Urodziłam się w M., niewielkim miasteczku, jakieś trzydzieści parę kilometrów od Wrocławia, i nadal w nim mieszkam. Jest tu śliczny ryneczek, prokuratura rejonowa oraz sąd, wydajemy też lokalną gazetę. Uwielbiam moje miasteczko – prawie wszyscy się tutaj znają, choćby tylko ze słyszenia lub widzenia. To taka mała ojczyzna, gdzie ludzie żyją według własnych norm, a te w dużej mierze bazują na tradycji i zasadach wiary.
Młodzi, którzy próbują z tego gniazda wyfrunąć, w szerokim świecie starają się trzymać razem. Podobnie było ze mną i moimi rówieśnikami. Po zdaniu matury sześcioro z nas studiowało we Wrocławiu. Ja skończyłam polonistykę, Heniek i Zenek prawo, Danka weterynarię, a dwóch chłopaków zostało inżynierami. Przez cały czas studiów tworzyliśmy zgraną paczkę i jeden drugiego wspierał jak nie duchowo, to finansowo. Potem los rozrzucił nas po kraju.
Do miasteczka wróciliśmy tylko ja i Heniek. Dziś jestem wydawcą lokalnej gazety. Heniek został prokuratorem. Jednak w jeden weekend w roku, zwykle na początku lipca, wszyscy – z żonami, dzieciakami i zwierzakami – zjeżdżają się do mojego domu nad jeziorem. Chałupa jest wielka, a że prowadzę również gospodarstwo agroturystyczne – dla wszystkich zawsze znajdzie się pokój.
Praktycznie każdego roku przez ostatnie 20 lat było tak samo – powitania, nocne Polaków rozmowy, śmiech, trochę alkoholu (z czasem coraz mniej). Dwa dni wystarczały nam, żeby obgadać, co wydarzyło się w roku ubiegłym, które z dzieciaków są genialne, a które mają jedynie zadatki na Kopernika lub Curie-Skłodowską. Chłopaki raczyły się piwem, dziewczyny winem, a wieczory wszyscy spędzaliśmy przy grillu i wspólnych śpiewach. Ale w zeszłym roku zdarzyło się coś, co wszystko wywróciło do góry nogami.
Uderzyła się w głowę i zginęła na miejscu
Listonosz dostarczył mi list – dużą kopertę. Kiedy ją otworzyłam, ze środka wypadła niewielka paczuszka i list. Wynikało z niego, że Poczta Polska przeprasza, lecz w wyniku niezrozumiałych wypadków i różnych przeciwności losu przesyłka wysłana do mnie w czerwcu 1999 roku dociera dopiero teraz. Obejrzałam paczuszkę – fakt, była zaadresowana do mnie, choć jeszcze na stary adres. Nie rozpoznałam pisma.
Weszłam do kuchni i ją otworzyłam. W środku znajdowała się kaseta magnetofonowa oraz mała kartka: „To nagranie jest tylko dla ciebie. Na razie nikomu go nie pokazuj. Kasia.”
Kasia?! To był prawdziwy szok. Aż nogi ugięły się pode mną i opadłam na krzesło. Serce zaczęło mi bić mocno w piersi. Jakbym zobaczyła ducha!
Kasia dołączyła do naszej szóstki na trzecim roku studiów jako dziewczyna Henryka. Zawsze byli razem, na przyjęciach, zakupach. Rozstawali się tylko na zajęcia, gdyż Kasia studiowała w innej grupie prawników. Po studiach oboje rozpoczęli trzyletnie studia aplikanckie. Kasi szły one doskonale, jednak dla Heńka okazały się torturą. Wszyscy przewidywali, że Heniek obleje końcowe egzaminy, natomiast Kasia dostanie się do prokuratury.
Jednak życie pisze własne scenariusze. Było to pod koniec czerwca 1999 roku. Kasia mieszkała z Heńkiem w wynajętym mieszkaniu we Wrocławiu. On pojechał do M., a Kasia została we Wrocławiu, żeby coś dokończyć. Do mieszkania włamali się złodzieje. Któryś musiał ją popchnąć, bo znaleziono ją leżącą na podłodze, z głową na kamiennym obramowaniu kominka. Upadając, uderzyła się i zginęła na miejscu.
Rozpacz przejawia się w różny sposób. Na szczęście u Henryka objawiła się w taki sposób, że cały jego świat ograniczył się do książek prawniczych. Dzięki intensywnej pracy rok później otrzymał nominację prokuratorską. To był wielki sukces. Dużo mniej podobało mi się to, że bardzo szybko znalazł sobie inną dziewczynę. Dorotę. Jak mówi przysłowie: klin należy wybijać klinem, a najlepszym lekarstwem na miłość jest druga miłość. Mimo wszystko od tamtej pory jakoś mniej lubiłam Heńka.
Na szczęście Dorota, która została jego żoną i urodziła mu trójkę dzieci, idealnie wpasowała się w życie małego miasteczka i w naszą paczkę. Mimo że była wrocławianką. Polubiłam ją, stała się nawet moją przyjaciółką, więc z biegiem lat wybaczyłam Heńkowi ten nietakt po śmierci Kasi.
Teraz rozumiecie, czemu czułam się wstrząśnięta, obracając w palcach kasetę magnetofonową. Co na niej było nagrane? I jak to odtworzyć? Ostatni kasetowiec wyrzuciłam chyba z dziesięć lat temu!
Zadzwoniłam do Ryśka, jednego z naszej paczki, który był szefem firmy elektronicznej w Jeleniej Górze. Obiecał znaleźć odtwarzacz i przywieźć go na nasze spotkanie. I tak oto jak zwykle w pierwszy piątek lipca wieczorem na moje podwórko zjechało sześć rodzin. Heńka z Dorotą i dziećmi, już dorosłymi, widziałam codziennie, ale z innymi wyściskałam się za wszystkie czasy.
Jeszcze tego samego wieczoru rozpaliliśmy wielkie ognisko. Znów wspominaliśmy dawne lata. Było cudownie! Następnego dnia przy obiedzie Rysiek wyciągnął z samochodowego bagażnika magnetofon kasetowy i postawił go na stole.
– Chciałaś tego rupiecia. Zdradzisz nam tajemnicę – po co? Czyżbyśmy urządzali dziś prywatkę w starym stylu?
Wtedy opowiedziałam wszystkim, że dostałam przesyłkę wysłaną przed ponad 20 laty.
– Od Kasi – powiedziałam i spojrzałam na Heńka, bo miałam nadzieję, że po 20 latach przeszłość już nie ma dla niego znaczenia. – Napisała, żebym sama to przesłuchała i nikomu na razie nie odtwarzała. Ale myślę, że to „na razie” po 20 latach się już przedawniło, prawda?
Widziałam, jak Heniek zesztywniał.
– To cudownie! – zawołał Rafał.
– Trzeba ją odtworzyć.
– Po diabła?! – krzyknął Heniek. – Przeszłość powinna zostać w przeszłości. Nie chcę słuchać niczego, co jest na tej kasecie. Oddaj mi ją – zażądał, patrząc na mnie twardym wzrokiem.
Wyznał nam, jak było naprawdę...
Może gdyby zachował się inaczej, gdyby poprosił albo byłoby widać, że cierpi, tobym mu ją dała. Ale ja nigdy nie lubiłam rozkazywania. Więc wstąpił we mnie duch niezależności. Podłączyłam magnetofon.
– Justyna, nie rób tego – wycedził Heniek, a w jego głosie wyczułam groźbę.
Na tarasie wszyscy zamilkli.
– Bo co? – spytałam.
– Bo pamięć o niej należy do mnie.
– Długo to ty jej nie pamiętałeś – odparłam i spojrzałam przepraszająco na Dorotę.
Ta jednak ze zmarszczonymi brwiami wpatrywała się w swojego męża. Kiedy wkładałam kasetę do odtwarzacza, Heniek zbladł śmiertelnie, a potem nagle zerwał się z fotela i wyrwał przewód elektryczny z sieci. Na moment świat wokół zastygł. Patrzyliśmy na Heńka, a on patrzył na magnetofon jak na kobrę, która zaraz rzuci się na niego i ukąsi śmiertelnie.
– Heniek, według ciebie co jest na tej taśmie? – spytał Rafał. – Chyba nie dowód, że to ty ją zabiłeś? – i roześmiał się.
Heniek milczał, więc Rafał przestał się śmiać. Temperatura wokół obniżyła się chyba o dziesięć stopni, bo poczułam dreszcze.
– Heniek? – spytała Dorota, jego żona. – Czemu nie zaprzeczysz?
Heniek opadł na fotel.
– Nie chciałem – powiedział jakimś obcym, dalekim głosem, jaki mają ludzie na skraju histerii, albo tacy, którzy wreszcie przegrywają ze swoim sumieniem. – Byłem w M., ona miała dojechać później. Ale zadzwoniła i powiedziała, żebym wrócił, bo ma dla mnie niespodziankę. Kiedy przyjechałem, powiedziała mi, że była u lekarza i okazało się, że jest w ciąży. Ale ja… Miałem plany. Kochałem ją, tylko… ona nic nie mogła mi dać. Powiedziałem, że skoro nie umie liczyć do 28, to sama powinna żyć z konsekwencjami. Chciałem wyjść i wtedy uczepiła się mnie. Mówiła, że kocha, że będę mógł robić karierę, ona zajmie się domem… Odepchnąłem ją. Potknęła się i… Podbiegłem do niej, ale było już za późno. Co mogłem zrobić? Upozorowałem włamanie i… – ukrył twarz w dłoniach.
– A potem robiłeś do mnie maślane oczy – krzyknęła Dorota – żeby mój ojciec, który był w komisji egzaminacyjnej, pomógł ci zdać aplikację! Ja, w przeciwieństwie do tej biednej dziewczyny, miałam co ci dać!
Dorota zerwała się i pobiegła do auta. Heniek nie próbował jej zatrzymać. Nie patrząc na nas, wezwał taksówkę i też zniknął.
Kiedy zostaliśmy sami, nie wiedzieliśmy, co robić. Jeden z naszej paczki okazał się mordercą. I szują na dodatek… Co ciekawe, jakoś mnie to nie zdziwiło, że to Heniek.
Wreszcie odezwał się Romek, który był adwokatem w Poznaniu.
– Jest duża szansa, że się z tego wywinie. Przestępstwo, którego dolna granica zagrożona jest karą pozbawienia wolności co najmniej 3 lat, przedawnia się po 10 latach. A tak może być w tym przypadku.
– Oprócz prawa jest jeszcze sprawiedliwość – odparłam przez zaciśnięte zęby. – On już nie ma czego tu szukać. Z karierą też się może pożegnać. A teraz…
Włożyłam kasetę do odtwarzacza.
Usłyszeliśmy radosny głos Kasi:
– Oświadczam wszem i wobec, że jestem w ciąży. Ja i Heniek będziemy mieć dziecko. Bawmy się!
A potem popłynęły piosenki.
Czytaj także:
„Jestem nianią. Myślałam, że matkę moich podopiecznych obchodzi tylko kariera, ale myliłam się. Ta kobieta to heroska”
„Po śmierci żony nie sądziłem, że kogoś pokocham. Marianna najpierw kupiła serce ukochanego wnuka, a później moje”
„Ja byłam kurą domową, a mąż robił karierę. Po trzydziestu latach małżeństwa zostałam bez środków do życia”