„Żona od zawsze była świętoszką. Gdy podjęliśmy decyzję o dziecku, nasze zbliżenia ograniczyły się tylko do dni płodnych”

wściekły mąż fot. iStock, stefanamer
„Była bardzo zawstydzona, chociaż przecież rozmowy odbywały się tylko między nami. Przed kim miała się otworzyć, jak nie przed swoim mężem?”.
/ 12.10.2023 22:00
wściekły mąż fot. iStock, stefanamer

Z Zosią jesteśmy razem od ostatniej klasy liceum. Zakochałem się w niej, bo była dobra, troskliwa i bardzo empatyczna. Nie było osoby, która nie lubiłaby mojej dziewczyny. Wszyscy zawsze uważali ją za słodką i kochaną.

Możliwe, że część tych wartości Zosia wyniosła z bardzo bogobojnego domu, chociaż znam i inne tego typu rodziny, w których nie uświadczy się nawet kawałka takiego dobra, jakim emanują moja ukochana i jej rodzice.

Wcześnie musiałem pogodzić się z tym, że Zosia chce czekać z intymnymi zbliżeniami do ślubu. Oczywiście, całowaliśmy się, dotykaliśmy i przytulaliśmy, ale nic poza tym. Zupełnie nic. Nie chciałem być jednym z facetów, którzy nakłaniają dziewczyny do współżycia, więc uszanowałem decyzję partnerki. Sam bym takiej nie podjął, ale nieważne, szacunek do mojej dziewczyny był dla mnie priorytetem. Niewykluczone jednak, że to właśnie brak zbliżeń skłonił mnie do szybkich oświadczyn. Zosia mnie przyjęła i już w połowie studiów byliśmy po ślubie.

Nasza pierwsza wspólna noc była wspaniała, choć moja małżonka była bardzo nieśmiała. Robiliśmy to przy zgaszonym świetle, a Zosia nawet nie chciała się do końca rozebrać. „Jeszcze się otworzy”, myślałem z nadzieją. Niestety nasze następne zbliżenia wyglądały podobnie. Zosia reagowała rozdrażnieniem, gdy próbowałem obejrzeć jej nagie ciało lub zapalałem światła. Nie wspomnę już o tym, że zawsze odrzucała moje awanse w miejscach innych niż łoże.

Była bardzo pruderyjna

Nie chciała się kochać na stole, w samochodzie ani nawet na kanapie. Nie interesował jej również prysznic czy żadne inne miejsce w domu, bo już nawet nie mówię, że, nie daj Boże, poza domem. Trochę mnie to uwierało.

Liczyłem, że małżeństwo otworzy przed nami w końcu szansę na zainaugurowanie życia erotycznego z prawdziwego zdarzenia. Gdy próbowałem rozmawiać z żoną na intymne tematy, często mnie zbywała. Była bardzo zawstydzona, chociaż przecież rozmowy odbywały się tylko między nami. Przed kim miała się otworzyć, jak nie przed swoim mężem? Zacząłem podejrzewać, że Zosia widzi w seksie coś grzesznego, niegodziwego, może nawet „brudnego”.

– Zosiu, kochanie, jesteś przepiękna, jesteś moją żoną, bardzo chciałbym się z tobą kochać częściej – wyznałem jej którejś nocy delikatnie, ale ona tylko pokręciła głową.

– Jacek, łóżko to nie wszystko. Zbliżenia małżeńskie zostały stworzone po to, żeby rodziły się dzieci – odparła z rozbrajającą szczerością.

Byłem w szoku. W życiu nie spodziewałem się, że moja żona może mieć takie podejście do tych spraw. Nie wiedziałem, co z tym zrobić. Zgłosić się do terapeuty par? Do seksuologa? Zosia kręciła nosem na takie propozycje. Coraz częściej też dochodziło między nami do spięć. Żona zarzucała mi, że traktuję ją jak kawał mięsa, a ja wyrzucałem jej, że mnie nie kocha i jest oziębła.

Zdecydowaliśmy się jednak na dziecko

Gdy podjęliśmy decyzję o tym, że chcielibyśmy powiększyć rodzinę, ucieszyłem się. „W końcu będziemy mieli powód do częstych zbliżeń. I to taki, który żona w pełni akceptuje”, myślałem z radością, chociaż sam czułem, jak abstrakcyjnie to brzmi. Liczyłem, że regularne pożycie zbliży nas do siebie i może skłoni Zosię do zmiany zdania. Pełen ekscytacji, jak nastolatek, kupiłem żonie elegancką bieliznę, zapalałem świece i dbałem o romantyczny nastrój.

Niestety, moja ukochana kompletnie nie zwracała na to uwagi, a mojego wymarzonego romantycznego pożycia zrobiła mechaniczny obowiązek.

– Jacek, dziś mam dni płodne. Powinniśmy się kochać około dwudziestej pierwszej, tak mi wyliczył lekarz – rozkazywała, a ja natychmiast traciłem ochotę na amory.

Nie było w tym niczego z bliskości, z miłości. Czy właśnie tak chcieliśmy począć nasze dziecko? Podczas konkretnej godziny na podstawie wyliczonej przez lekarza tabelki? A nie w porywie chwili, na fali miłości?

– Zosia, czy naprawdę tak to ma wyglądać? Uważasz, że seks służy tylko do prokreacji. Ciężko mi to zaakceptować, ale w porządku. Postanowiliśmy, że chcemy mieć dziecko i nadal nie ma w tobie chęci na współżycie?

– Co mam ci powiedzieć, Jacek? Tak zostałam wychowana. Chcę być dobrą żoną i matką, a nie jakąś ladacznicą – wyznała mi.

Byłem wstrząśnięty

– Zosia, o czym ty mówisz? Jaką ladacznicą? Jesteś moją żoną. To chyba normalne, że cię kocham i chciałbym z tobą sypiać – mruknąłem zrezygnowany.

– Wybacz, jeśli mnie szanujesz, musisz to zaakceptować – oznajmiła bojowo.

– Co zaakceptować? Że mam żonę, z którą nie mogę prowadzić normalnego pożycia?! – uniosłem się. – Ciężko to zaakceptować, nie wiem, czy ktokolwiek byłby w stanie!

Foch nie przeszkodził jej jednak w wymaganiu ode mnie zbliżeń – oczywiście wyłącznie w dni płodne. Czułem się wykorzystywany, a jednocześnie kompletnie zaniedbywany emocjonalnie. Było mi z tym źle, bo dotychczas myślałem, że problemy, które przeżywałem, najczęściej dotyczą kobiet. To im brakuje bliskości, zainteresowania, romantyzmu… Zacząłem podważać swoje małżeństwo.

– Czy to w ogóle ma sens? Nie potrafimy się zrozumieć, nie potrafimy spełnić swoich potrzeb. Mam być mężem na papierku, ojcem dla dzieci, współlokatorem i tyle? – żaliłem się kumplowi.

– Jacek, może musicie się dotrzeć? My z Anetą też mieliśmy zupełnie inne potrzeby na początku… Ja miałem większe potrzeby, ona mniejsze, nie mogliśmy się dogadać, ciągle mieliśmy do siebie pretensje, frustrowaliśmy się. Terapia nam pomogła. Od tego czasu naprawdę nie mogę narzekać. Nie powiem, że jest perfekcyjnie i tak, jak sobie wymarzyłem, tak nigdy nie jest. Trzeba porzucić swoje oczekiwania i spotkać się gdzieś w połowie, ale to jest o wiele bardziej satysfakcjonujące. Może spróbuj, chętnie polecę ci namiar na naszego specjalistę – zaproponował mi.

Szczerze mówiąc, wstydziłem się opowiadać o tym problemie kolegom. Bałem się, że mnie wyśmieją albo podważą moją męskość. „Co to, żony nie potrafisz rozgrzać? Co z ciebie za facet?”.

Już słyszałem w myślach te komentarze. Antek, na szczęście, był bardzo rozważny i mądry. Warto było mu zaufać. Zacząłem na poważnie rozważać terapię. Poczytałem opinie, przeczytałem książkę o małżeństwach na kozetce, skonfrontowałem swoje potrzeby z potrzebami Zosi. Chciałem być przygotowany.

Nakłoniłem żonę do terapii

Z początku była wkurzona. Uważała, że powinienem zwyczajnie zaakceptować jej podejście i dać spokój. Nie umiałem.

– Zosia, równie dobrze ja mogę cię prosić o zaakceptowanie moich potrzeb. Tak nie dojdziemy do porozumienia… Zrozum, ja tylko chcę, żeby nam się żyło lepiej. Żebyśmy obydwoje byli zadowoleni.

W końcu dała się przekonać. Byłem spokojny, używałem merytorycznych argumentów, tłumaczyłem, że chcę, żebyśmy byli razem tak szczęśliwi, jak tylko się da. Uznała, że skonsultowanie naszego problemu ze specjalistą może przynieść jakieś efekty. Obecnie jesteśmy po trzech spotkaniach. Przed nami jeszcze długa droga, ale czuję, że zmniejszyło się napięcie, które nie poprawiało naszych relacji.

Staliśmy się bardziej wyrozumiali dla swoich potrzeb, bo rozumiemy już, że wynieśliśmy je razem ze wzorcami małżeństwa z domu, z wychowania. Zosia zaczyna sobie chyba zdawać sprawę, że seks małżeński, zwłaszcza gdy staramy się o dziecko, nie jest niczym złym, brudnym ani grzesznym.

Niestety, tak wmówili jej rodzice, taki przekaz towarzyszył jej przez całe życie, więc faktycznie, trudno się dziwić, że wierzy w to nadal jako dorosła kobieta. Terapeuta wspiera mnie w tłumaczeniu, że zbliżenia fizyczne są dla mnie jednym ze sposobów, dzięki którym chcę żonie okazywać miłość i uwagę, a także (paradoksalnie, dla niej) szacunek.

Zaczęliśmy krok po kroku

Zosia przestała stresować się kalendarzykiem i obiecała, że będzie zwracać większą uwagę na nastrój, uczucia i romantyzm. Nadal staramy się o dziecko i tym razem czuję, że faktycznie nasz syn czy córka mają szansę narodzić się z prawdziwej miłości.

Nie chcę poganiać żony, wiem, że to może być długi proces, ale cieszę się, że postawiliśmy krok w kierunku lepszego związku. Bo przecież szczęśliwe małżeństwo to szczęśliwe dzieci i cała rodzina.

Czytaj także:
„Wskoczyłam do łóżka obleśnemu szefowi, bo potrzebowałam pracy. Gdy chciałam zerwać układ, zaczął mnie szantażować”
„Żona z siłowni wróciła z brzuchem. Jej trener personalny szkolił ją też w sypialni”
„Mój mąż, podstarzały bawidamek, wyrwał sobie panienkę w sanatorium. Mdliło mnie na myśl o ich starczych harcach”

Redakcja poleca

REKLAMA