Pamiętam, że nagle zapanowała absolutna ciemność, jakby ktoś wyłączył wszystkie światła w okolicy. Gdzieś daleko za mną słyszałem przerażone głosy mojej żony i córki. A potem nastała cisza. Starałem się pojąć, gdzie jestem, jak się tu znalazłem i co się ze mną w ogóle dzieje – jednak nie mogłem zebrać myśli. Miałem jakieś przedziwne uczucie nierzeczywistości.
Nagle zrobiło się jaśniej. Zobaczyłem samochód stojący do góry nogami, z wgniecionymi bokami i wybitą szybą. Wygląd samochodu coś mi mówił, ale nie byłem w stanie go rozpoznać. W głowie mi huczało, a jedna powieka nie dawała się za nic otworzyć.
Chyba mieliśmy wypadek, córeczko
Po chwili zauważyłem biegnących w moją stronę ludzi. Coś krzyczeli, lecz nie byłem w stanie rozpoznać słów. Dopiero kiedy ktoś potrząsnął mnie mocno za ramię, usłyszałem:
– Jak się pan czuje?!
Nie odpowiedziałem na to pytanie. Słowa nie chciały mi przejść przez gardło. Ba! Choć bardzo się starałem, nie mogłem nawet poruszyć ustami! Dostrzegłem, że ktoś zagląda do wnętrza samochodu i krzyczy:
– Tu są jeszcze dwie osoby!
Wtedy dotarło do mnie, że to mój samochód. Ale chwilę potem znów zapanowała absolutna ciemność. Chyba się przewróciłem, bo poczułem lekki wstrząs. Zrobiło mi się niedobrze, miałem ochotę wymiotować. Strasznie bolało mnie w klatce piersiowej.
A później zrobiło się jasno. Ból zniknął. Widziałem wszystko wyraźnie. Swój samochód, nadjeżdżającą karetkę i straż pożarną. I to, jak z wraku wyciągano ciała mojej żony i córki. Ułożono je obok mojego ciała, które leżało bezwładnie na poboczu drogi.
– Widzisz, córeczko, mówiłam, że tatuś do nas przyjdzie – usłyszałem gdzieś z tyłu głos mojej żony i natychmiast się odwróciłem.
Obok mnie stała moja ukochana Marysia z Anią, naszą ośmioletnią córeczką.
– Tatusiu, strasznie się boję – powiedziała mała i przytuliła się do mnie mocno.
– Nie bój się, tatuś jest przy tobie – odparłem, chociaż sam byłem przerażony.
– Co się stało?… – zachlipała.
– Chyba mieliśmy wypadek, córeczko.
– Ale nic nam się nie stało, prawda? – dopytywała. – Bo mnie nic nie boli.
– To dobrze, córeczko – uśmiechnąłem się.
– Tylko dlaczego ja tak leżę nieruchomo na drodze? – wskazała palcem swoje ciało.
Nie wiedziałem, co mam jej odpowiedzieć na to pytanie. Domyślałem się, że jesteśmy martwi, a przynajmniej znajdujemy się w stanie śmierci klinicznej. Ale przecież na miejscu była już karetka, już się nami zajmowali… A właściwie... zajmowali się tylko mną. Lekarze, którzy zbadali żonę i córkę, pokiwali ze smutkiem głowami. Ciała zostały błyskawicznie nakryte jakimś ciemnym materiałem.
Chciałbym z nimi zostać...
– Tato, dlaczego oni to zrobili? – spytała mocno zaniepokojona Ania.
– Kochanie, chyba musimy jej powiedzieć – uśmiechnęła się pogodnie Marysia.
Taka już była: zawsze optymistyczna, nigdy nie przejmowała się kłopotami. To ona zawsze tłumaczyła naszej córeczce najtrudniejsze rzeczy. Tak zrobiła i tym razem.
– Widzisz, kochanie, my już nie żyjemy…
– Umarliśmy?! – krzyknęła mała.
– Tak – żona skinęła głową. – Ale nie bój się. Najważniejsze, że jesteśmy razem.
– Mamo, ja nie chcę umierać! – zapłakała Ania. – Umówiłam się na jutro z Kasią!
– Aniu, pomyśl, że to trochę tak, jakbyśmy się przeprowadzali w nowe miejsce – Marysia starała się ją uspokoić. – Pamiętasz, trzy lata temu też byłaś bardzo niezadowolona, jak zmienialiśmy mieszkanie, bo zostawiłaś koleżanki. A w nowym miejscu znalazłaś nowe.
Nie usłyszałem, co dalej mówiła moja żona. Znów zapanowała ciemność, a po chwili zacząłem słyszeć jakieś podekscytowane głosy. Ktoś mówił, że wróciła praca mojego serca, ktoś inny natychmiast zarządził przeniesienie mnie do karetki. To wszystko, co przed chwilą widziałem wyraźnie, teraz było zamazane. I ten okropny ból...
A potem ktoś krzyknął, że ze mną znów gorzej. Chociaż ja poczułem się dużo lepiej. Bo ból zniknął, a ja ponownie wszystko widziałem dokładnie. I znów miałem obok siebie żonę i córkę.
– Tatusiu, gdzie byłeś? – spytała Ania.
Chciałem jej coś powiedzieć, pocieszyć ją. Nie zdążyłem, bo znów na krótką chwilę zapanowała ciemność. Kiedy zobaczyłem je ponownie, Ania tuliła się do Marysi, która miała wyjątkowo smutny wyraz twarzy.
– Kochanie, pożegnaj się z tatusiem – powiedziała do wciąż zapłakanej Ani.
– Ale ja… nie chcę! – zaprotestowałem.
– Przestań – ofuknęła mnie Marysia. – Pożegnaj córkę, póki czas. Aniu, słonko, tatuś przyjdzie do nas później. Teraz musi iść.
Przytuliłem jedną i drugą najmocniej, jak umiałem. Gdyby tylko wtedy cokolwiek zależało od mojej woli, kategorycznie zabroniłbym lekarzom ratowania mnie. Nie miałem na to jednak najmniejszego wpływu. Dlatego po chwili wrócił straszny ból, a moja żona i córeczka zniknęły na dobre...
Zabrali mnie karetką do szpitala. I dzięki temu wciąż żyję, choć dużo bardziej wolałbym zostać z moimi dziewczynami na poboczu zaśnieżonej drogi. Wciąż sobie myślę, że powinienem do nich dołączyć, że nie dadzą tam sobie beze mnie rady. Ale boję się też, że teraz mógłbym ich nie znaleźć. I tylko strach trzyma mnie przy życiu, nie pozwalając zrobić kroku na tamtą stronę…
Czytaj także:
„W wypadku straciłem zdrowie i chęć do życia. Z depresji wyciągnęła mnie dopiero opiekunka, którą zatrudniła moja mama”
„Ten wypadek mnie zniszczył. Uszłam z życiem, ale zostałam oszpecona i straciłam zdrowie. A wszystko przez mojego męża”
„Spowodowałem wypadek, w którym zginęła moja szwagierka. Jednocześnie straciłem brata, rodzinę i... ukochaną”