Nie mam w zwyczaju wtrącać się w cudze sprawy i byłoby miło, gdyby reszta świata odwzajemniała to moje uprzejme niezaangażowanie i dała mi święty spokój. Niestety nie ma tak dobrze. Co jakiś czas świat przypomina sobie o mnie i wali w drzwi, informując na przykład, że: „Znowu mnie pani, do cholery ciężkiej, zalała!”. Albo wzywa mnie Urząd Skarbowy, twierdząc, że jestem oszustką podatkową, bo zalegam im osiemdziesiąt groszy.
Nawet mąż i dzieci są w tym spisku, bo ciągle czegoś ode mnie chcą; ale im akurat wybaczam, bo ich kocham. Natomiast, gdybym tylko mogła, w ogóle przestałabym wychodzić z domu. Byłoby pięknie! Świat i jego sprawy zostałyby sobie tam, za drzwiami, a ja zostałabym sobie tu, na kanapie.
Niestety czasami muszę się zwlec z kanapy i wyjść. Choćby po zakupy. Kiedy świeci słońce, jest fajnie. A kiedy pada deszcz, też jest fajnie, bo mało ludzi się szwenda i mniejsza szansa, że się ktoś przyczepi.
Tego dnia było brzydko i chłodno
Cudownie! Rodaków jak na lekarstwo; czym prędzej więc załatwiłam sprawy w pobliskim sklepie. Szczęśliwa, że znów mi się udało, obniżyłam czujność i... wlazłam wprost na awanturę. Z jednej strony stała trójka zażywnych niewiast, odzianych ciepło i gustownie, objuczonych pełnymi siatkami. Z drugiej strony przytupywała mizerna kobieta, a do jej ręki tuliła się mała dziewczynka; obie ubrane były za lekko i raczej mało gustownie, zaś z ich pustawej siatki prześwitywała marchewka i paczka makaronu. Pośrodku sceny siedział chudy pies i żarł kiełbasę. Dokładnie tak, pożerał ją jak wygłodniały wilk.
Nad jego głową zaś toczyła się walka: jedna z niewiast wyrywała chudej kobiecie sznurek robiący za smycz. Nie szło jej łatwo, bo chudzinie ręce skostniały, ale w końcu pani w kapeluszu i płaszczu z futerkiem wygrała. Nie lubię się wtrącać w nie swoje sprawy, ale czy to się tak da? Chciałam się przemknąć bokiem, jednak nic z tego.
– Stać! – wrzasnęła babka ze sznurkiem. – Będzie pani za świadka.
– A założymy się? – wymruczałam hardo, ale za cicho.
– Jak tak można zwierzę zagłodzić? – biadoliła druga z niewiast, podczas gdy jej upasiony pudel dwa metry dalej robił kupę na chodnik.
Istotnie, w życiu nie widziałam tak chudego psa jak ten, który właśnie wykańczał kiełbasę. Można mu było policzyć kości przez zapadniętą po bokach skórę.
– I nawet porządnej smyczy nie ma, ani obroży, tylko nędzny sznurek. Bidulek, ledwie na nogach stoi, no, niech pani spojrzy... – użalała się nad kundlem trzecia z pań, w eleganckim berecie.
Też prawda. Za to owczarek pani w berecie stał dziarsko nawet na trzech nogach; czwartą podniósł, żeby obsikać róg sklepu. Przykra sprawa, ale nie moja. Zrobiłam krok w tył, ale babka w kapeluszu, najbardziej czujna, złapała mnie za rękę.
– Jak tak można?! – rozdarła się, kierując swój gniew w stronę chudej kobiety.
Ta drżała ze strachu i z zimna, podobnie jak jej córka.
– Policję już wezwałam i tych ze schroniska...
– ...i jeszcze straż pożarną, i pogotowie – dorzuciłam, ale nikt mnie nie słuchał.
Pies zeżarł kiełbasę i wąchał wokół ze stulonymi uszami.
– Już ci dałam, co mogłam! – prawie łkała ta od pudla. – Całą parówkę. Przecież nie mogę dać ci wątróbki Pyziaczka, prawda? – potargała za uchem utytego psa, który właśnie skończył się załatwiać.
– Ja też nic więcej nie mam! – zajęczała kobitka w berecie.
Owczarek spojrzał na nią z niedowierzaniem.
– Skandal, kryminał! Jak można tak traktować zwierzę? – powtarzała w kółko babka w kapeluszu.
– On nie chciał jeść... albo wymiotował – wymamrotała niewyraźnie właścicielka psa i wyciągnęła rękę po sznurek.
– Niech zabiera tę rękę! Ciekawe, czym go karmiła? Trocinami?! Nie chciał jeść, dobre sobie. A tu jakoś nie wybrzydzał, zjadł parówkę, zwyczajną, salceson, pasztetkę, wszystko jak leci. I wcale nie zwrócił. Niech pani też mu coś da! – zażądała ode mnie wojownicza niewiasta.
Sięgnęłam po bułkę. Zjadł, pomachał ogonem i wsadził pysk w moją torbę.
– No widzi pani? Widzi, jak go upodliła? Wszędzie szuka jedzenia!
Sytuacja robiła się coraz bardziej nieprzyjemna
Chuda kobieta i jej córka ze smutnymi minami popatrywały na psa, który łasił się do każdego, ale chyba bardziej ze strachu niż z przyjaźni. Niewiasty patrzyły wrogo, a ja nie wiedziałam, co myśleć. Zabiedzona kobieta nie wyglądała na dręczycielkę zwierząt, chociaż jej pies przypominał kościotrupa. Z drugiej strony słowa na swoją obronę nie powiedziała, prócz tekstu o jadłowstręcie i wymiotach, który nawet mnie nie przekonał.
„No, powiedzże coś, kobieto, zamiast tak stać jak niemy wyrzut sumienia” – poganiałam ją w myślach.
Ale kobieta nic nie powiedziała. Trzęsła się, bała, ale nic nie mówiła i... nie odchodziła. Przecież gdyby była taka podła, zwyczajnie by sobie poszła, a ona... O rany, jak ja nie cierpię opowiadać się po którejś ze stron! Niestety czasami nie mam innego wyjścia. Dlatego nie lubię opuszczać mieszkania; ledwie wychylę nos za próg, zaraz w coś się muszę wplątać.
– Proponuję podać sobie ręce i rozejść się do domu – rzuciłam pokojowo. – Dziewczynka gotowa dostać zapalenia płuc.
– Zwariowała pani? – zaatakowała mnie ta od pudla. – On u nich zdechnie z głodu. Nie wolno go zostawić z tą kobietą! Jak można doprowadzić psa do takiego stanu?
– No właśnie... – chrząknęłam znacząco i wskazałam głową Pyziaczka, który bardziej przypominał baleron niż pudla. – A jak przyjdą municypalni, to wlepią pani mandat za zanieczyszczanie miejsc publicznych. – Tym razem wskazałam parującą nieopodal kupę.
– No wie, pani? – zapięła pudlowi smycz i odeszła. Kupa została.
– Czego się pani czepia, co? Prosił kto panią na adwokata? – ruszyła na mnie ta w berecie. – Przecież ślepy widzi, że temu psu źle się dzieje.
– Nie znamy wszystkich okoliczności. Może był chory, może tej pani nie stać na karmę...
– Jak kogoś nie stać na zwierzę, nie powinien go mieć.
– Poza tym kasza ze słoniną nie kosztuje wiele – dodała swoje pani z futerkiem i spojrzała na mnie z triumfem.
Co racja, to racja.
Czekałam na jakiś cud i… w końcu się doczekałam!
Sama nie wiem, czemu tak uparcie broniłam tej kobiety. Smutny fakt w postaci wygłodzonego psa mówił sam za siebie. Jedynie nieszczęście malujące się na twarzach matki i córki, kazało mi wierzyć, że czegoś nie wiemy, że coś ważnego nam umyka…
– Jak przyjadą ze schroniska, uśpią zwierzaka i tyle – myślałam na głos. – Nie ma się co łudzić.
– Otóż to. Doprowadzić psa do takiego stanu to zbrodnia. Kolegium dla takich to za mało! – syknęła paniusia w kapeluszu. – Zresztą ja już wcześniej widziałam tego psa, jak grzebał w śmietniku. Widać od dawna go tak głodzą!
Stałyśmy dookoła psa. Pani w berecie, pani w kapeluszu, matka z córką i ja, marząca o gorącej herbacie i jakimś cudzie.
– Co tu się dzieje? – ciszę przerwał tubalny głos.
Niewiasty przekrzykiwały się nawzajem, relacjonując sprawę; widać liczyły na kolejnego sprzymierzeńca.
– Ja tego psa znam – przerwał im mężczyzna.
– Ja też – dorzuciła natychmiast babka w kapeluszu.
– To czemu nie zabrała go pani do siebie? – padło zdumiewające pytanie.
– Do... siebie? – pańcia otworzyło szeroko oczy.
– Tak. Błąka się po naszym osiedlu od miesiąca.
– Otóż to, głodny, zmarznięty! Skandal, granda!
– A pewnie, że skandal – wycedził przez zęby mężczyzna – i to jaki. Bo ja tę panią – wskazał brodą kobietę z dzieckiem – też znam. I powiem jedno: to dobra kobieta.
– Phi! – parsknęła paniusia w berecie. – Też mi dobra. Dzieciak ubrany jak na lato, pies ledwie łazi, niektórzy ludzie nie mają rozumu ani serca.
– To wy nie macie serca ani rozumu! – wydał wyrok pan w kurtce. – Ta pani, mimo trudnej sytuacji, wzięła do siebie przybłędę, którego nikt inny nie chciał! I jaka ją za to nagroda spotyka? No? Pani odda ten sznurek, ale już!
– Nie oddam – szepnęła zawzięcie kobieta w kapeluszu. – Czekamy na policję, oni rozsądzą.
– Niech rozsądzają, ale i tak nie pozwolę zabrać psa tej pani. Będę tu stał choćby do jutra. Wzięła go, pomogła, a wy? Policją ją straszycie? Ech, szkoda gadać.
– Mogła coś mówić, mogła się bronić, ale milczała. Swoje wiem! – nie zamierzała ustąpić pani w kapeluszu.
– Dobra, poczekamy tu sobie. Ale nikt, nawet policja, nie zabierze jej tego psa. Po moim trupie!
Zapadła niezręczna cisza. Matka z córką przytuliły się do siebie. Pan zdjął kurtkę i okrył nią dziewczynkę. Paniusia w berecie przestąpiła z nogi na nogę i tęsknie zerknęła w stronę bloku. Pańcia w kapeluszu uniosła futrzany kołnierz, bo ziąb robił się coraz większy, rozluźniła uchwyt...
Pies wyrwał się i popędził do kolejnej osoby wychodzącej ze sklepu. Wsadził nos w siatkę, skulił uszy i prosząco zaskomlał... Odwróciłam wzrok i odeszłam. Uciekłam. Jak ja nie nienawidzę wychodzić z domu! Na ten świat, gdzie nawet psy żebrzą, a dobrych ludzi odsądza się od czci i wiary, tylko dlatego, że mówić w swojej obronie nie potrafią.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”