„Spowodowałem wypadek, w którym zginęła moja szwagierka. Jednocześnie straciłem brata, rodzinę i... ukochaną”

Mężczyzna, który spowodował wypadek fot. Adobe Stock, SB Arts Media
„Tamto tragiczne wydarzenie odcisnęło na mnie straszne piętno. Nie wiem, czy nie większe niż na Mariuszu. On się otrząsnął, ponownie zakochał, ożenił, doczekał się syna. Ja wciąż to sobie układam w głowie. To na moich oczach zginął ktoś, kogo kochałem”.
/ 23.02.2022 08:28
Mężczyzna, który spowodował wypadek fot. Adobe Stock, SB Arts Media

Kiedy patrzę na bratanka, jak stawia pierwsze kroki, odruchowo wyciągam ręce, by uchronić go przed upadkiem. Czekałem cały w nerwach pod drzwiami salki parafialnej na spotkanie dla przyszłych rodziców chrzestnych. Robiło mi się niedobrze na samą myśl, że będę musiał spotkać się z rodziną. Jednak słowo się rzekło…

Telefon od bratowej tak bardzo mnie zaskoczył i poruszył, że nim pomyślałem, zgodziłem się zostać ojcem chrzestnym mojego nowo narodzonego bratanka. Refleksja przyszła dopiero po kilku dniach, ale było już za późno.

– Dlaczego wybraliście właśnie mnie? – mruczałem pod nosem, wkładając rękę do kieszeni, w której miałem paczkę papierosów.

Ciążyła mi od kilku minut, powodując przemożną chęć puszczenia całego stresu z dymem. Zanim jednak zdążyłem zapalić, w korytarzu rozbrzmiały kroki i po chwili ujrzałem sprawczynię całego zamieszania. Julia, moja bratowa.

– Cieszę się, że przyszedłeś.

– A co? Bałaś się, że ucieknę?

– Spróbowałbyś – pogroziła mi palcem.

– Mariusz wie, że tu jestem?

– Nie żartuj, Kubuś. Miałam to zrobić w tajemnicy przed ojcem małego? Oboje wybieraliśmy rodziców chrzestnych, więc…

W tym momencie nadszedł ksiądz. Odparł na gremialne „Niech będzie pochwalony” solowym „Na wieki wieków”, po czym wyjął z kieszeni sutanny klucz i otworzył drzwi do salki. Ze środka buchnął charakterystyczny zapach kościoła, co przyprawiło mnie o lekkie mdłości.

A może sprawił to dochodzący z korytarza odgłos ciężkich kroków i świadomość, że już tylko sekundy dzielą mnie od spotkania z niewidzianym od lat bratem. W każdym razie było mi niedobrze i przez dłuższą chwilę nie potrafiłem podnieść wzroku, by spojrzeć na Mariusza.

Poczułem gęsią skórkę, gdy położył mi dłoń na ramieniu. Przełknąłem głośno ślinę, nie potrafiąc wydusić z siebie słowa. Na pomoc przyszedł mi ksiądz, który kazał nam usiąść i zaczął tłumaczyć, jak istotną rolę będziemy odgrywać w życiu dziecka. Siedziałem, słuchając piąte przez dziesiąte. Serce kołatało mi w piersi, gdy spotkanie dobiegało końca.

– Kuba, może wpadniesz na kawę? Zobaczysz małego – zachęcała Julia, kiedy opuszczaliśmy już teren kościoła.

– Nie zmuszaj go – mruknął Mariusz, zanim zdążyłem pomyśleć nad odpowiedzią.

– No to… do soboty – zerknąłem na brata.

Chciałem coś wyczytać z jego twarzy, cokolwiek, ale wciąż nie mogłem rozgryźć, czy ta jego beznamiętna mina skrywa złość, niechęć, zadawniony żal czy jeszcze coś innego.

– Cieszę się, że przyszedłeś – usłyszałem i poczułem zbierające się w kącikach oczu łzy.
Kiwnąłem tylko głową, a potem odszedłem szybkim krokiem. Gdy tylko zniknęli z pola widzenia, zacząłem biec.

Był późny wieczór, mrok rozjaśniały uliczne latarnie, a ja po prostu biegłem przed siebie, dopóki starczyło mi tchu. Chciałem dać upust wszystkim emocjom, które się we mnie nagromadziły – nie tylko dzisiaj, ale w ciągu kilku poprzednich lat.

Tak, to ja zabiłem narzeczoną mojego brata

Zmęczony, dyszący, sięgnąłem do kieszeni i wyjąłem wymiętą paczkę papierosów. Czubkiem języka zwilżyłem ustnik, a potem przypaliłem, zaciągnąłem się głęboko i wypuściłem dym nosem. Moje ciało powoli się uspokajało. Tego było mi trzeba…

Kiedy dotarłem do domu, było już całkiem ciemno. Nie chciało mi się jednak spać. Usiadłem w fotelu i oddałem się rozmyślaniom. Próbowałem zrozumieć, dlaczego Mariusz podjął decyzję, by uczynić mnie ojcem chrzestnym swojego dziecka.

Pewnie Julia go namówiła. Ale… nie zdołałaby go przekonać, gdyby naprawdę tego nie chciał. Znałem swojego brata.

Był uparty jak osioł. Jak kogoś skreślił…

Sięgnąłem po kolejnego papierosa. Nie chciałem o tym pamiętać, ale nie dało się zapomnieć. Zbliżała się data, która położyła kres braterskiej miłości. Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. Rozpaczliwe krzyki Mariusza, a potem rozchodzący się wzdłuż szczęki ból, spowodowany silnym ciosem.

Zabiłem bratu narzeczoną… Miał prawo mnie uderzyć, powalić na glebę i zerwać ze mną wszelkie kontakty, tłumaczyłem sobie wielokrotnie. Z drugiej strony, choć czułem się winny, to nie w taki sposób, jakbym czegoś zaniedbał albo celowo zrobił coś złego.

To był tragiczny wypadek. Wróciłem wspomnieniami do tamtego mglistego popołudnia… Jechałem do pracy i odwoziłem narzeczoną Mariusza na pociąg, bo miałem po drodze. Warunki atmosferyczne pozostawiały wiele do życzenia, gęsta mżawka i mgła utrudniały widoczność. Nie jechałem za szybko, uważałem.

A jednak nie uniknąłem nieszczęścia. To ktoś inny popełnił błąd, a my ponieśliśmy konsekwencje. Pamiętam oślepiające światła reflektorów jadącej prosto na nas ciężarówki. Potem się dowiedziałem, że kierowca zasnął za kółkiem. Zareagowałem odruchowo i ten jeden manewr wystarczył, byśmy wpadli w poślizg i wylądowali w przydrożnym rowie.

Auto zostało niemal zmiażdżone od strony pasażera. Ja wykpiłem się kilkoma szwami na czole i złamaną ręką. Marysia zginęła na miejscu. Od tamtej pory mój brat nie chciał mnie znać. Odsunąłem się od rodziny, nie chcąc przypominać mu o tragedii. Od mamy, która do mnie wpadała, znałem nowiny.

Ale na ślubie brata nie byłem, choć z Julką znaliśmy się od piaskownicy. Dziewczyna z sąsiedztwa, która od zawsze podkochiwała się w Mariuszu. A teraz miałem być ojcem chrzestnym ich dziecka. Nie docierało to do mnie aż do dnia uroczystości.

W sobotę stałem w kościele, trzymając w ramionach chłopczyka o dużych orzechowych oczach i próbując się nie rozpłakać ze wzruszenia. Na przyjęciu po uroczystości nie wytrzymałem jednak długo. Czułem się nieswojo. Po obiedzie wyszedłem na papierosa. Zrobiło mi się bardzo smutno. Z wnętrza restauracji dobiegał odgłos rozmów i śmiechów – gwar rodzinnej uroczystości, podczas której czułem się jak piąte koło u wozu.

– Chcę, żebyś był obecny w jego życiu – usłyszałem nagle głos brata.

Rzuciłem niedopałek na ziemię i przydeptałem go czubkiem buta. Zaschło mi w ustach i nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Mariusz splótł ręce na piersiach, w obronnym geście, i spojrzał gdzieś w przestrzeń. Zrozumiałem, że dla niego ta rozmowa jest równie trudna jak dla mnie.

– Niesprawiedliwie cię potraktowałem. To nie była twoja wina. Ale ja… ja musiałem na kimś odreagować…

Wyjąłem papierosa z paczki i podałem go Mariuszowi. Trzask zapalniczki tylko na chwilę przerwał niezręczną ciszę. Milczałem, bo chciałem, by należycie wybrzmiało to, co miał mi do powiedzenia.

– Skończymy z tym, co? Brakuje mi mojego młodszego brata – spojrzał mi w oczy.

– Przepraszam – bąknąłem. – Gdybym wybrał inną drogę, gdybym skręcił inaczej…

– Przestań – przerwał mi. – Gdybym ja ją odwiózł, a nie wyręczał się tobą… Albo gdybyś ty zginął zamiast niej. Myślisz, że byłbym mniej nieszczęśliwy? Nie byłbym i więcej nie wracajmy do tego tematu.

Znowu zapadła cisza, ale już nie tak ciężka.

– Masz wspaniałego synka. Naprawdę chcesz, żebym to ja był jego chrzestnym?

– Już jesteś. Za późno na rozterki.

– Julia cię do tego skłoniła?

– Raczej pomogła mi zrozumieć, że najwyższa pora zmierzyć się z prawdą. Jesteś moim jedynym bratem, Marysia była moją ukochaną, a przez swój upór straciłem was oboje – odparł, gasząc papierosa. – Ten słodki smarkacz dał mi okazję, by to naprawić.

Uśmiechnąłem się na myśl o bratanku. Wprost nie mogłem uwierzyć, że będzie mi dane patrzeć, jak rośnie, a mój brat się starzeje. Jeszcze kilka tygodni wcześniej w najśmielszych marzeniach nie przewidywałem takiego scenariusza.

Obyło się bez łez, braterskich uścisków oraz poklepywania po plecach. Wystarczyły papierosy wypalone niczym fajka pokoju. Otworzyły się z impetem drzwi i wyjrzała zza nich Julia.

– Chłopaki! Wracajcie do środka! – zawołała. – Kawę i ciacha dają.

Wróciliśmy, usiedliśmy i gadaliśmy do wieczora. Po tylu latach mojej nieobecności przy rodzinnym stole wszyscy mieliśmy sobie wiele do opowiedzenia. Od tamtej pory regularnie spotykam się z rodziną, choć chyba nigdy nie będzie tak jak dawniej.

Tamto tragiczne wydarzenie odcisnęło na mnie straszne piętno. Nie wiem, czy nie większe niż na Mariuszu. On się otrząsnął, ponownie zakochał, ożenił, doczekał się syna. Ja wciąż to sobie układam w głowie.

Pomogło, że się pogodziliśmy. Pocieszyły mnie jego słowa: „nigdy byś jej nie skrzywdził”, jakby wiedział to, o czym nikomu nie mówiłem, ale… Kiedy patrzę na stawiającego pierwsze kroki bratanka, odruchowo wyciągam ręce, by uchronić go przed upadkiem.

Wiem, że wcześniej czy później się wywróci, nawet powinien, ale boję się. To na moich oczach zginął ktoś, kogo kochałem, to ja nie umiałem ochronić bliskiej mi osoby. Bo kochałem narzeczoną mojego brata. Nie jak siostrę. Za miłość nie powinno się przepraszać, a ja nigdy nie zachowałem się nielojalnie, ale potrzebuję jeszcze trochę czasu. 

Czytaj także:
„Mój syn był uzależniony od komputera. Bałam się, że nie poradzi sobie na wsi, gdy ciotka zaprzęgnie go do roboty”
„Po 46 latach odkryłem mroczną tajemnicę babci. Prawdy o mojej rodzinie dowiedziałem się nad grobem mamy”
„Teściowa pluła na mnie jadem, odkąd jej syneczek mi się oświadczył. Każdą jej wizytę odchorowuję tygodniami”

Redakcja poleca

REKLAMA