To miała być bajka. Zakochani, szczęśliwi. Często ktoś mnie pyta, czy nie miałam dość czasu, żeby się przekonać, z kim mam do czynienia. Pewnie, że miałam. Ale na początku naprawdę było OK.
W końcu pojawił się policzek
Potem było tylko gorzej. Kiedy uciekałam z domu, miałam ze sobą jedną walizkę i torebkę, w którą spakowałam kilka drobiazgów: kulę śnieżną, którą przywiozłam ze Szczawnicy z podróży poślubnej i która przypominała mi dobry czas, parę zdjęć. To wszystko.
Nie mogłam zabrać ulubionych sukienek ani szpilek, bo to była zima, więc musiałam być praktyczna. Dodatkowy sweter i para dżinsów potrzebne mi były bardziej niż sandałki. Zostawiałam też moje książki i chyba z tego powodu serce bolało mnie najbardziej. To były moje światy, do których uciekałam, a teraz musiałam je porzucić. Nie miałam jednak innego wyjścia.
Mogłam tylko odejść, nie oglądając się za siebie, póki miałam na to siłę i odwagę. To nie było tak, że poznaliśmy się, zaraz zaliczyliśmy wpadkę i dopiero po ślubie okazało się, że coś mocno zgrzyta. Często słyszę takie pytania. Czy nie miałam dość czasu, żeby się zorientować, z kim mam do czynienia.
Miałam. Znaliśmy się cztery lata, podczas których dochodziło między nami do sprzeczek, jak w każdym związku, ale nigdy nie było wielkich kłótni, nikt nigdy nie rzucał talerzami, nie wspominając już o przemocy fizycznej. To znaczy, nie mogę odpowiadać za jego myśli, ale nigdy nie przeszedł do czynnej napaści, nigdy nie podniósł na mnie ręki.
Generalnie to był udany związek
Byliśmy szczęśliwi. Oczywiście, że nikt nie jest szczęśliwy cały czas, to niemożliwe, mimo to czułam się kochana i bezpieczna. Dlatego tak mną wstrząsnęło, gdy dwa miesiące po ślubie to bezpieczeństwo prysło jak bańka mydlana.
Nie kupiłam żarówek na zapas, a jedna akurat się przepaliła. Policzek, jaki mi wymierzył, piekł do żywego, nawet wtedy, kiedy ślad na skórze dawno zniknął. Poza bólem był szok: jak to? Jak to możliwe? Jak mógł mnie uderzyć?
Co się zadziało, że nie zauważyłam sunącej w kierunku mojej twarzy dłoni, poczułam tylko pieczenie i strach? Później były przeprosiny. Ponoć zawsze przepraszają. Przynajmniej za pierwszym razem. Były kwiaty i obietnica, że nigdy więcej.
„Nigdy” trwało jakieś dwa miesiące
Bo nie posprzątałam w domu, a on zaprosił gości, z którymi wpadł bez uprzedzenia. Za to, że nie umiałam czytać w myślach, dostałam pięścią w brzuch i wymiotowałam pół nocy. Wtedy skończyło się „nigdy więcej”, a zaczęło „regularnie”.
Nie wiem, czemu nie rzuciłam w niego talerzem i nie powiedziałam, że odchodzę. Chyba nadal byłam w szoku, że to się wydarzyło i wciąż się dzieje. Jak z meteorem – widzisz jasny bolid na niebie, ziuuu, przeleciał i nie ma po nim śladu. Tak samo było z jego napadami szału – uderzenie, chwila bólu i po krzyku.
Karol znowu był do rany przyłóż, dbał o mnie, robił kawę, masował stopy, wyrzucał śmieci i przynosił ciężkie zakupy. Mogło tak zostać. Godziłabym się na bicie, oswojona z tym, że ciosy pojawiają się i znikają, że są przeprosiny, dobre dni, czułości, a potem kolejne uderzenia. Nieważne, że brakowało w tym logiki, zastąpionej przez strach i… przyzwyczajenie.
Po prostu przywykłam. I to dopiero jest straszne. Kiedy złamał mi rękę, tama puściła. Nie mogłam przestać płakać, gdy zakładano mi gips. Lekarz sądził, że to z nerwów, kazał mi podać tabletki przeciwbólowe i uspokajające, ale pielęgniarka się domyśliła.
– Następnym razem to nie będzie tylko ręka – powiedziała, patrząc mi w oczy. – Dobrze o tym wiesz, prawda? Ratuj się.
Nie posłuchałam od razu. Musiałam do tego dojrzeć. Przygotować się, psychicznie i finansowo. Okłamywałam go, że naprawa auta była droższa, że ceny w sklepach podskoczyły, że pojawił się większy rachunek do zapłacenia. To był rok kombinowania, lawirowania i kłamania.
Zmieniłam pracę. Załatwiłam sobie przeniesienie do wrocławskiego oddziału. To duża odległość, myślałam, patrząc na moje ukochane morze, na które patrzyłam od dzieciństwa, nie znajdzie mnie. Będę mogła zniknąć w tłumie, w gąszczu ulic, bloków i autobusów. Spakowałam jedną walizkę, nic więcej, żeby nie nabrał podejrzeń. Same najpotrzebniejsze rzeczy, resztę się dokupi.
Rozglądałam się, zastanawiając, co jeszcze wziąć na nową drogę życia. Chciałam zostawić obrączkę, ale potem pomyślałam, że jej widok szybciej zaalarmuje go, że uciekłam. Pociąg jechał na południe, mijając kolejne wsie, miasteczka, przystając w większych miastach. Zamierzałam skupić się na czytaniu albo zdrzemnąć, ale nie mogłam.
Nerwy dawały o sobie znać
Cholernie bałam się tego, co będzie, jeśli mnie znajdzie. Bałam się, że przekona mnie do powrotu. A potem zabije.
Wrocław. Duże, hałaśliwe miasto, w którym łatwo zniknąć w tłumie. Miałam tu wynajętą kawalerkę, w której zaszyłam się na tydzień, wychodząc tylko do sklepiku na dole po najpotrzebniejsze produkty. Nie odbierałam telefonów. Nie czytałam SMS–ów. Nie odpisywałam na maile, kasowałam je bez otwierania.
Po tygodniu musiałam wyjść, by stawić się w biurze. Oglądałam się za siebie czujnie niczym szczur. Kuliłam się, gdy dostrzegłam podobną sylwetkę, usłyszałam podobny głos. Dopiero po miesiącu, kiedy ustały telefony i wiadomości, byłam w stanie normalnie pojechać do pracy, bez strachu, że zaraz mnie dopadnie i zawlecze do samochodu.
Kancelarię prawną wynajęłam w Gdańsku, nie chciałam go naprowadzać na mój trop. Do sądu, na jedyną rozprawę rozwodową, pojechałam w towarzystwie adwokata, który potem odwiózł mnie także na dworzec i dopilnował, żebym wsiadła do pociągu. Kluczyłam dla zmyłki. Nie wiedziałam już, czy to paranoja, czy rozsądek.
Kiedy dotarłam do mojego mieszkania, odetchnęłam z ulgą.
Teraz byłam wolna
Mogłam tańczyć, śpiewać i siedzieć po ciemku, jeśli znowu zapomnę kupić żarówkę. Mogłam budować swoje nowe życie, bez lęku, że wszystko wróci na stare tory. Nie wróci, prędzej zabiję jego albo siebie, niż dam się znowu tak zastraszyć. Zaczęłam poznawać moje nowe miasto, jak myślałam o Wrocławiu. Muzea. Knajpki, w których lubiłam pić kawę. Kina. Teatry.
Miałam tylko problem z otwarciem się na ludzi. Cały czas byłam nieufna i wolałam spędzać czas w samotności. Ania, dziewczyna, która przyjechała tu z Krakowa, nie poddawała się jednak, choć ja uparcie ją spławiałam. W końcu poszłyśmy razem na zakupy, potem na pizzę i piwo, i okazało się, że cholernie potrzebowałam w swoim życiu tej wariatki, która nigdy nie doświadczyła tego co ja i uczyła mnie patrzeć na świat z odpowiedniej perspektywy.
Uwielbiałam z nią przebywać, tak po prostu, beztrosko, bez rozpamiętywania tego, co się wydarzyło.
– Jeszcze tylko facetów musimy sobie znaleźć… – wzdychała.
A ja myślałam: to sobie szukaj. Ja nie potrzebuję żadnego faceta. Nigdy więcej miłości, bo miłość to ściema i pułapka. Zarzekałam się tak dobre pół roku, broniłam się jak Częstochowa przed Szwedami, kiedy ona ciągnęła mnie do klubu albo na podwójną randkę w ciemno.
Aż w naszej firmie pojawił się Michael, Szwajcar, który miał nadzorować jeden z działów. Wystarczyło, że na niego spojrzałam, i puls mi przyspieszył.
Zauroczył mnie, a ja jego
Widziałam to po jego minie, ale wcale mnie to nie ucieszyło. Bałam się. Konsekwentnie odmawiałam więc, gdy zapraszał mnie na kawę, kolację czy do kina. Tłumaczyłam się brakiem czasu i tym, że nie randkuję z kolegami z pracy, ale nie odpuszczał. Coś z nim musi być nie tak, mówiłam sobie.
Podoba mi się, więc na sto procent nie jest normalny. Nie chciałam znowu zakochać się, a potem gorzko żałować. Nie każdy facet to drań, ale wolałam dmuchać na zimne, niż sparzyć się kolejny raz. Wreszcie na odczepnego zgodziłam się na spacer. Dla świętego spokoju, z łaski, żeby mieć to już za sobą, żeby nie mówił, że nie dałam mu szansy.
Zamierzałam raz się z nim spotkać po pracy, a potem wrócić do swojego życia, telewizji i dobrej książki wieczorami. Ale okazało się, że nie możemy przestać gadać, a później... się całować. Najtrudniejsze było przyznać mu się do tego, co przeszłam. Musiałam mu opowiedzieć. Teraz modlę się, by Michael nigdy nie spotkał mojego byłego męża, bo choć jest wyjątkowo spokojnym człowiekiem, to powiedział, że jak zobaczy tego gnoja, to nie ręczy za siebie.
Nie popieram przemocy w żadnej formie, ale takie słowa były mi wtedy potrzebne. Dałam sobie radę, odbiłam się od dna i żyję, ale dobrze mieć u swojego boku kogoś, kto walczyłby za mnie i dla mnie, gdyby zaszła taka potrzeba.
Nauczyłam się ufać i kochać na nowo
Mam nadzieję, że tym razem nie pożałuję wyboru. Nie ma przysiąg i obietnic, że będzie jak w bajce, tym razem są zapewnienia, że będziemy się starać. Wolę tę codzienną pracę niż cukierkową iluzję. Tym bardziej że na jutro przypada termin porodu, więc pracy trochę będzie…
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Ono uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”