„Mąż chciał dziecka, ale ja byłam zajęta karierą. Dziś jestem gotowa, by być mamą, ale... chyba przegapiłam swoją szansę”

para, która nie może mieć dziecka fot. Adobe Stock, auremar
„Praca była najważniejsza. Witek zszedł na dalszy plan. Coraz mniej czasu spędzaliśmy razem. I gdy po trzech latach ciężkiej pracy wreszcie ukończyłam aplikację, zamiast się z tego cieszyć, musiałam… ratować nasz rozpadający się związek”.
/ 12.04.2022 05:15
para, która nie może mieć dziecka fot. Adobe Stock, auremar

O prawie marzyłam od lat, to znaczy odkąd dostałam się do liceum. Zawsze byłam ambitna – w szkole same piątki, na studiach też. Cieszyłam się z każdego zdanego egzaminu. Często wyobrażałam sobie siebie w eleganckiej czarnej todze z zielonymi wypustkami. Pragnęłam aplikacji, własnej kancelarii, pieniędzy. Nie liczyło się nic innego. Nawet Witek, który trwał przy mnie od liceum. Kochał mnie jak nikt inny i cierpliwie znosił mój ciągły brak czasu. A ja ciągle siedziałam w książkach.

On był w moim życiu czymś oczywistym i stałym, jak rodzice. Nigdy nie bałam się, że mogę go stracić. Wydawało mi się, że będzie przy mnie, nawet jakby się waliło i paliło. Już na studiach zamieszkaliśmy razem. Ślubu nie chciałam. Gdy tylko Witek o tym wspominał, zmieniałam temat.

Aplikacja była najważniejsza

– Jeszcze nie pora – mówiłam.

On był wyrozumiały, a z czasem chyba przywykł do życia na kocią łapę i zwyczajnie przestał mówić o małżeństwie.

– Co by to zmieniło? – spytałam kiedyś wprost i wzruszałam ramionami. – Przecież jesteśmy razem, mieszkamy ze sobą.

– Niby tak, ale ja chciałbym mieć żonę, dzieci, rodzinę… – tłumaczył.

– Dzieci? Broń Boże! A już na pewno nie teraz! – krzyknęłam.

I na tym się kończyło, bo ja o dzieciach nie myślałam w ogóle. Szczerze mówiąc, to nawet nie byłam w stanie wyobrazić sobie ani siebie w ciąży, ani potem jako matki… Za to Witek – owszem.

Teraz, po czasie, wiem, że kariera przysłoniła mi oczy. Biegłam wciąż przed siebie, nie rozglądając się dokoła. Zapomniałam o tym, co najważniejsze. Gdy zdałam egzamin konkursowy na aplikację radcowską, pękałam z dumy. Później załapałam się na praktykę w jednej z kancelarii. Byłam w swoim żywiole. Co prawda praktyka ograniczała się do kilku godzin tygodniowo, ale zawsze to coś. Powoli realizowałam swoje marzenia.

Nigdzie nie wychodziłam. Zapomniałam, co to kino, teatr czy pub. Znajomi? Tylko ci z aplikacji, jedynie z nimi utrzymywałam kontakt. Na innych po prostu brakowało mi już czasu. Pod koniec pierwszego roku aplikacji Witek nie wytrzymał. Chciał wiedzieć, na czym stoi. Zadziałał spontanicznie. Pewnego dnia wyrwał mnie do pobliskiej restauracji i tam mi się… oświadczył.

Zaskoczył mnie. Gdy ochłonęłam, zgodziłam się, bo go kochałam i wiedziałam, że z nikim nie będzie mi lepiej. Od tego czasu ciągle wracał do tematu naszego ślubu.

– Jesteśmy jeszcze młodzi, mamy czas, poczekajmy – prosiłam.

– Wiesz, że cię kocham, ale chcę się wreszcie ustatkować. Zobacz, większość naszych znajomych jest już dawno po ślubie, mają dzieci i są szczęśliwi.

– Co dla nich jest szczęściem, dla mnie nie musi – burczałam. – Poza tym nie po to tyle lat poświęciłam na naukę, żeby teraz tak po prostu przerwać. Wiesz, ile to mnie kosztowało? Ile wysiłku, wyrzeczeń?

Wiedział doskonale, bo znosił to wszystko na co dzień, lecz nie mógł zrozumieć.

Bardzo się od siebie oddaliliśmy

Byłam trochę zła, że tak naciska. Przecież miał oczy i widział, że prawo to moja pasja, moje życie! Poza tym, co można robić po samym prawie, bez aplikacji? Jemu łatwo było mówić, bo prowadził z ojcem stację diagnostyczną, miał fach w ręku. A ja? Chciałam być kimś, zaistnieć, pokazać sobie i wszystkim, ile jestem warta.

Byłam tak zajęta swoją karierą, że Witek zszedł na dalszy plan. Coraz mniej czasu spędzaliśmy razem. Początkowo było mi to na rękę – miałam spokój, mogłam się uczyć. Ale gdy po trzech latach ciężkiej pracy wreszcie ukończyłam aplikację, zamiast się z tego cieszyć, musiałam… ratować nasz rozpadający się związek.

Dopiero wtedy dotarło do mnie, jak bardzo się od siebie oddaliliśmy, i jak boleśnie go raniłam przez ten czas. Zaczęłam się bać, że Witek po prostu odejdzie, że teraz mnie zostawi. On jednak nie odszedł. Wyjechaliśmy na krótki urlop, trochę się uspokoiłam. Powoli doszliśmy do porozumienia. Wzięliśmy ślub, wyprawiliśmy wesele, zaczęliśmy więcej czasu spędzać razem. No i wreszcie rozpoczęliśmy starania o dziecko, bo ja dojrzałam do tego, żeby zostać mamą.

Po kilku miesiącach bezskutecznych starań wybrałam się do lekarza. Okazało się, że wszystko jest w porządku. Pozornie. Bo, jak się dowiedziałam, wiek ma duże znaczenie przy zajściu w ciążę.

Na wszystko w życiu jest pora, na rodzenie dzieci również – powiedział lekarz. – Jeśli się ją przegapi, trudno to nadrobić.

Na razie stoimy w miejscu, próbujemy, badamy się i znowu próbujemy. Ale w końcu mam już trzydzieści pięć lat… Nie wiem, co będzie dalej. Czy uda mi się zajść w ciążę? A jeśli nie? Czasem myślę, że powinnam pozwolić Witkowi odejść. Czemu miałby płacić za to, że przegapiłam swoją porę na macierzyństwo?

Czytaj także:
„Na działce chcę odpoczywać, nie słuchać hałasów. Ale sąsiedzi mają w nosie prośby o ciszę. Chcą wojny, to będą ją mieli”
„Spałem z żoną szefa. Myślałem, że to miła osoba, ale brzydko mnie potraktowała. Cóż, odwdzięczyłem się jej tym samym”
„Patryk to skąpiec. Gdy kłócił się o cenę wody, a mnie rozliczał z każdego grosza zrozumiałam, że trzeba wiać”

Redakcja poleca

REKLAMA