„Tylko ja wiedziałam, że mój ukochany umiera. Ukrywałam prawdę do końca, aby jego dzieci nie połaszczyły się na majątek”

kobieta, która ukrywała przed wszystkimi śmiertelną chorobę ukochanego fot. Adobe Stock, polack
„Chwilami miałam wyrzuty, że nie informuję rodziny o stanie Janka. To przeze mnie nie mogli go pożegnać, zobaczyć po raz ostatni. Szybko jednak pozbyłam się złudzeń, gdy po pogrzebie zaczęli kłócić się o pieniądze i nie przyjeżdżali nawet na jego grób...”
/ 07.10.2021 13:20
kobieta, która ukrywała przed wszystkimi śmiertelną chorobę ukochanego fot. Adobe Stock, polack

Rak trzustki. Nieoperacyjny. Zaawansowane stadium. Najwyżej trzy miesiące życia. Słowa wypowiadane przez lekarza, który dwie noce wcześniej przyjmował mojego Janka do szpitala, były jak wyrok. W dodatku jak przeczytany zupełnie bez emocji.

Dla lekarzy to był tylko kolejny pacjent

Jego sens. Niezmiennie od pięciu lat. Janka poznałam, gdy przyjechał na wakacje do Zakopanego. Chciał pochodzić po górach, żeby odreagować rozpad swojego małżeństwa. Nie rozwiódł się, ale odszedł od żony. Nie mógł znieść jej ciągłej obojętności. Nie zależało jej na niczym. Ani na nim, ani na rozwoju zawodowym, ani na żadnych pasjach. Janek przy niej usychał. Był z nią tylko ze względu na dwójkę dzieci.

Ale w końcu, po wielu latach zdecydował, że nie może dłużej marnować swojego życia. Spakował się i wyprowadził. Tak jak się domyślał, nie zrobiło to na niej większego wrażenia. Liczyło się tylko to, żeby co miesiąc przesyłał pieniądze. Kiedy zobaczyłam go w schronisku turystycznym przy Dolinie Pięciu Stawów, poczułam dawno już zapomniane ciepło w sercu. Zwrócił moją uwagę, bo był przystojny: wysoki, wyprostowany, z gęstą czupryną. Wyglądał góra na 50 lat. Czyli na niewiele starszego ode mnie. Później okazało się, że miał 57.

Nie byłam ekspertką w podrywaniu. Ostatni raz flirtowałam ponad 20 lat temu i to z własnym mężem. A odkąd owdowiałam, a było to już ponad 8 lat temu, nie umówiłam się z nikim. Ale tym razem poczułam coś szczególnego. Jakby jakaś niezidentyfikowana siła pchała mnie do tego mężczyzny. Nie wiedziałam, co robić. Jak go zagadać, żeby nie wyjść na podstarzałą podrywaczkę?

Nie miałam wiele czasu na zastanowienie, bo czarujący nieznajomy odchodził już z kolejki z kubkiem herbaty i znikał mi z oczu. Szybko sięgnęłam do swojego plecaka. Wyjęłam termos, kubek i podążyłam za tym mężczyzną. Gdy usiadł na kamieniu przed schroniskiem, odczekałam krótką chwilę, podeszłam i zapytałam, czy mogę się dosiąść ze swoim prowiantem. Uśmiechnął się i bez słowa zrobił mi miejsce.

Próbowałam go jakoś zagadać, ale nie był rozmowny. Jedliśmy więc swoje kanapki w milczeniu. Czułam, że to już przegrana sprawa, bo mężczyzna zupełnie nie jest mną zainteresowany. Ale kiedy zrezygnowana wstałam i zaczęłam zbierać się do drogi, zapytał nagle, jaką obieram na dziś trasę. Gdy powiedziałam o swoich planach, zapytał, czy lubię samotne wędrówki, bo jeśli nie, to chętnie się przyłączy. I tak się zaczęło.

Parą zostaliśmy rok później. Jan potrzebował czasu na to, by pozbierać się po rozstaniu z żoną. Ja przystałam na rolę przyjaciółki, ale na szczęście po kilku miesiącach zauważyłam, że odwzajemnia moje uczucia.

Przeprowadził się do mnie ze Śląska

Jan był emerytowanym wojskowym. Miał dużą emeryturę, trochę oszczędności. Za wszystko, co miał, zbudował dla nas dom. W jego urządzenie włożyliśmy mnóstwo serca i pracy. Nie był bardzo duży, ale za to piękny. Niektórzy sąsiedzi mówili za plecami, że wzięłam sobie faceta, bo zależało mi na pieniądzach. Fakt, nigdy nie żyłam w dostatku, po śmierci męża wróciłam do domu rodziców i nie miałam dużych oszczędności. Ale przecież Janka kochałam.

I kochałabym go tak samo z pięknym domem, jak i bez niego. I właśnie gdy zdążyliśmy się już urządzić na dobre, kiedy mieliśmy podziwiać efekty naszej pracy i przez długie lata cieszyć się swoją obecnością, los wdarł się do naszej idylli ze swoim czarnym scenariuszem.

Został w szpitalu, a ja biłam się z myślami

W sobotę wieczorem oglądaliśmy z Jankiem film. Leżeliśmy w salonie wtuleni w siebie, sączyliśmy wino, gdy nagle mój ukochany wypuścił swój kieliszek z ręki i zamarł w nienaturalnej pozycji. Zerwałam się na równe nogi. Janek był blady i trzymał się za brzuch. Paskudny atak bólu. Co robić? Sobota wieczór. Do dyżurnej przychodni kawał drogi. Jakimś cudem udało mi się wprowadzić obolałego Janka do samochodu i zawiozłam go na ostry dyżur do szpitala.

Tam po badaniach dowiedziałam się, że... mój partner umiera. Grunt osunął mi się spod nóg. Drugi raz traciłam najbliższą osobę. Dopadła mnie wizja samotności i… niedostatku. Janek został w szpitalu, a ja przez kolejne dni biłam się z myślami. Nie wiedziałam: powiedzieć Jankowi o śmiertelnej chorobie, czy udawać, że wszystko jest w porządku? Lekarze powiedzieli, że jeśli uznam, że tak będzie lepiej dla pacjenta, możemy nie mówić mu najgorszego. Przepiszą mu silne leki przeciwbólowe, które będę podawała mu w domu, będzie przyjeżdżał na kontrole do szpitala. Podobno czasami tak się robi, aby nie przysparzać cierpień. Tak też postanowiłam.

Będę przed Jankiem odgrywać spektakl. Wiedziałam, że jeśli pozna prawdę, kompletnie się załamie i te ostatnie miesiące życia będą dla niego jeszcze większym koszmarem niż to nieuniknione.

Nie mogłam pozwolić, aby dzieci nim manipulowały

Wstyd mi przed samą sobą, ale jeszcze inny argument przemówił za tą decyzją. Może to obrzydliwe, ale był to powód materialny. Kiedy tylko wykończyliśmy dom, Janek przepisał go na mnie. Twierdził, że on i tak ma jeszcze mieszkanie na Śląsku i z różnych przyczyn, również podatkowych lepiej będzie jeśli ta nieruchomość będzie prawnie moją własnością. Wiedziałam też, że ma spisany testament. Zrobił to, żeby jego żona nie miała roszczeń do naszego majątku. Formalnie, ale jednak nadal nią była.

W myśl testamentu mieszkanie na Śląsku miało kiedyś należeć do jego dzieci. Ale co będzie, jeśli Jan dowie się, że jest tak poważnie chory? Może zechce powiedzieć o tym swoim dzieciom, z którymi od kilku lat miał tylko okazjonalny kontakt? Oczami wyobraźni widziałam, jak przyjeżdżają do naszego domu, jak „odżywa” w nich miłość do ojca, którego od dawna ignorowały, a on wzruszony ich postawą postanawia zmienić testament. Co wtedy będzie ze mną? Córka z synem szybko podzielą się domem, a ja będę musiała wrócić do rodziców. Nie mogłam pozwolić na to, by dzieci Janka manipulowały nim w chorobie.

Milczałam jak grób. Nie wysłałam żadnej wiadomości ani do żony, ani do dzieci Janka. Całymi dniami opiekowałam się chorym. Starałam się, jak tylko mogłam, ulżyć mu w bólu. Janek słabł z dnia na dzień. W szpitalu nie było już dla niego miejsca. Lekarz zasugerował hospicjum. Nie chciałam o tym słyszeć. Choroba postępowała w zastraszającym tempie.

Większość dni Janek przesypiał, nie chciał jeść

Na szczęście nie cierpiał. Leki przeciwbólowe były tak silne, że przynosiły ulgę. Ale miał po nich jakieś dziwne stany. Majaczył we śnie. Zaczął wspominać swoje dzieci. Wzywał je po imieniu... Zaczęłam się łamać. Pomyślałam o tym, że postępuję źle. Nie daję szansy pożegnać się ukochanemu z rodziną. Miotałam się. Nie wiedziałam, co robić. Los, jakby widząc moje wątpliwości, wyszedł mi naprzeciw.

Dwa tygodnie przed śmiercią Janka zadzwonił jego syn. Zupełnie niespodziewanie. Chciał rozmawiać z ojcem. Powiedziałam, że wyjechał z dawnymi kolegami na kilka dni. Chłopak wyraźnie się zmartwił. Powiedział mi, że od niedawna ma narzeczoną. Jadą niedługo do Zakopanego na weekend i chciałby do nas po drodze przyjechać. Przedstawić dziewczynę, zobaczyć nasz dom. Nigdy u nas nie był.

Miałam doskonałą okazję, by wyjawić mu prawdę, okazać się uczciwą. Ale nie wykorzystałam jej. Na słowa „chcemy obejrzeć dom” wróciły wizje zaciętej walki o spadek po Janku. Powiedziałam tylko, że przekażę wiadomość ojcu.

Miałam rację, dla nich liczyły się tylko pieniądze

Janek już nigdy nie zobaczył swoich dzieci. Zawiadomiłam rodzinę ze Śląska o jego krytycznym stanie, gdy dobę przed śmiercią w agonii trafił do szpitala. Byli w szoku. Pytali, co się stało. Powiedziałam, że nowotwór został wykryty bardzo późno, a ja o niczym nie wiedziałam. Janek chciał mi oszczędzić cierpienia, więc ukrywał przede mną chorobę. Nie chcieli w to uwierzyć.

Jego wściekły syn wykrzyczał mi w twarz, że to niemożliwe, żeby mieszkać z kimś pod jednym dachem i niczego nie zauważyć. Oni po pogrzebie wrócili na Śląsk i ze szczątkowych informacji, jakie do mnie docierały, wiem, że drą między sobą koty o to mieszkanie po ojcu. Oczywiście pytali o nasz dom. Byli wyraźnie niezadowoleni, gdy dowiedzieli się, że jest w całości przepisany na mnie.

Kilka dni po śmierci Janka dopadły mnie wyrzuty sumienia. Gryzło mnie, że oszukałam najbliższego mi człowieka i jego dzieci, które przecież kochał. Ale kiedy mijały miesiące, a teraz już lata i nie widziałam nikogo z nich, by choć raz w roku odwiedził grób ojca, upewniłam się, że dobrze zrobiłam. Skoro liczyły się tylko pieniądze, myślę sobie, że dobrze, że ich nie dostali. 

Czytaj także:
Teść wystawił na stół wódkę. Byłem zgorszony, że planuje pić przy 3-latku
Edyta płacze, że rozwiodłam ją z mężem. A ja tylko zgodziłam się być jej świadkiem w sądzie
Były mąż zabawiał się z kochanką, a ja wypruwałam sobie żyły, by utrzymać synów

Redakcja poleca

REKLAMA