„Tuż po ślubie mąż zaczął się nade mną znęcać. Nie odeszłam ze względu na syna, ale on wkrótce stał się taki sam..."

Mąż i syn się nade mną znęcali fot. Adobe Stock, sdecoret
– Zamknij się! Nikt cię nie pyta o zdanie! Rozmawiam z tatą, a nie z tobą! Marsz do garów i to już! Tam jest twoje miejsce – wrzasnął i popchnął mnie z całej siły w stronę kuchni. Mąż uśmiechał się złośliwie. Widać było, że pochwala zachowanie syna.
/ 28.07.2021 22:58
Mąż i syn się nade mną znęcali fot. Adobe Stock, sdecoret

Kocha mnie, na pewno. Przecież powtarzał to po kilka razy dziennie. I na pewno będzie traktował mnie jak księżniczkę. A nawet jeśli czasem puszczają mu nerwy, to moja miłość go zmieni… Ja go zmienię…

Oczywiście się pomyliłam. Dość szybko przekonałam się, że nawet największe uczucie nie sprawi, że wilk stanie się barankiem.

Paweł po raz pierwszy uderzył mnie kilka dni po ślubie

Za to, że zbiłam filiżankę z serwisu, który dostaliśmy w prezencie od jego matki. Potem było już tylko gorzej. Wystarczył drobiazg – skrzywiona mina, spóźniony obiad, źle uprasowana koszula, pomięte spodnie i już zaciskał pięści i wyzywał mnie od najgorszych.

Ktoś może powiedzieć, że byłam głupia, że przecież mogłam się kłócić, zbuntować, odejść, zacząć życie od nowa. Łatwo powiedzieć… Na pomoc rodziców nie mogłam liczyć. Ojciec był takim samym tyranem jak Paweł i pewnie nawet by nie zrozumiał, o co mi chodzi.

A matka? Twierdziła, że taki już nasz kobiecy los, że skoro ona wytrzymała tyle lat zniewag i poniżenia, to i ja wytrzymam.

– Dokąd pójdziesz? Podpisałaś intercyzę, po rozwodzie zostaniesz z niczym. Dom, firma… Wszystko należy do Pawła – przypominała.

– No i co z tego! Pójdę do domu samotnej matki, znajdę pracę. Poradzę sobie – próbowałam protestować.

I skażesz Janka na poniewierkę i biedę? Wybacz, kochana, ale nawet jak znajdziesz jakieś zajęcie, to ze swojej lichej pensyjki nie zapewnisz mu tak wygodnego życia, jakie ma teraz. Kto wie, może nawet sąd przyzna opiekę ojcu. Siedź więc cicho i nie narzekaj! Inne kobiety mają jeszcze gorzej! – kończyła temat.

Janek… Mój jedyny syn… To dla niego zostałam przy Pawle, znosiłam upokorzenia i bicie. Myślałam, że tak trzeba, że matki muszą się poświęcać dla dobra dzieci.

A ja chciałam, żeby mój synek miał wszystko, co najlepsze

Był jedynym promyczkiem słońca rozświetlającym burzowe niebo w moim życiu. Kiedy był mały, to ja się z nim bawiłam, prowadzałam do przedszkola, czytałam bajki.

– Mamo, kocham cię jak nie wiem co! – mówił zawsze radośnie, gdy całowałam go przed snem.

– I nigdy nie przestaniesz? – dopytywałam się.

– Nigdy przenigdy! Przysięgam na wszystko! – rzucał mi się na szyję.

Byłam taka szczęśliwa. Wyobrażałam sobie, że mój synek zmieni się kiedyś w przystojnego, młodego mężczyznę. Czułego, dobrego… Dla ludzi i oczywiście dla mnie. Mijały lata i Janek rzeczywiście się zmieniał. Dorastał.

Ale z przerażeniem zauważyłam, że im był starszy, tym stawał się coraz bardziej podobny do ojca. Nie tylko z wyglądu, ale i zachowania. Widział, jak tamten traktuje mnie jak śmiecia i zaczął go naśladować. Stał się wobec mnie arogancki, opryskliwy, złośliwy. Na początku jeszcze się łudziłam, że to chwilowe.

Myślałam, że wchodzi w „głupi” wiek, że poburczy, pobuntuje się i przestanie. Starałam się tłumaczyć, prosiłam. Bez skutku… Zamiast lepiej było coraz gorzej.

Miał szesnaście lat, gdy podniósł na mnie rękę

Poszło o drobiazg. Siedział z ojcem przy stole i rozmawiał o wakacjach. W pewnym momencie powiedział, że chce polecieć z kolegami na Ibizę.

– Mowy nie ma! Jesteś jeszcze za młody na takie eskapady – wtrąciłam się.

Zerwał się na równe nogi.

– Zamknij się! Nikt cię nie pyta o zdanie! Rozmawiam z tatą, a nie z tobą! Marsz do garów i to już! Tam jest twoje miejsce – wrzasnął i popchnął mnie z całej siły w stronę kuchni.

Straciłam równowagę i uderzyłam głową o ścianę. Przerażona spojrzałam na Pawła. Miałam nadzieję, że jakoś zareaguje. Ale on tylko uśmiechał się złośliwie. Widać było, że pochwala zachowanie syna.

Uciekłam do swojego pokoju i zamknęłam się na klucz. Dotarło do mnie, że Janek nigdy już nie będzie jedynym promyczkiem słońca rozświetlającym burzowe niebo w moim życiu, nie okaże mi czułości i dobroci, na którą tak kiedyś liczyłam. Z bezsilności i żalu przepłakałam wiele godzin. Po tamtym wydarzeniu zupełnie się już poddałam. Nie miałam siły walczyć o szacunek i miłość. Pogodziłam się ze swoim losem.

Jak automat robiłam, co do mnie należało, schodziłam moim panom z drogi, by nie zasłużyć na wyzwiska i bicie. I tylko czasem, gdzieś w głębi duszy modliłam się, by wydarzył się jakiś cud, który odmieni moje życie.

I taki cud się wydarzył. Pół roku temu

Zmarła ciocia Wanda, starsza siostra mojego ojca. Ostatni raz widziałam ją, gdy byłam nastolatką. Wyjeżdżała wtedy z mężem za ocean. Potem kontaktowałyśmy się przez telefon, internet.

Czasem zwierzałam się jej ze swoich problemów. Nie dlatego, że liczyłam na jakąś pomoc. Po prostu chciałam się komuś wypłakać. Za każdym razem powtarzała mi, żebym nie traciła nadziei, że zostawi mi w spadku pieniądze, dzięki którym będę mogła rozpocząć nowe życie. Nie wierzyłam jej. Raz, że po rodzinie szeptano, że tylko udaje bogaczkę i tak naprawdę klepie w Stanach biedę, dwa – miała swoje dzieci. Dlaczego więc miałaby zadbać właśnie o mnie.

Mimo to byłam jej wdzięczna za słowa otuchy, za to, że mnie rozumie, chce wysłuchać. Pamiętałam o kartkach z życzeniami na święta, o jej urodzinach i imieninach. Choć mieszkała bardzo daleko, była najbliższą mi osobą. Kiedy więc dowiedziałam się o jej śmierci, popłakałam się jak małe dziecko.

Miesiąc później dostałam zaproszenie do kancelarii adwokackiej w Warszawie.

Miły pan mecenas poinformował mnie, że ciocia zapisała mi sporą sumę pieniędzy

I że po odliczeniu podatków i opłat jest tego czterysta tysięcy. Dolarów. W pierwszej chwili nie uwierzyłam. Szczypałam się w rękę, mrugałam oczami, by sprawdzić, czy to nie sen. Adwokat uśmiechał się pod nosem. Gdy w końcu dotarło do mnie, że jednak nie śnię, aż podskoczyłam z radości.

Nagle uświadomiłam sobie, że moje największe marzenie ma jednak szansę się spełnić. Że mogę wreszcie zacząć żyć normalnie. Z dala od Pawła, Janka. Bez strachu, poniżania, awantur… Ta myśl była tak cudowna, że aż mi się w głowie ze szczęścia zakręciło. Mówi się, że pieniądze szczęścia nie dają…

Może i tak, ale na pewno bardzo pomagają w życiu… Mnie pozwoliły odbudować to, co przez te lata wspólnego życia zabił we mnie mój mąż, a potem także syn: poczucie własnej wartości, optymizm, nadzieję na lepsze jutro.

Poczułam się tak, jakbym nagle dostała skrzydeł

Przez następne tygodnie przygotowywałam się do nowego życia. Znalazłam i kupiłam niewielkie, ale pięknie urządzone mieszkanko na drugim końcu miasta, założyłam w sądzie sprawę rozwodową. Nie mówiłam o niczym mężowi i synowi.

Bałam się, że będą próbowali pokrzyżować mi plany. Postanowiłam, że powiem im o wszystkim w ostatniej chwili. Nawet wymyśliłam sobie, jak to się odbędzie. Gdy oni zaczną mnie poszturchiwać i obrażać, wezmę walizki i wyjdę, nie oglądając się za siebie.

Zrobiłam dokładnie tak, jak zaplanowałam. Janek był tak zaskoczony, że nie mógł wydusić z siebie nawet słowa. Stał i patrzył na mnie z szeroko otwartymi oczami. Tymczasem Paweł wpadł w szał. Wrzeszczał, że mnie zniszczy, że bez niego sobie nie poradzę, że wyląduję na ulicy.

– Jeszcze będziesz skamleć, suko, żebym wpuścił cię do domu! Nic z tego! Wywalę cię za furtkę jednym kopnięciem! – groził

Nie licz na to, bo nigdy tu nie wrócę. Żegnaj, mężulku, Żegnaj, synu – odparłam spokojnie.

Potem po prostu odwróciłam się na pięcie i wyszłam. Gdy znalazłam się na ulicy, poczułam, że wreszcie jestem wolna, że moje życie zaczyna się od nowa. Do głowy mi nie przyszło, że coś może jeszcze zakłócić moją radość. A jednak…

To było dwa tygodnie temu

Właśnie skończyłam układać w szafkach swoje rzeczy i zasiadłam przed telewizorem, by obejrzeć ulubiony serial, gdy zadzwonił dzwonek u drzwi. W progu stał… Janek.

– A co ty tu robisz? Jak powiesz, że za mną zatęskniłeś, to nie uwierzę – pokręciłam głową.

Ojciec miał udar. Nie wiem, co robić. Jak go zabierali do karetki, to lekarz mówił, że stan jest bardzo ciężki. Pojedziesz ze mną do szpitala? Sam się boję… Może już nie żyje… – wykrztusił.

Pojechałam. Choć nie miałam na to najmniejszej ochoty, przełamałam się. Przecież ciągle byłam jeszcze żoną Pawła. Sąd nie wyznaczył nawet terminu rozprawy rozwodowej. No i żal mi było Janka. Gdy zobaczyłam, jaki jest przerażony, bezradny, coś we mnie pękło.

Nie miałam serca zostawić go samego z takim problemem. Gdy jechaliśmy do szpitala, zastanawiałam się, czy jeszcze zastaniemy Pawła przy życiu. Miałam nadzieję, że tak. Mimo że tak bardzo mnie skrzywdził, nie życzyłam mu śmierci. Przeżył.

Miał sparaliżowaną lewą część ciała, wykrzywioną twarz, niewyraźnie mówił, ale żył. Od tamtej pory jego stan się na tyle poprawił, że za kilka dni wypiszą go ze szpitala. Teoretycznie mogłabym wrócić do nowego życia.

Niestety, syn nie daje mi spokoju

Dzwoni, przyjeżdża. Opowiada, jaki to ojciec jest biedny i nieszczęśliwy… Jak nie potrafi odnaleźć się w nowej sytuacji. I dlatego prosi, bym się nim zaopiekowała. Bo na razie Paweł nie może samodzielnie się poruszać, bo mogą minąć miesiące, zanim wróci zupełnie do zdrowia. O ile w ogóle wróci. Dwa dni temu, gdy znowu zaczął biadolić, nie wytrzymałam.

– A skąd wiesz, że ojciec chce, żebym się nim opiekowała? Zapomniałeś już, co powiedział, jak się wyprowadzałam? Że mnie wywali kopniakiem za furtkę! – przypomniałam mu.

– O rany, tak tylko gadał, bo był wściekły, że odchodzisz. Rozmawiałem z nim. Jest potulny jak baranek. Zrozumiał, jaki był podły dla ciebie i chce wszystko naprawić. Ja zresztą też. Brakuje nam ciebie, mamo, naprawdę. Daj szansę. I jemu, i mnie. Zobaczysz, jeszcze będziemy szczęśliwą rodziną – patrzył na mnie błagalnym wzrokiem.

Nie wiedziałam, co robić. Chodziłam po mieszkaniu i biłam się z myślami. Zgodzić się czy nie, zgodzić się czy nie. I tak w kółko. Tak mnie to męczyło, że opisałam pokrótce swój problem na portalu internetowym dla kobiet.

Miałam nadzieję, że dziewczyny pomogą mi podjąć decyzję, znaleźć rozwiązanie. Reakcja była natychmiastowa.

„Zostaw tego sukinsyna samego! Nic nie jesteś mu winna! Dość się już przez niego nacierpiałaś! Pomyśl o sobie! Uciekaj gdzie pieprz rośnie i nie oglądaj się za siebie” – pisały.

Tylko jedna bardzo oficjalnym językiem przypomniała mi, że przed ołtarzem przysięgałam, że będę z mężem na dobre i złe, w zdrowiu i chorobie. I że nie mam prawa tej przysięgi łamać. No tak, ale on przyrzekał mi, że będzie mnie kochał i szanował.

W niedotrzymywaniu słowa byłby więc remis. Prawdę mówiąc, nie mam najmniejszej ochoty zajmować się mężem. Nie wierzę też w jego cudowną przemianę. Podobnie zresztą jak nie wierzę w szczerość i skruchę Janka.

Przez te lata wbiłam już sobie do głowy, że mężczyźni się nie zmieniają, że kat zawsze będzie katem, a wilk nie zamieni się w baranka. Myślę, że syn jest dla mnie taki milutki i grzeczniutki, bo przeraża go wizja opieki nad chorym ojcem.

A Paweł? Dopóki nie odzyska sprawności, może i będzie trzymał nerwy na wodzy. Ale jak poczuje się lepiej, to pewnie znowu zacznie mnie poniżać albo wywali za furtkę jednym kopnięciem. I będzie śmiał się, że dałam się tak nabrać…

Mimo tylu argumentów przeciw nie byłam w stanie podjąć ostatecznej decyzji. Chyba więc posłucham większości internautek i powiem Jankowi, żeby poszukał dla ojca jakiejś opiekunki. Paweł ma przecież pieniądze, może zapłacić za pielęgniarkę. A ja? Ja zaczynam życie od nowa. Dość już lat straciłam. I nie chcę tracić więcej. Nawet dnia.

Czytaj także:
„Po rozwodzie wszystkie przyjaciółki się ode mnie odsunęły. Bały się, że... ukradnę im mężów"
„Od 20 lat mam kochanki w całej Europie. Myślałem, że Zosia nic nie wie. Miałem ją za głupią gęś”
„Kiedy tata trafił do domu opieki, mama znalazła sobie kochasia. Byłam na nią wściekła. Przecież to zdrada!"

Redakcja poleca

REKLAMA