Kiedy zadzwoniła ciotka Frania i powiedziała, że mamę właśnie zabrali do szpitala, bo dostała udaru, załamałam się. Powiedzieć w moim przypadku, że nieszczęścia chodzą parami, to jakby nic nie powiedzieć. Po pierwsze – byłam akurat w trakcie remontu mieszkania.
Po drugie – w firmie trwał audyt skarbówki, co przyczyniało się do moich problemów żołądkowych. Po trzecie – mój mąż Karol znowu chciał ode mnie rozwodu i nasyłał na mnie adwokatów, a także rodzinę, żeby mnie przekonali, że powinnam odpuścić. W ciągu ostatnich pięciu lat to był chyba szósty taki zryw. Co najmniej irytujące. A teraz jeszcze i to. Przez moment stałam nieruchomo, jak ta żona Lota zamieniona w słup soli.
– Do którego szpitala? – zapytałam.
– Na S.. Sąsiadka znalazła ją, gdy wpadła na herbatę. Zadzwoniła na pogotowie, a potem do mnie. A tak narzekałaś na panią Tereskę, że zajmuje mamie czas. Inaczej leżałaby tak jeszcze pewnie cały dzień. Kiedy będziesz u Janki?
Spojrzałam na zegarek.
– Robotnicy właśnie rozwalili ścianę, za godzinę mam spotkanie z adwokatami, potem muszę być w firmie, bo skarbówka coś ode mnie chce, potem…
– Aldona, twoja matka dostała wylewu – przerwała mi ciotka Frania głosem jak trąba jerychońska. – Gdybym nie poruszała się na wózku, już bym tam była. Ale nie mogę, więc zostajesz tylko ty.
Odetchnęłam i dokonałam w głowie szybkich przegrupowań priorytetów.
– Już jadę, tylko wezmę prysznic, bo wyglądam, jakbym własnoręcznie rozbiła ścianę. Zresztą tak właśnie się czuję.
– Ty jak zwykle tylko narzekasz – podsumowała ciotka, zanim się rozłączyła.
Fantastycznie, że ktoś mnie na tym świecie w ogóle rozumie.
Wzięłam prysznic, przebrałam się szybko i pojechałam do szpitala. Mama leżała na łóżku nieruchomo, podpięta do różnych pikających urządzeń. Usiadłam na krześle obok łóżka. Mama miała sześćdziesiąt pięć lat, czyli była jeszcze młoda jak na współczesne standardy. Dobrze się odżywiała, dużo spacerowała i właściwie na nic nie chorowała. Wspominała ostatnio, że trochę boli ją głowa, ale leki załatwiały sprawę. A teraz lekarze mówią, że prawdopodobnie miała nadciśnienie. Stąd ten udar.
– Mam nadzieję, że szybko stąd wyjdziesz – powiedziałam. – I to o własnych siłach. Obiecałaś pomóc mi wybrać tapety do pokoju i kafelki do kuchni. No i potrzebuję księgowej, chyba będę musiała zwolnić Kwiatkowską, bo audytorzy twierdzą, że w księgach jest bałagan. No i Karol znów nasyła na mnie adwokatów. I nie mów mi, że powinnam ustąpić. Nie daruję draniowi!
Siedziałam jeszcze kwadrans, skarżąc się mamie na kłopoty życiowe. Zawsze to robiłam – dzwoniłam albo wpadałam do niej. Była jedyną osobą, której mogłam wszystko powiedzieć, i nawet jeśli miała inne zdanie niż ja, to nigdy nie czułam w jej krytyce złej energii. Ona mnie kochała taką, jaka jestem. Bezwarunkowo. To mi dawało poczucie bezpieczeństwa. Nie poradziłabym sobie bez tego.
Do szpitala przychodziłam codziennie. Jednak mijały dni, potem tydzień, dwa, a mama nie odzyskiwała przytomności. Lekarze nie mieli dla mnie dobrych wieści.
– To znaczy, kiedy mama się przebudzi? – kiedy ich o to spytałam, lekarz prowadzący rozłożył bezradnie ręce.
– Trudno powiedzieć – odparł ostrożnie i zaczął bełkotać coś w lekarskim żargonie.
– Czy mógłby pan ze mną rozmawiać po polsku? – zdenerwowałam się.
– Przepraszam – lekarz potarł zaczerwienione ze zmęczenia oczy. – Minęły już trzy tygodnie, jeśli pacjentka nie wybudzi się w ciągu kolejnych dwóch… musimy być przygotowani na najgorsze.
– Czyli na śmierć? – wyszeptałam.
Uśmiechnął się smutno, poklepał mnie po ramieniu i sobie poszedł.
Wylewałam przy niej swoje żale
Nie byłam gotowa na śmierć mamy. Zawsze byłyśmy razem, tylko we dwie. Nie znałam ojca, a ona nigdy nie chciała o nim mówić. Może dlatego, że nie wzięli ślubu. Ciotka Frania kiedyś wspomniała, że przez ten brak ślubu mama musiała wyjechać ze swojego miasteczka, kiedy zaszła w ciążę, bo mieszkańcy żyć jej nie dawali. Że niby dziwka. Mama zawsze była moją podporą, moją największą nauczycielką, najlepszą przyjaciółką. Nie byłam gotowa na jej stratę. Zwłaszcza tak wcześnie. Nadal przychodziłam codziennie, opowiadając jej, co dzieje się w moim życiu.
– Skarbówka dała mi upomnienie, na szczęście nic nie muszę płacić. Szukam teraz nowej księgowej. Karol robi się coraz bardziej bezczelny. Dostałam wezwanie z sądu na rozprawę… Wiesz, okazało się, że też mam nadciśnienie, lekarz powiedział, że to pewnie u nas dziedziczne. Biorę leki. Być może uratowałaś mi życie… Kiedy wreszcie się obudzisz? Tęsknię za tobą.
Pewnego razu mówiłam swobodnie do mamy, bo nie zauważyłam, że do pokoju weszła pielęgniarka. Stała teraz za mną i zmieniała mamie kroplówkę.
– Niech pani nie płacze, oni to wszystko słyszą i się martwią.
Obróciłam się, ocierając chusteczką nos.
– Słyszą?
– Oczywiście – zawahała się – Ja myślę, że ona by umarła, gdyby nie pani.
Poczułam się mile połechtana
– To dobrze, prawda? Ma większe szanse na dojście do zdrowia.
Ale pielęgniarka się nie uśmiechnęła.
– Po takim czasie bycia w śpiączce poudarowej są małe szanse, że pani mama dojdzie do zdrowia. Jeśli nawet się obudzi, to będzie sparaliżowana, nie wiadomo, czy będzie mogła mówić.
– Jak pani śmie! – poderwałam się z krzesła tak nagle, że pielęgniarka też wstała.
– Rozumiem pani poruszenie, ale proszę się nad tym spokojnie zastanowić. Może czas ją uwolnić?
I wyszła z sali. Byłam tak oburzona słowami pielęgniarki, że chyba przez kwadrans nadawałam na nią mamie. A potem pojechałam prosto do ciotki Frani i powiedziałam, co usłyszałam.
– I to ma być pielęgniarka? I co to ma znaczyć, że gdyby nie ja, to mama by umarła, i że powinnam pozwolić jej odejść?! Co to za bzdury – piekliłam się. Wbrew moim oczekiwaniom ciotka raczej nie podzielała mojego oburzenia.
– Może ona ma rację – powiedziała, gdy zmęczona wybuchem usiadłam w fotelu. – Może Janka by odeszła, gdybyś się nie trzymała jej tak kurczowo.
– Jak… – aż straciłam dech.
– Jak śmiem? Ja słuchałam, co moja siostra powtarzała przez tyle lat, w przeciwieństwie do ciebie. Ty tylko mówiłaś i chciałaś, żeby ciebie słuchano. Ona już od dawna pragnęła umrzeć.
– Co?!
Ciotka nie patrzyła na mnie, tylko gdzieś w przestrzeń, a może w czas, jakby wspominała przeszłość.
– Myślę, że kiedy straciła miłość, straciła i chęć do życia. Nie chciała żadnego innego mężczyzny, dlatego tak się opierała, gdy inni próbowali raić jej amantów. Może czas ją uwolnić? Przestać się na niej opierać i wpędzać w poczucie winy, że ty masz takie ciężkie życie, a ona tam leży i ci nie pomaga.
Nie chciałam dłużej tego słuchać
Wstałam i energicznie ruszyłam do wyjścia. Ale ciotka jeszcze nie skończyła i najwyraźniej zamierzała mi jeszcze coś powiedzieć.
– A może i czas uwolnić Karola. Przecież to ty go skrzywdziłaś. I nadal to robisz. A przy okazji krzywdzisz też samą siebie. Jesteś jak rzep we włosach, którego w żaden sposób nie można się pozbyć, nie odcinając włosów! – wygarnęła mi.
Zatrzasnęłam za sobą drzwi mieszkania i zbiegłam po schodach na ulicę. Szłam przez miasto, prawie nie widząc ludzi, ulic, samochodów. Aż dziw, że przez to nie wpadłam pod jakieś auto. I jak doszłam do szpitala, też nie wiem. Chyba padał deszcz, bo byłam przemoknięta. Pojechałam na piętro do pokoju mamy. Usiadłam przy jej łóżku.
– To nieprawda, że chciałabyś umrzeć – powiedziałam. – Cały czas walczysz, żeby wyzdrowieć, ja to wiem. Znam cię najlepiej ze wszystkich.
I wtedy dostrzegłam jakby ruch jej dłoni. Lekarze mówili, że to się czasem zdarza i nic nie znaczy, ale dla mnie to był sygnał.
– Zgadzasz się ze mną, wiem – i położyłam dłoń na jej ręce, by ją uścisnąć.
Przepłakałam cały następny dzień. To było takie trudne. Na okrągło rozmyślałam nad własnym życiem, nad moimi stosunkami z mamą, z mężem. Ciotka miała rację. On nigdy nie chciał się ze mną ożenić, nie kochał mnie, ale go do tego zmusiłam, kłamiąc, że jestem w ciąży.
Wiedziałam, że pragnął dziecka i cynicznie to wykorzystałam. Potem udałam poronienie… mało oryginalna historia, ale tym bardziej okrutna i prawdziwa. Też chciałam dziecka, tak sądzę, ale jakoś nigdy nie mogłam zajść w ciążę. I w końcu on znalazł kobietę, którą pokochał, którą zapłodnił i wtedy odszedł ode mnie. Od pięciu lat chce rozwodu, a ja się zaparłam, że po moim trupie.
Wycięłam rzep z włosów
Z zazdrości. I matkę też osaczałam, nie dając jej choćby chwili spokoju. Zawsze chciałam, by była przy mnie, by zajmowała się moimi sprawami. I nie zauważałam, jak była smutna, zmęczona, przybita… Nie wiedziałam, jak to zrobić, by pozwolić jej odejść, ale pojechałam do szpitala, wzięłam ją za rękę i powiedziałam:
– Przepraszam, mamo. Już rozumiem. Kiedyś się spotkamy, ale teraz idź tam, gdzie serce cię woła.
Umarła pół godziny później. Tak po prostu, jakby dusza z niej wyszła. Tego samego dnia zadzwoniłam do adwokata i powiedziałam, by pogadał z adwokatem Karola. Będzie rozwód.
Myślałam, że kiedy to zrobię, będę czuła się przegrana. Że to będzie z mojej strony poświęcenie, coś jak kara za winy. Ale kiedy obudziłam się następnego dnia, czułam się lżejsza. Mniej wściekła na świat. Miałam wrażenie, że zamykając za sobą przeszłość, otworzyłam się na przyszłość. Jak to ujęła ciotka? Wycięłam rzep z włosów.
Czytaj także:
„Żona od zawsze była świętoszką. Gdy podjęliśmy decyzję o dziecku, nasze zbliżenia ograniczyły się tylko do dni płodnych”
„Przyjaciółka męża kleiła się do niego jak rzep, ale on nie reagował. Otrzeźwiał, dopiero gdy zrobił jej dziecko”
„Ojciec zmarł, a ja nie czułam cienia żalu. Nadal miałam w głowie piekło, które ten drań zgotował mi w dzieciństwie”