„Tyrałem po 14 godzin dziennie, żeby zarobić na przyjemności, na które nie miałem czasu. Byłem niewolnikiem własnej ambicji”

Przez fałszywą plotkę straciłem pracę fot. Adobe Stock, fizkes
„Nie mam kumpli, nie mam rodziny, bo nie mam czasu. Spotykam się z klientami, omawiam szczegóły dostaw, negocjuję terminy, jeżdżę po całym kraju, doskonalę strategie sprzedażowe, wyrabiam normy, zarabiam krocie, a jeszcze nigdy nie wydałem tych pieniędzy na coś, co naprawdę by mnie cieszyło, z czego bym naprawdę skorzystał. To po co to wszystko?”.
/ 19.11.2022 12:30
Przez fałszywą plotkę straciłem pracę fot. Adobe Stock, fizkes

Trzy spotkania rano poszły mi szybciej, niż przypuszczałem. Klienci byli chętni do współpracy, więc przed popołudniową turą rozmów w sąsiednim mieście zyskałem niespodziewaną godzinną przerwę. Prawdę mówiąc, nie bardzo lubię takie sytuacje, bo wybijają mnie z rytmu, ale co zrobić? Siostra mówi, że jestem jak robot – tryb pracy, tryb czuwania, z małymi przerwami na dostarczenie paliwa, i tak w kółko. Ale przesadza, jak to kobiety. Nigdy nie przepadałem za imprezowaniem, a na poważne związki, dzieci, rodzinę i inne takie komplikacje, mam jeszcze czas.

Praca jest najważniejsza

Niemniej tym razem, zamiast jak zwykle zjeść w samochodzie w drodze na kolejne rozmowy handlowe, zatrzymałem się w miasteczku, leżącym piętnaście kilometrów od celu. Taki kaprys, żeby sobie samemu dowieść, że nie jestem robotem. Zaparkowałem na rynku, na wprost małego skweru, wysiadłem, zabrałem torbę i zająłem wolną ławkę. Wyciągnąłem dwa batony, napój energetyczny i wziąłem się za uzupełnianie kalorii. Moja praca może nie jest fizycznie wyczerpująca, ale energii na prowadzenie spotkań potrzebuję zawsze. Właśnie sięgałem po drugi baton, kiedy zauważyłem, że ktoś mi się przygląda. Spojrzałem w bok. Dwie ławki dalej siedział chłopaczek z wielką siatką i rozdziawionymi ustami i dosłownie pożerał mnie wzrokiem. A konkretniej – moją przekąskę. Jadłem spokojnie i dość powoli, cały czas ze świadomością, że jestem bacznie obserwowany. Otworzyłem napój, wypiłem duszkiem, otarłem usta. Dyskretnie beknąłem, zasłaniając usta dłonią, i znów zerknąłem. Malec nawet nie zmienił pozycji, cały czas się na mnie gapił.

Mam jeszcze kilka w samochodzie, chcesz? – rzuciłem w przestrzeń i prawie usłyszałem, jak kłapnął zębami.

Chwilę później przy wtórze brzęku butelek przywlókł się na moją ławkę. Siatę postawił tuż obok swoich nóg, żeby cały czas mieć ją na oku. Wewnątrz dostrzegłem kilkanaście flaszek po piwie. Bez słowa wstałem i podszedłem do auta. Za chwilę byłem z powrotem, z garścią batonów.

– Napoju ci nie dam, bo to energetyk, a dzieci nie powinny pić takich rzeczy – usprawiedliwiłem się.

W milczeniu skinął głową i łapczywie sięgnął po pierwszego batona. Zjadł go tak szybko, że nawet nie zauważyłem kiedy.

– Chcesz jeszcze jednego? – spytałem. – Weź sobie więcej, jak chcesz.

– Naprawdę mogę? – spytał z lekką podejrzliwością w głosie.

– Możesz wziąć wszystkie.

Drugiego zjadł nieco wolniej, zaś pozostałe batony schował do kieszeni.

To będzie na potem, dla kumpli – wyjaśnił i dodał szybko, jakby w poczuciu obowiązku: – Super ma pan auto.

Z dumą spojrzałem na swój nowiutki samochód, cały oklejony reklamami.

– Niestety, nie mój – rzekłem z nutką żalu w głosie. – Firmowy – wyjaśniłem.

– Jak znaleźć pracę, gdzie dają takie fajne wozy? – zainteresował się.

Spojrzałem na zegarek

Zostało mi jeszcze pięćdziesiąt pięć minut. Mogę mu powiedzieć parę słów o sobie, żeby go zmotywować, no i żeby się przed kimś pochwalić. Wyjaśniłem, że po studiach szukałem pracy przez pół roku, aż trafiłem na ogłoszenie. Pewna firma potrzebowała handlowca. Poszedłem w ciemno, chociaż zupełnie nie wiedziałem, na czym taka praca miałaby polegać. Byłem jednak dostatecznie zdesperowany, żeby ją dostać. No i się udało.

– A na czym polega ta praca? – dzieciak był wyraźnie zafascynowany.

– Jeżdżę sobie po całej Polsce, odwiedzam różne sklepy, pokazuję towar i zawieram kontrakty. Potem pilnuję dostaw i płatności. Raz na jakiś czas odwiedzam kontrahentów, pokazuję nowe rzeczy, które moja firma wprowadza na rynek, zbieram kolejne zamówienia. No i tak się jakoś kręci – zaśmiałem się nieco sztucznie, sam nie wiem czemu, ale on z powagą pokiwał głową.

– Dużo pan zarabia?

– Nie narzekam – odparłem wymijająco, bo nie chciałem się wdawać w szczegóły, ale naprawdę nie miałem powodów do narzeka.

Super… – westchnął. – Może pan sobie pewnie kupić dużo takich batonów.

– Mogę sobie kupić mnóstwo różnych rzeczy – tym razem zaśmiałem się szczerze.

Rozbroiło mnie jego podejście i już zamierzałem mu wyjaśnić, że przecież nie pracuję dla batoników, kiedy chłopak zaskoczył mnie kolejnym pytaniem.

A mógłby pan sobie kupić piłkę?

– No pewnie, że mógłbym. Ale… po co mi piłka? – zdziwiłem się.

Spojrzał na mnie jak na wariata

– Nie gra pan z kolegami w piłkę?

Nie mam wielu kolegów, no i nie mam czasu, bo dużo pracuję, po dwanaście, nawet czternaście godzin dziennie – odparłem.

– Rozumiem – znowu mądrze pokiwał głową. – Dużo pracy, mało czasu. Ja też dużo pracuję, bo zbieram butelki. Na szczęście to jest tylko praca sezonowa.

– W jakim sensie „sezonowa”? Sądziłem, że skupy butelek działają cały rok.

– W takim sensie, że jak uzbieram, ile potrzebuję, to przestanę – wyjaśnił. – Szkoda czasu na pracę dla pracy. Ja wolałbym grać w piłkę cały czas, no ale nie mogę, bo…

– To nie jest praca sezonowa, tylko na akord – wszedłem mu w słowo. – A co do pracy dla pracy… – zawahałem się, bo nagle nie umiałem znaleźć stosownych argumentów, które przekonałyby tego dzieciaka, że warto tyrać od świtu do nocy, okrągły rok, bez urlopów, bez konkretnego celu. A właśnie…

– Na co zbierasz? – spytałem.

W odpowiedzi wyciągnął z tylnej kieszeni spodenek kartkę. Była to strona gazetki jednego z sieciowych sklepów sportowych, złożona w taki sposób, że od razu rzucała się w oczy fotka piłki. Konkretnego modelu znanej firmy. To była taka futbolówka, jak grają w polskiej lidze!

Bardzo dobrze ją znałem

I pomyślałem sobie: zbieg okoliczności czy… przeznaczenie?

– Widzi pan? Jest w promocji, kosztuje teraz niecałe sto złotych, ale nie wiadomo, do kiedy ta promocja potrwa, więc się muszę pospieszyć. Tata obiecał, że jak uzbieramy, to pojedzie do miasta i nam kupi. Taką piłką to moglibyśmy z kumplami grać przez całe wakacje, dzień w dzień, od rana do wieczora – rozmarzył się.

– A ilu masz tych kumpli?

– Kilku – odparł z dumą. – I wszyscy zbieramy. Musi nam się udać.

A ja popadłem w zadumę. Bo nagle dotarło do mnie, że moja praca jest… naprawdę pracą dla pracy. Nie mam celu jak ten dzieciak. Nie mam kumpli, nie mam rodziny, bo nie mam czasu. Spotykam się ze sprzedawcami, omawiam szczegóły dostaw, negocjuję terminy płatności, jeżdżę po całym kraju, doskonalę strategie sprzedażowe, wyrabiam normy, zarabiam krocie, a jeszcze nigdy nie rozmawiałem z takim dzieciakiem jak ten. A przecież to on i jego koledzy są naszymi docelowymi klientami, sensem całego biznesu. Poczułem też żal i zazdrość. Czemu nie gram już w piłkę? Kto jak kto, ale ja akurat powinienem znaleźć czas i ekipę do grania. Przynajmniej raz w tygodniu.

– Mistrzu – odezwałem się do młodego z szacunkiem. – powiedziałeś, że podoba ci się moje auto. A przyjrzałeś mu się dokładnie?

Popatrzył na mnie uważnie

Bez słowa wstałem i skinąłem na niego. Poszedł posłusznie za mną, targając ze sobą nieszczęsną siatkę z butelkami. Widział samochód tylko z boku, więc pewnie zachwyciły go kolorowe grafiki, ale ja chciałem mu pokazać co innego. Stanąłem przed wozem i poklepałem w maskę.

– Zobacz to – powiedziałem.

Spojrzał i aż mu się ślepia zaświeciły.

– Rany… – wyszeptał – taki sam znaczek jak na mojej piłce.

– To jeszcze nic!

Obszedłem razem z nim samochód. Gdy stanęliśmy z tyłu, otworzyłem bagażnik, a mały wydał okrzyk zachwytu. W środku, pośród całej masy sprzętu sportowego, getrów, koszulek, korków, w pudełkach i luzem, leżały dwie piłki. Te piłki! Jedną wsadziłem chłopakowi do siatki, a drugą dałem mu do ręki.

Masz, będziecie mieli dwie.

– Skąd pan to ma? – był zachwycony.

– Ja to sprzedaję – wyjaśniłem.

Ale my jeszcze nie uzbieraliśmy…

– Tobie nie sprzedam. Tobie dam.

– Czemu? – spytał, nagle ostrożny, nieufny.

Wzruszyłem ramionami. W zasadzie powodów było kilka, ale ograniczyłem się do prostego stwierdzenia:

Bo mogę.

Zamknąłem bagażnik, wsiadłem do samochodu, uruchomiłem silnik i otworzyłem okno od strony dzieciaka.

– Możesz tu być za tydzień, dokładnie o tej samej porze? – spytałem.

– Jasne! – energicznie pokiwał głową.

– To ja też będę. I chętnie poznam twoich kumpli. Może zagramy jakiś mecz, co?

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA