. 

Natychmiast po tej rozmowie weszłam na stronę linii lotniczych i kupiłam bilety. Nie mogłam doczekać się wylotu. Wiedziałam, że to będzie niezapomniane spotkanie. I rzeczywiście. Rzym jest pięknym miastem, ale ja niewiele zdążyłam zobaczyć przez te kilka dni. Prawie nie wychodziliśmy z łóżka. Dopiero wieczorami szliśmy na kolację. Gianluca za każdym razem wybierał inną restaurację. Wszystkie wspaniałe.

Niestety, to, co dobre, szybko się kończy. Chcąc nie chcąc, musiałam wrócić do Polski i do pracy. Przez całą drogę wspominałam tych kilka płomiennych dni i nocy. Gianluca okazał się wyśmienitym kochankiem i bardzo hojnym mężczyzną. W dzień wyjazdu przy śniadaniu znalazłam podłużne wąskie pudełeczko, na wieczku którego widniało logo znanej firmy jubilerskiej.

– Nie mogę tego przyjąć – uznałam.

– Kochanie, to drobiazg.

Gianluca otworzył je, a mnie aż zaparło dech w piersiach. W środku był skręcony z kilkunastu delikatnych nitek, misterny naszyjnik ze złota, przepięknie połyskujący – pamiątka naszej pierwszej miłości.

– Ale… ja podarowałam ci tylko perfumy! To był drobiazg, a twój prezent…

Gianluca wyjął naszyjnik z pudełka, założył mi na szyję i delikatnie zapiął go z tyłu. 

– Jest piękny – szepnęłam.

– Tak samo piękny jak ty…

Nachylił się, żeby mnie pocałować, i po chwili ponownie wylądowaliśmy w łóżku. Moja ręka bezwiednie powędrowała do naszyjnika. Chłód złota był taki przyjemny... 

Bez najmniejszego opóźnienia, a nawet trochę przed czasem wylądowaliśmy w Warszawie. Na szczęście zamówiona taksówka już na mnie czekała. Pojechałam do domu. Po drodze oczywiście natychmiast zadzwoniłam do Gianlucy. On też dojechał już do siebie. Chwilę powspominaliśmy nasze słodkie rendez-vous i pożegnaliśmy się czule. W domu rozpakowałam walizkę, wrzuciłam rzeczy do prania i usiadłam do komputera. Kilka ważnych e-maili wymagało pilnej odpowiedzi…

– Pani Marto, proszę przepisać te umowy – pani notariusz podała mi plik dokumentów. – Jak się udał wyjazd?

– Bardzo dobrze, na szczęście ciocia czuje się już lepiej – odpowiedziałam jej z uśmiechem. – Dziękuję pani za te wolne dni.

– Nie ma problemu, wiem, że rodzina jest dla pani bardzo ważna – moja szefowa uśmiechnęła się ciepło. – W dzisiejszych egoistycznych czasach to bardzo rzadka cecha.

Wysłałam SMS-a do Gianluki i ponownie zabrałam się do pracy. Nie było mnie tylko dwa dni, ale zebrało się sporo zaległości. Pracowałam do późna i jak zwykle ostatnia zamykałam biuro.

Był piękny letni wieczór. Nabrałam ochoty, by coś zjeść w mieście. Wpadłam do mojego ulubionego baru.

– Najmocniej panią przepraszam – Francuz, który niechcący oblał mnie sokiem, dwoił się i troił, żeby mnie udobruchać.

– Nic się nie stało – odpowiedziałam, próbując robić dobrą minę do złej gry.

– Proszę pozwolić postawić sobie drinka, inaczej nie będę mógł spać w nocy i jutro zawalę wszystkie służbowe sprawy. Wyrzucą mnie z pracy i pójdę na bruk…

– No dobrze. Niech będzie – uśmiechnęłam się w końcu. – A co pan robi w Warszawie? – zapytałam.

To był naprawdę przemiły wieczór. Jean-Paul przyjechał do stolicy służbowo. Firma, w której był jednym z prezesów, otwierała właśnie filię w Polsce. Mój towarzysz barwnie opowiadał o tym, co spotkało go w naszym kraju. Dotyczyło to głównie nieprzyjemnych spotkań z różnego rodzaju urzędami i biurokracją niespotykaną gdzie indziej na taką skalę jak u nas.

– Do dzisiaj sądziłem, że kobiety w Polsce są nieprzyjemne i nadęte – rzucił mi łobuzerskie spojrzenie. – Teraz wiem, jak bardzo się myliłem. A pani? Czym pani się zajmuje? Mon Dieu! – złapał się nagle za głowę. – Mam nadzieję, że nie jest pani…

– Ja? – roześmiałam się na widok jego przerażonej miny. – Ależ skąd. Jestem notariuszem – skłamałam gładko. – Tu niedaleko mam biuro.

– To musi być bardzo ciekawa praca – zauważył uprzejmie.

– Raczej nudna – odparłam, krzywiąc się lekko. – Ale za to dobrze płatna. Tylko że… – urwałam.

– Tak? – podchwycił.

– Czasami mam wrażenie, że mimo wszystko zmarnowałam życie. Owszem, zrobiłam karierę, mam własne biuro, doskonale zarabiam, ale… Jestem samotna. Nie mam nawet kota, wracam do pustego mieszkania – w moim oku zakręciła się łza.

– Moja droga – wykrzyknął – nie możesz tak myśleć! Jesteś wspaniałą kobietą. Na pewno znajdziesz kogoś bliskiego.

Szefowa we wszystko wierzyła

Spędziliśmy razem ten wieczór i kilka kolejnych. Okazało się, że mamy wiele wspólnego. Obydwoje mieliśmy po 35 lat, byliśmy rozwiedzeni, z bagażem doświadczeń. Poświęciliśmy się pracy i robiliśmy karierę. Ale pieniądze nie mogą zastąpić bliskości. Nie poszliśmy do łóżka. Po tygodniu ze łzami w oczach żegnałam Jean-Paula na lotnisku. A potem… pisaliśmy do siebie i rozmawialiśmy przez telefon.

– Cherie – powiedział któregoś wieczoru Jean-Paul – a może przylecisz do mnie do Paryża? Za dwa tygodnie mam kilka dni wolnego. Pokazałbym ci stolicę miłości.

– Oj, nie wiem…

– Zgódź się, błagam. Muszę cię zobaczyć. Jak najszybciej. Chyba się w tobie zakochałem… – na takie słowa żadna kobieta nie pozostałaby obojętna.

Obudziłam się nazajutrz w dobrym humorze, ale w pracy od rana miałam zbolałą minę. Przepisywałam dokumenty, wzdychając przy tym ciężko. Moja nieoceniona szefowa od razu spytała, co się stało.

– Moja kuzynka ma problem – westchnęłam głęboko – za dwa tygodnie musi lecieć do męża do Paryża. Wybiera się tam z trojgiem dzieci i boi się, że nie poradzi sobie z nimi sama na lotnisku. Zapytała mnie, czy nie mogłabym jej pomóc. Potrzebowałabym urlop na poniedziałek i wtorek – westchnęłam. – Wprawdzie nie uśmiecha mi się lot z trójką rozwrzeszczanych maluchów, ale…

– Dobrze, oczywiście – pani notariusz skinęła głową. – Niech pani leci.

Doskonale wiedziałam, że się zgodzi. Moja szefowa, chociaż niezwykle bystra jako prawnik, była szalenie naiwna w tak zwanych życiowych sprawach. Wpłacała pieniądze na chore dzieci, pomagała charytatywnie w różnych organizacjach i w ogóle miała miękkie serce. Przy odrobinie starań każdy, dosłownie każdy, mógłby ją omotać. Zupełnie inaczej niż ja. Od dziecka musiałam sobie radzić sama. Musiałam być twarda. Nie mogłam pozwolić sobie na te wszystkie sentymentalne bzdury.

Spędziłam w Paryżu cudowny weekend. Jean-Paul stawał na głowie, żeby uprzyjemnić mi pobyt. Wprawdzie niewiele zdołałam zobaczyć, bo byliśmy zajęci czymś innym niż zwiedzanie miasta, ale wspólne dnie i noce wynagrodziły mi to z nawiązką. A zwłaszcza pożegnalny prezent.

– Mój Boże, jakie śliczne! – wykrzyknęłam na widok brylantowych kolczyków, które wręczył mi podczas ostatniej kolacji. – Ale ja nie mogę ich przyjąć. Są zbyt drogie…

– Cherie, ty podarowałaś mi ten cudowny szalik – odparł z uśmiechem, gładząc miękki kaszmir. – Chcę ci się jakoś odwdzięczyć.

– Ależ to był drobiazg…

– To też jest drobiazg, mój skarbie.

Zamknął mi usta pocałunkiem.

Tej nocy miałam na sobie tylko kolczyki i zapach ulubionych perfum Jean-Paula, które dał mi kilka dni wcześniej podczas jednego z niewielu spacerów po Paryżu.

Wracałam do domu bogatsza o kolczyki. Z pewnością będą pasowały do mojej kolekcji. W samolocie przejrzałam galerię zdjęć, które miałam w telefonie. Adam z Londynu, Wolfgang z Monachium, Xavier z Barcelony… Przez te lata trochę się ich przewinęło. Wszyscy byli dokładnie tacy sami. Do bólu przewidywalni. Na wieść o tym, że jestem notariuszem, już nie taką młodą, samotną kobietą, bogatą i bez żadnej rodziny – nagle doznawali przypływu uczuć.

Wystarczyły drogie, firmowe ubrania, torebki, buty i biżuteria, żebym mogła stworzyć pozory. Kosztowne ciuchy, nienaganna fryzura, makijaż i idealna figura były moją inwestycją. Dbałam o siebie, bo wiedziałam, że dopóki będę odpowiednio wyglądała, dopóty będę miała szansę na zdobycie kolejnego jelenia.

Pierwsze, niby przypadkowe spotkanie, nawiązanie znajomości, urocze wieczory w warszawskich klimatycznych knajpkach… Podprowadzałam ich do skraju, ale oczywiście nie szłam z nimi do łóżka od razu. Potem były maile, telefony, SMS-y. Coraz bardziej intymne, prywatne, kuszące… Po kilku tygodniach padała zwykle propozycja spotkania.

Leciałam na przedłużony weekend do Paryża, Londynu, Berlina, Rzymu… Byłam też na wakacjach na Maderze, spędzałam święta w Szwajcarii i weekend majowy w Grecji. Zawsze miałam dla swojego gospodarza w miarę drogi prezent. Perfumy, kaszmirowy szalik, dobre cygara…Wiedziałam, że będą czuli się zobowiązani do rewanżu. Szczególnie po kilku namiętnych dniach i nocach, które im fundowałam.

Zawsze lubiłam seks i nie widziałam powodu, żeby go sobie odmawiać. Zwłaszcza że byłam dobra w te klocki. Potrafiłam wykrzesać ogień z naprawdę opornego materiału. Na pożegnanie dostawałam zwykle jakiś błyszczący „drobiazg”. Zbierałam je skrzętnie i przechowywałam w bankowym sejfie. To moja emerytura.

Koniec był zawsze taki sam. Rozluźnienie kontaktów, coraz krótsze wiadomości, rzadsze rozmowy. Czasem jeszcze jedno spotkanie, ale zwykle już nie. A potem następny…

– Bardzo pana przepraszam… – patrzyłam ze skruchą na jasnowłosego Skandynawa, którego „niechcący” popchnęłam przy barze. Tak nieszczęśliwie, że oblał się piwem. – Poproszę jeszcze jedno piwo dla tego pana – zwróciłam się do barmana i znów spojrzałam na kandydata na kolejnego jelenia. – Naprawdę bardzo mi przykro.

– Nie szkodzi.

Szybkim spojrzeniem obrzucił mój strój i biżuterię. Oczy mu zabłysły. Był mój.

– Jeszcze raz przepraszam… – zaczęłam się wycofywać, gdy zyskałam już absolutną pewność, że nie pozwoli mi odejść.

– Proszę poczekać – zawołał za mną.

– Jest mi pani coś winna – uśmiechnął się szeroko. – Może napije się pani ze mną?

Czytaj także:
„Przyjaciel bardzo szybko się pocieszył po śmierci swojej dziewczyny. Przez dwadzieścia lat skrywał straszną tajemnicę”
„Zamiast iść do łóżka z żoną, oglądałem w internecie pikantne filmiki. Zachowałem się jak osioł i tak mnie potraktowała”
„Mąż chciał dziecka, ale ja byłam zajęta karierą. Dziś jestem gotowa, by być mamą, ale... chyba przegapiłam swoją szansę”

Redakcja poleca

REKLAMA