„Uczennica wypisywała o mnie wulgarne napisy na murach. Gdy spotkałam ją po latach, wyznała mi coś nieoczekiwanego…”

Uczennica wyznała mi coś nieoczekiwanego fot. Adobe Stock, insta_photos
„Od pierwszych dni dostałam ksywę Pijawa. Widać wysysałam z nich ostatnie krople krwi… Któregoś dnia dwie dziewczyny pobiły się na pokładzie. Nie dochodziłam, która jest winna, obie dostały zakaz pływania na dwa dni i areszt domowy: wsadziłam obie do jednego domku bez możliwości wychodzenia. Dostarczano im jedynie posiłki”.
/ 10.02.2023 08:30
Uczennica wyznała mi coś nieoczekiwanego fot. Adobe Stock, insta_photos

Były to moje ostatnie lata przed emeryturą. Ostatnia klasa, którą podjęłam się doprowadzić do matury… Któregoś dnia zaproszono nas do kuratorium na jakąś wojewódzką naradę powiązaną ze szkoleniem dla nauczycieli. Pojechałam. Przy długim stole, na którym, jak zwykle stały butelki z wodą mineralną, paluszki i jakieś drobne ciasteczka, siedziało nas ze trzydzieści osób. Naprzeciwko mnie, trochę na ukos, chyba najmłodsza uczestniczka spotkania, blondyneczka z końskim ogonem, trochę speszona imprezą.

Pewnie pierwszy raz na takiej nasiadówce

Dziewczyna zerkała co jakiś czas w moją stronę i bacznie mi się przyglądała. Pomyślałam, że może ją skądś znam, ale mimo dobrej pamięci, nie potrafiłam sobie przypomnieć skąd. Podczas przerwy to ona pierwsza mnie znalazła.

Czy my się znamy? Spotkałyśmy się kiedyś? Tak pani mnie obserwowała, że prawie się speszyłam – zaczęłam.

– Niemożliwe. Żeglarze się nie peszą – roześmiała się dziewczyna.

– Słucham? – zdumiałam się.

– Naprawdę mnie pani nie poznaje?

Przypatrywałam się młodej osobie i nic nie mogłam sobie przypomnieć.

– Matko kochana – westchnęła z uśmiechem. – Zdzira jestem…

Teraz ją poznałam!

Kiedyś byłam młoda. I uparłam się, że będę cudze dzieci uczyć, choć wszyscy uważali to za najcięższą, życiową karę. Czułam jakieś powołanie czy co? Od urodzenia wszystkie moje lalki i misie siadywały w ławkach zrobionych przez ojca ze sklejki, miały lekcje, odpowiadały na pytania, a ja stawiałam im stopnie. Kiedy tylko trochę podrosłam, sąsiadki podrzucały mojej mamie dzieci, „żeby Irenka się nimi zajęła, bo ma na nie taki dobry wpływ”. Kiedyś podsłuchałam, jak mama mówiła do ojca:

– Chyba zaczniemy pobierać opłaty od godziny, bo inaczej się nie opędzimy. Przedszkolanka nam rośnie.

Jeden ma dar do tego, drugi do czegoś innego. W liceum sama dorabiałam w ten sposób wieczorami i w weekendy, dzięki czemu zawsze miałam na jakiś nowy ciuch. Po liceum, jedyną drogą była oczywiście pedagogika. Ukończyłam ją i stałam się, ku rozpaczy mamy, pełnoprawnym nauczycielem. Przyznam, że miałam trochę obaw, kiedy po raz pierwszy weszłam do klasy, gdzie uczniowie byli zaledwie o kilka lat ode mnie młodsi. Jakoś jednak sobie z tym poradziłam, dzieciaki były życzliwe i szybko zawarliśmy przymierze. Stałam się wyrocznią w sprawach „babskich” i zyskałam akceptację chłopaków. Myślę, że jeśli ktoś lubi to, co robi, to zawsze los mu tak to życie ułoży, że będzie miał satysfakcję. W tym zawodzie nie ma jednak sielanki: często musiałam stawiać sprawę na ostrzu noża, ale uważałam, żeby być sprawiedliwą i bardzo konkretnie wyrażać to, o co mi chodzi. Młodzi ludzie nie cierpią niezdecydowania i niejednoznacznych ocen: kiedy ocena zależna jest od humoru nauczyciela albo od jego sympatii. I jakoś się dogadywaliśmy.

Lubiłam swoją pracę

Przez te wszystkie lata zdarzały się różne sukcesy i upadki, jak to w życiu, nigdy jednak nie kończyłam roku szkolnego bez naręczy kwiatów i wzruszających pożegnań. Po kilku latach przyszło jednak wyzwanie… Wszyscy znali moją drugą pasję – żeglarstwo. Uwielbiałam mieć dookoła siebie wodę: lubiłam pływać, sunąć kajakiem albo pod żaglami. Zdobyłam stopień sternika jachtowego, kiedy więc zaproponowano mi poprowadzenie obozu żeglarskiego dla młodzieży – zgodziłam się z ochotą. Dopiero dzień przed rozpoczęciem obozu powiedziano mi, że będzie to grupa złożona z dzieci prominentów. Same rozwydrzone panienki „z bardzo dobrych domów”, którym wszystko wisi, a na obóz pojadą pewnie za karę, bo rodzice nie mogli zabrać ich ze sobą na Lazurowe Wybrzeże. Nie była to dobra wiadomość, ale co mogłam zrobić? Zapakowałam ekwipunek, parę niezbędnych rzeczy, gwizdek bosmański i dojechałam na miejsce zbiórki – na Mazury – dzień wcześniej, żeby wszystkiego dopilnować.

Domki stały niemal nad samym jeziorem, warunki były dość spartańskie, jak na żeglarzy przystało.

„Oj, nie spodoba się panienkom wspólna łazienka, prycze zamiast łóżek i koce zamiast kołderek w misie” – pomyślałam.

Na pierwszym apelu ostrzegłam dziewczyny od razu, że żeglarstwo to przede wszystkim dyscyplina i jednoosobowe dowództwo.

– Nie może dwoje ludzi kręcić jednocześnie sterem, ponieważ błyskawicznie się rozbiją na najbliższych skałach, wpadną na mieliznę albo skończą w wodzie kilem do góry – powiedziałam, a powitała ten mój występ grobowa cisza. – Ponieważ nie mam ochoty prowadzić drużyny topielców, wymagam absolutnego posłuszeństwa w sprawach związanych z żaglami. Z wodą nie ma żartów. Która z was nie akceptuje takiej rzeczywistości, dziś może wrócić do domu z pełnym zwrotem kosztów. Ale tylko dziś.

Jedna panienka od razu się spakowała, reszta została, starając się przez te dwa tygodnie wyprowadzić mnie z równowagi. Każdą niesubordynację karałam pozostaniem w obozie, podczas gdy reszta wypływała na jezioro.

To skutkowało

Tym dziewczynom naprawdę zależało na pływaniu i zgodnie pracowały przy żaglach. Każdego wieczoru myślałam, czy nie jestem za ostra, jednak ta metoda się sprawdzała. Niemniej nie miały do mnie sympatii, choć zaufanie jako do kapitana – na pewno. I na tym autorytecie bazowałam. Były także nagrody: wyjście na dyskotekę do miasta, do kawiarni, wyścigi na jeziorze z obozem chłopców z Wrocławia. Od pierwszych dni dostałam ksywę Pijawa. Widać wysysałam z nich ostatnie krople krwi… Któregoś dnia dwie dziewczyny pobiły się na pokładzie. Nie dochodziłam, która jest winna, obie dostały zakaz pływania na dwa dni i areszt domowy: wsadziłam obie do jednego domku bez możliwości wychodzenia. Dostarczano im jedynie posiłki.

Na capstrzyku, kiedy opuszczałyśmy banderę, zauważyłam na maszcie nabazgrolone: „Pijawa – zdzira”. Kiedy bandera została opuszczona, kazałam im jeszcze zostać na miejscach. I powiedziałam:

– Te gryzmoły na maszcie to brak szacunku dla marynarskiej bandery, dla tradycji, dla polskiego honoru. Jeśli ta, która to nabazgroliła ma odwagę, niech się przyzna.

Żadna się nie przyznała.

– Nie rozumiem w takim razie, dlaczego autorka, która, jak widzę, chciała zachować anonimowość, podpisała się „zdzira”.

Ryknął śmiech dziewczyn i wszystkie zaczęły powtarzać zapisane słowo patrząc w jedną stronę. Dyplomatycznie nie zauważałam, o kogo chodzi, i zarządziłam rozejście do łóżek. Przez kilka następnych dni dziewczyna, która napisała na maszcie owe „Pijawa – zdzira”, była konsekwentnie obśmiewana i niszczona przez pozostałe dziewczyny. Nikt nie chciał razem z nią refować żagli, nikt nie chciał jej w swojej drużynie. Wreszcie musiałam zareagować i wziąć ją w obronę.

– Nie chcę widzieć na pokładzie takiego ostracyzmu. Najpierw bardzo wam się to pewnie podobało, a teraz, kiedy Dorota została ośmieszona, już się do niej nie przyznajecie! To nie po koleżeńsku. Jesteście jednym obozem i jednym zespołem. Chyba że się mylę, i że niczego nie udało mi się was nauczyć…

Od tamtej chwili wreszcie zaczęła tworzyć się rzeczywiście dobra, żeglarska drużyna. Na koniec obozu – to były zupełnie inne dziewczyny.

Każda się ze mną wyściskała

Na ostatnim capstrzyku oznajmiłam gromko:

– Kapitan Pijawa melduje zakończenie obozu, hurra!

W odpowiedzi nie usłyszałam „hurra”, podbiegły jednak wszystkie do mnie, obiecując, że jeśli w przyszłym roku będę prowadziła kolejny obóz, stawią się jak jeden mąż… Jak widać, Dorota vel Zdzira, została też pedagogiem. I oto teraz stała przede mną i mówiła:

– No i wykierowała mnie pani na nauczycielkę. Dała mi pani do myślenia, była dla mnie wzorem osobowym, który warto było naśladować…

Zagryzałam wargi do bólu, żeby nie uronić łzy, żeby nie pokazać po sobie wzruszenia. Jej słowa były ważniejsze od wszystkich medali, jakie przez te lata dostałam, od wszystkich dyplomów potwierdzających osiągnięcia wychowawcze. To, co powiedziała Dorota, było najpiękniejszym ukoronowaniem wszystkich moich lat przepracowanych w tym zawodzie. 

Czytaj także:
„Wiedziałam, że szef jest humorzasty, ale teraz przeciągał strunę. Chciałam mu pomóc, ale takiej odpowiedzi się nie spodziewałam”
„Wdałam się w romans z szefem wszystkich szefów. Czuję się jak Kopciuszek, który wreszcie spotkał swojego księcia”
„Szef dyskryminował mnie w pracy, bo jestem kobietą. Zaciągnęłam drania do łóżka, żeby dopiąć swego i dostać awans”

Redakcja poleca

REKLAMA