Kiedy uciekałam od męża, który stosował przemoc wobec mnie i dziecka, skierowałam się instynktownie tam, gdzie uciekają wszystkie dzieci – do domu rodzinnego. Nawet jeśli nie zawsze było różowo, tam czułam się najbezpieczniej. Niestety, ta decyzja nie była dobra.
Wpadłam z deszczu pod rynnę
Uciekaliśmy przed Maćkiem z jedną walizką. Zapakowałam najpotrzebniejsze rzeczy. Uznałam, że resztę się dokupi, a nie chciałam wzbudzać podejrzeń, gdyby spotkał nas po drodze ktoś znajomy i zawiadomił męża. I tak mało zawału nie dostałam, gdy sąsiadka wracająca ze spaceru z psem spytała, dokąd się z Szymkiem wybieramy.
– Jedziemy do zoo, do Zamościa – wymyśliłam naprędce.
– Z walizką? – zdziwiła się.
Zmusiłam się do śmiechu.
– Ech, mówię pani, łatwiej było to wszystko zapakować w walizkę… A to zmiana ubrania, a to pampersy, a to zabawka… – machnęłam ręką. – Lecimy, bo spóźnimy się na pociąg. Mąż dziś siedzi w pracy do późna, to my robimy sobie wycieczkę.
– Do zoo! – zawołał Szymek.
Sąsiadka pogłaskała go po głowie.
– Dobrego dnia. Bawcie się dobrze.
Wsiadłam w pociąg, ale pojechałam w zupełnie inną stronę. Szymek będzie płakał, gdy odkryje, że wyprawa do zoo nie dojdzie do skutku. Wolałam jednak, by chwilę popłakał z powodu małego rozczarowania, ale dłużej nie przebywał w pobliżu swojego nieobliczalnego ojca. Nim Maciek się zorientuje, że uciekliśmy, będziemy już u mojego taty. Bezpieczni.
Gdy tylko dojechałam do rodzinnego domu, zawiadomiłam policję o tym, że Maciek się nad nami znęcał. Głównie nade mną, a ja to znosiłam dla mojego synka, bo chciałam, żeby miał mamę i tatę, pełny dom, naiwnie licząc, że Maciek się w końcu opamięta. Ale gdy popchnął Szymka tak mocno, że mały uderzył główką o nogę stołu, miarka się przebrała.
Obdukcja, niebieska karta, pozew rozwodowy
Nie spędzę ani chwili dłużej z kimś, kto śmiał podnieść rękę na moje dziecko! Własny ból i upokorzenie mogłam znosić, ale Szymka ranić mu nie pozwolę. Drań. Byłam głupia. Myślałam, że kocha syna, choćby dlatego, że to jego krew, jego geny, a on co? Mógł go zabić! Gdyby Szymek uderzył głową o rant… Aż się boję myśleć! Więcej nie dam mu okazji, by nas skrzywdził, obiecywałam sobie.
Minęło trochę czasu, ale w końcu byłam wolna. Dostałam rozwód z wyłącznej winy byłego męża, on został pozbawiony władzy rodzicielskiej nad Szymkiem, nie ustalono też kontaktów, dla dobra małoletniego. To wcale nie było takie proste i kosztowało mnie mnóstwo wysiłku, nerwów oraz czasu, ale udało się. Tata kazał mi się skupić na rozwodzie i nie przejmować Szymkiem czy brakiem pracy.
– Robotę znajdziesz, bez obaw, a teraz zajmij się tym, co najważniejsze – mówił. – Wyprostuj, co się skrzywiło.
Zdałam się więc na niego, jeśli chodzi o ogarnianie codziennej rzeczywistości. Gdy wreszcie otrzymałam prawomocne wyroki, odetchnęłam z ulgą. Może nie był to życiowy sukces, ale czułam, że jeśli zdołałam doprowadzić do końca tę sprawę, to będę w stanie poradzić sobie z każdym problemem.
Pokazywał mi, że on tutaj rządzi
Choć zarazem poczułam się bardzo, ale to bardzo zmęczona. Wypompowana ze wszystkich sił, z całej energii, jakby adrenalina zeszła i zostało tylko wycieńczenie. Nic to, odetchnę i ruszę do przodu, nową drogą.
I pewnie zaczęłabym to moje nowe życie, gdyby mój ojciec nagle nie uznał, że skoro jestem jego córką i u niego mieszkam, to mam go we wszystkim słuchać. Zapomniałam, że kiedyś to mama hamowała jego władcze, patriarchalne zapędy. Robiła to na tyle sprytnie, by wydawało mu się, że on tu rządzi. Była ową przysłowiową szyją, która kręci głową. Ale mama umarła parę lat temu i nie miałam świadomości, jak bardzo ojciec zgorzkniał i zdrewniał we wdowieństwie.
– Szymek nie może chodzić do tego przedszkola – oznajmił, gdy pochwaliłam się, że zapisałam synka do przedszkola blisko mojej nowej pracy.
– Dlaczego? – zdziwiłam się.
Placówka miała niezłe opinie i cieszyłam się, że będę miała po drodze z pracy i do pracy.
– Bo tak powiedziałem.
– Tato, nie możesz…
– Mieszkasz u mnie, więc to ja ustalam zasady – odparł.
Trzeba było wtedy wstać, wziąć Szymka i wyjść. Gdziekolwiek. Tak jak stałam. Ale nagle przestraszyłam się, że będę musiała walkę o wszystko zacząć od nowa. Tym razem z własnym ojcem, nie mając, dokąd uciec.
Ukrywałam swoje uczucia
Gdzie się zatrzymam? Pójdę z dzieckiem do noclegowni dla bezdomnych? Tak, powinnam była właśnie tak zrobić. Ale wdrukowany przez byłego męża schemat zadziałał także teraz. Spuściłam głowę i nic nie powiedziałam. Moje milczenie przyklepało tyrański układ i potem było tylko gorzej.
Mój ojciec decydował, czy Szymek może iść do przedszkola, czy jest już na tyle podziębiony, by zostać w domu. Ja nie miałam nic do gadania. Nie mogłam wyjść z synem do kina, na pływalnię czy do cyrku, bo to były głupoty i marnowanie pieniędzy. Kazał mi odkładać każdy grosz. Nie mogłam kupić sobie niczego nowego bez jego zgody.
Kiedy rozpadły mi się zimowe buty, chodziłam w jesiennych, bo ojciec zrobił mi taką awanturę – o przepuszczanie wypłaty na zbytki, podczas gdy on będzie musiał nas wszystkich utrzymywać – że bałam się nawet przejść obok sklepu obuwniczego.
Nie mówiłam nikomu o tym, co się dzieje w moim życiu. Kombinowałam jak koń pod górę, by zrobić coś, na czym mi zależało. I w takiej chorej sytuacji, rok po rozwodzie, poznałam mężczyznę, który wydawał się mną zainteresowany.
Mikołaj jest bratem mojej koleżanki z pracy i czasem odbierał ją z firmy samochodem. Uśmiechał się z takim flirciarskim błyskiem w oku, zagadywał niezobowiązująco, raz-drugi zaprosił mnie na kawę. Potem wyciągnął na spacer. I do kina. A ja zachowywałam się, jakbym robiła coś złego.
A jeśli ten związek też nie wypali?
Nikomu o tym nie mówiłam. Nikt nie mógł nas zobaczyć. Czemu? Bałam się reakcji ojca. Dorosła kobieta mająca dziecko, pracę, zarabiająca na siebie, a kryłam się jak gimnazjalistka, która może dostać szlaban za trzymanie się z chłopakiem za ręce, a za całowanie to chyba by trafiła do klasztoru.
Na szczęście Mikołaj miał do mnie anielską cierpliwość. Chciał poznać mojego syna i zacząć z nami normalne życie, ale nie popędzał mnie. Na początku bałam się w to zaangażować na całego, zmienić towarzysko-przyjacielską relację w coś intymniejszego, bliższego.
Bo coś ze mną musi być mocno nie tak, prawda, skoro nie wyszło mi małżeństwo, skoro pozwalałam sobą pomiatać, a teraz moim życiem dyryguje ojciec, bo inaczej nie potrafiłabym ogarnąć rzeczywistości…?
A jeśli traktuję Mikołaja jako furtkę do następnej ucieczki? Nie zasłużył na to. Z drugiej strony bałam się, że kolejny raz wpadnę z deszczu pod rynnę, że rzucę się bez żadnej asekuracji w związek z kimś, kogo dobrze nie znam, i znowu zostanę potraktowana gorzej niż źle.
Ojciec zamiast pomagać, podcinał mi skrzydła
W nieskończoność wydłużałam czas potajemnego randkowania, nie wiedząc, co powinnam zrobić. Ale im lepiej poznawałam Mikołaja, tym bardziej chciałam z nim być, bo wiedziałam, że to dobry człowiek. Miałam nadzieję, że jakoś przekonam do niego także ojca.
Nie zdążyłam, wcześniej bomba wybuchła. Ktoś nas widział i doniósł.
– Chyba zwariowałaś! Albo wścieklizny macicy dostałaś! – darł się, że w całej okolicy było go słychać. – Jeszcze po jednym małżeństwie się nie podniosłaś, a już w drugie chcesz się ładować?! Nie umiesz myśleć logicznie i wpakujesz się w kolejne bagno! Jeszcze bękarta sobie z nim zrób! Mało ci kłopotu z jednym bachorem, zrób sobie drugiego! Będą trzy porażki!
Popełnił ten sam błąd co mój mąż. Zaatakował Szymka, nazywając go bachorem i porażką. Jakby mi dał w twarz. Otrzeźwiałam i zrozumiałam, że to ostatni moment na bunt. Jeśli ustąpię, jeśli pozwolę mu dalej decydować o moim życiu, związku, strojach, zakupach, dziecku, niemal wszystkim, to jutro posunie się jeszcze dalej. Może znowu sięgnie po pas?
Jak w dzieciństwie, gdy mama musiała mnie zasłaniać. Tyle że mamy już nie było… Teraz ja byłam matką i moim zadaniem było chronić moje dziecko. Zadzwoniłam do koleżanki z pracy i poprosiłam o przenocowanie mnie i Szymka, póki nie wynajmę jakiegoś mieszkania.
Zgodziła się bez żadnego „ale”. Spakowałam się, znowu do jednej walizki, zabrałam Szymka i ruszyłam do drzwi, słuchając na pożegnanie, jaka jestem niewdzięczna i że mój syn będzie się mnie wstydził.
Hodował wnuka na męskiego szowinistę
– Na razie ja się wstydzę za ciebie przed moim dzieckiem! – rzuciłam i wyszłam z domu ojca.
Wynajęłam niewielką kawalerkę. Czekało mnie mnóstwo pracy, by urządzić w niej ciepły, jasny i przytulny dom dla mojego synka, ale obiecałam sobie, że stanę na uszach, by się udało. Inni mieli jeszcze mniej i dawali radę. Tym razem sama stworzę dla nas azyl. O własnych siłach stanę na nogi i wezmę odpowiedzialność za swoje życie. Mikołaj bardzo chciał mi pomóc, ale się nie zgodziłam.
– Nie chcę, żebyś był z popychadłem. Zasługujesz na kobietę, która zna swoją wartość i nie da sobą pomiatać.
By to udowodnić, musiałam wziąć ster swojego życia we własne ręce, a nie wyręczać się kimś innym, nawet tak dobrym jak Mikołaj. Zapisałam Szymka do przedszkola tuż obok pracy. Obyło się bez protestów, bo do tego nowego nie musiał chodzić razem z dziadkiem, który mówił mu o mnie „brzydkie rzeczy”.
Mało się nie popłakałam, gdy to usłyszałam. Dotarło do mnie, że mój ojciec próbował nastawiać Szymka przeciwko mnie, poniżać mnie w jego oczach, hodować wnuka na kolejnego męskiego szowinistę i tyrana. Uciekłam w samą porę. Przykro tak mówić o własnym ojcu, ale chyba na starość uwydatniły się w nim najgorsze cechy. Ale to już nie mój problem.
Stworzymy prawdziwą rodzinę
Pomalowałam ściany w naszej kawalerce na jasnozielono i od razu zrobiło się czyściej, przytulniej. Moja pensja kurczyła się teraz o wiele szybciej, ale to nie było istotne. Wolałam nie kupić Szymkowi zabawki, ale dać mu poczucie bezpieczeństwa i mamę, która nie boi się własnego cienia.
Wreszcie mogłam poznać mojego syna z Mikołajem. Trochę się martwiłam, czy się dogadają, ale panowie szybko złapali wspólny język. Już nie musiałam ukrywać niczego. Mogłam odetchnąć.
Pół roku później zamieszkaliśmy razem z Mikołajem, a po roku wzięliśmy ślub. Jesteśmy w trakcie procedury adopcyjnej, bo mój mąż chce być w pełni tatą mojego syna, którym jego własny, biologiczny ojciec się nie interesuje.
Nie płaczę z tego powodu. Gdybym ja mogła sobie wybrać ojca, nie byłby nim ten, który mnie spłodził. No taka prawda. Rodzic powinien wspierać dziecko i leczyć jego poranione skrzyła, a on mi je podcinał. Gorzej, chciał mnie ich całkiem pozbawić i zamknąć w klatce.
Czytaj także:
„Wszyscy wiedzieli, że mąż mojej klientki to tyran, choć nikt nie chciał zeznawać przed sądem. Ale idiota sam się wkopał”
„Moja matka wymagała, żebym podporządkowała jej całe życie. Miałam 50 lat i nadal bałam się jej postawić”
„Rodzice uwielbiali mnie upokarzać. Wytykali mi wszystkie defekty. Tata ciągle podkreślał, że jestem brzydsza od mamy”