„Turnus rehabilitacyjny stał się konkursem na żonę. Panie mi nadskakiwały, a żona w końcu doceniła”

Mężczyzna korzysta z życia fot. Adobe Stock, Studio Romantic
Przez pierwsze dwa dni dzielnie znosiłem ciągłe dolewanie zupy z wazy do mojego talerza, podsuwanie koszyczka z chlebem, dokładanie surówki, w końcu jak każdy facet lubię dobrze zjeść. Poza tym jestem dobrze wychowany.
/ 18.06.2021 12:05
Mężczyzna korzysta z życia fot. Adobe Stock, Studio Romantic

Przez tyle lat namawiałem żonę, żeby jeździła ze mną, a ona nie i nie! Ale wystarczyła szczypta zazdrości…

Wybieraliśmy się z Irenką na dwutygodniowy turnus rehabilitacyjny, żeby trochę podreperować nasze zdrowie. Co prawda, moja żona była o dobre kilka lat młodsza ode mnie i jeszcze jej nic w kościach nie strzykało, ale od tamtego lata, kiedy to w sanatorium o mało nie zostałem mężem innej kobiety, nie puszczała mnie już nigdzie samego. Nie powiem, nawet fajnie spędzaliśmy czas na tych turnusach, bo poza zabiegami były inne, przyjemniejsze atrakcje, jak choćby dalekie spacery we dwoje.

Jedno tylko mnie bolało: że Irenka nigdy tak do końca nie uwierzyła, że ja wtedy nie zrobiłem niczego złego, a cała moja wina polegała chyba tylko na tym, że siedziałem przy stole w jadalni cicho jak trusia…

A zaczęło się wszystko zupełnie niewinnie

W ośrodku przydzielono mi miejsce w stołówce przy dużym, sześcioosobowym stole, zajętym przez pięć pań w wieku, delikatnie mówiąc, balzakowskim. Co nie przeszkadzało im dokładać wszelkich starań, aby wyglądać przynajmniej o dziesięć lat młodziej. Zwłaszcza jedna z nich, korpulentna, ciemnowłosa pani Alicja, że tak powiem, bardzo się starała. Nawet dość przystojna była, elegancka i cała w pretensjach. A że zająłem wolne miejsce obok niej, już od pierwszego posiłku uznała, że takim samotnym, nieporadnym mężczyzną jak ja trzeba się troskliwie zająć, przynajmniej przy stole.

Przez pierwsze dwa dni dzielnie znosiłem ciągłe dolewanie zupy z wazy do mojego talerza, podsuwanie koszyczka z chlebem, dokładanie surówki, w końcu jak każdy facet lubię dobrze zjeść. Poza tym jestem dobrze wychowany. Dziękowałem więc z uśmiechem, jadłem ze smakiem, a zadowolona z siebie sąsiadka odstępowała mi swój deser, tłumacząc z fałszywą skromnością, że jest na diecie.

Wszystkie pięć pań też lubiło sobie podjeść, pomimo ciągłego gadania o diecie i spalaniu kalorii, wciąż upominały się o jakieś dodatkowe masło, dżem, pomidorki, wciąż im było mało. Biedna kelnerka donosiła, bo co miała robić. Zresztą panie potrafiły być w swych żądaniach bardzo agresywne. I zwykle osiągały swoje, zgodnie wszystkie twierdząc, że skoro zapłaciły za turnus, to im się należy. Ja siedziałem cicho i przyjmowałem dowody troski o mnie, ze strony ciemnowłosej sąsiadki, z milczącą aprobatą.

Trwała ta sielanka do trzeciego dnia, kiedy to na kolację podano ryż, polany śmietaną z owocami. Dwie spore kulki na talerzu, apetyczny sos, od razu mi ślinka pociekła. Zazwyczaj przed snem nie jadałem wiele, więc dla mnie taka porcja była zupełnie wystarczająca. Ale nie dla pań…

– Nie będzie już nic więcej? – pani Alicja popatrzyła krytycznie na stół. – Tylko ten ryż? Co to za kolacja?

– Chyba tak – odparła inna pani, dziobiąc widelcem po talerzu.

– To przecież skandal – zawyrokowała moja sąsiadka, kręcąc głową z oburzeniem. – Co one tam sobie w kuchni myślą, że to kolonia zuchowa jest czy co?! – rozejrzała się wokoło, szukając kelnerki.

Ja nic się nie odzywałem, dla mnie taka porcja była w sam raz. Zwłaszcza że na dodatkowym talerzu zauważyłem jeszcze masło, dżem, jakieś serki, no i świeżutkie pieczywo w koszyczku.

– Halo, proszę pani! – w pewnej chwili zobaczyłem, jak pani Alicja macha ręką na kelnerkę. – Proszę do nas podejść.

Zerknąłem na dziewczynę, widziałem, jak mina jej trochę zrzedła, dobrze wiedziała, że rozmowa z moimi paniami nie będzie przyjemna. I rzeczywiście…

– To ma być kolacja? – pani Alicja groźnie zmarszczyła brwi. – Ta mamałyga?

– To ryż z owocami i śmietaną – niepewnie bąknęła dziewczyna. – Lekkostrawne danie, w sam raz na wieczór…

– Lekkostrawne, dobre sobie! Myśli pani, że tym się można najeść? – rzuciła wzgardliwie pani Alicja. – To dobre dla dzieci w przedszkolu, ale nie dla prawdziwego mężczyzny na przykład – posłała mi znaczące spojrzenie. – Jak mężczyzna ma się czymś takim najeść?

– Przecież są jeszcze dodatki – kelnerka wskazała na półmisek z serkami.

– Takie rzeczy to może pani podawać dziecku, a nie mężczyźnie! – parsknęła moja sąsiadka. – Widzę, że muszę z kierownikiem porozmawiać, jak tu nas karmicie, a nasz rodzynek potwierdzi, że marnie… – popatrzyła na mnie znowu.

Przyznam, że w tamtej chwili kawałek brzoskwini omal mi nie utknął w gardle. „A cóż ta baba tak sobie mną usta wyciera? – pomyślałem rozeźlony. – To nie ja się upominam o więcej jedzenia!”. Ale że nie lubię takich pyskówek, zwłaszcza przy stole, nie odezwałem się słowem, tylko jadłem ten nieszczęsny ryż…

Taki wielki półmisek z żarciem dla mnie?

A nazajutrz, przy śniadaniu, byłbym się już chyba naprawdę udławił, gdybym akurat miał coś w ustach… Słodziłem właśnie nalaną mi przez panią Alicję herbatę, z apetytem zerkając na leżącą na talerzyku pieczoną kiełbaskę z cebulką, gdy do naszego stołu podeszła szefowa kuchni. Tak przynajmniej się domyśliłem, patrząc na strój postawnej kobiety. Niosła półmisek ze sporą ilością pokrojonej wędliny i żółtego sera, który postawiła przede mną.

– Żona się skarży, że panu brakuje jedzenia, a nam zależy na tym, aby goście byli zadowoleni, więc bardzo proszę… – uśmiechnęła się do mnie jakoś tak półgębkiem. – Nie chcemy, aby pan na naszym turnusie chodził głodny.

– Ale przecież ja… – zacząłem, jednak pani Alicja nie pozwoliła mi dokończyć. Unosząc się na krześle i energicznie machając widelcem, nałożyła na mój talerzyk sporą kupkę boczku, a potem sama rzuciła się na jakąś roladę.

– I właśnie o to chodzi! – uśmiechnęła się szeroko do szefowej kuchni.

– Bardzo pani dziękujemy i proszę o nas pamiętać przez resztę turnusu.

– Na pewno – kobieta w białym fartuchu pokiwała głową i odeszła. A mnie zupełnie odechciało się jeść. Patrzyłem na tę górę wędliny, a w głowie miałem tylko jedną myśl: że mojej Irce chyba całkiem odbiło, skoro wydzwania do ośrodka z pretensjami, że jej mąż chodzi głodny. Już ja jej nagadam do słuchu!

Od razu zadzwoniłem z awanturą do Ireny

Co gorsza, kątem oka dostrzegłem, że kuracjusze siedzący przy sąsiednich stolikach przypatrywali mi się z dziwnymi minami, niektórzy nawet uśmiechali się do siebie znacząco. Szlag mnie trafił! Zły jak diabli, nie czekając końca śniadania, wyszedłem na zewnątrz, za budynek, tam gdzie miałem dobry zasięg komórki.

– Czyś ty zwariowała? – napadłem na Irenę, gdy tylko odebrała telefon. – Co ty za głupoty wygadujesz personelowi, że ja głodny tu chodzę… Po co?!

– Ale co ty mówisz? – Irka sprawiała wrażenie autentycznie zdziwionej.

– Niby skąd ja mam wiedzieć, że ty głodny jesteś? I jak miałam o tym im tam powiedzieć… – Choćby przez telefon – przerwałem jej.

– Sama szefowa kuchni mi dzisiaj powiedziała podczas śniadania, zresztą przy wszystkich w jadalni, że moja żona ją poinformowała, że głodny chodzę. I przyniosła stosy jedzenia… – umilkłem wzburzony. Przez moment po drugiej stronie też panowała cisza.

– To nie ja dzwoniłam – odparła po chwili Irenka dziwnie spokojnym głosem. – Słuchaj, a może ty masz jakąś inną żonę, co? – spytała złowieszczo.

– Jak to nie ty dzwoniłaś? – już nic nie rozumiałem. – To niby kto?

– Ja nie wiem – aż się wzdrygnąłem od spokoju, który brzmiał w jej głosie. – Ale się dowiem, obiecuję, no i biedny będziesz – rozłączyła się.

Wracając do pokoju, pomyślałem, że to chyba ja najpierw będę się musiał dowiedzieć, skąd szefowa kuchni miała takie informacje. Więc, nie zastanawiając się dłużej, skręciłem w stronę pawilonu, gdzie mieściły się kuchnia i jadalnia.

– Ja przepraszam, ale to trochę dziwne – powiedziałem, gdy szefowa wyszła do mnie, na stołówkę. – Bo ja nie uskarżam się wcale na jedzenie, więc skąd dzisiaj ten dodatkowy talerz?

– Ania, jedna z naszych kelnerek, powiedziała, że pańska żona zarzuciła jej, że pan jest głodny – odparła kobieta. – Wtedy, gdy na kolację był ryż z owocami, cała awantura przecież była.

– To niemożliwe, proszę pani – pokręciłem głową. – Moja żona jest w domu, ja tutaj przyjechałem sam. W tej samej chwili podeszła do nas kelnerka, musiała słyszeć naszą rozmowę.

– Ale przecież ta czarnowłosa pani, co siedzi obok pana przy stoliku – zaczęła, lecz widząc moją minę, zamilkła na moment. – To… to nie jest pana żona?

– Uchowaj Boże! – wyrwało mi się. – Co też pani do głowy przyszło?

– Wszystkie dziewczyny w jadalni myślały, że to żona – przyznała dziewczyna. – Przecież tak się o pana troszczyła zawsze przy stole, a my tu nie znamy wszystkich, tyle ludzi jest na turnusie…

Milczałem przez chwilę, obie kobiety też, patrząc na siebie niepewnie, a potem roześmieliśmy się głośno. I jeszcze tego samego dnia kategorycznie zażądałem od kierowniczki, aby znalazła mi miejsce przy innym stole. Okazało się, że na moje szczęście ktoś tam musiał wyjechać, więc usadzono mnie gdzie indziej, dzięki czemu uwolniłem się od towarzystwa pani Alicji i jej koleżanek.

Ale Irenka długo jeszcze po moim powrocie do domu przyglądała mi się podejrzliwie. Finał tego wszystkiego był taki, że od tamtej pory razem już jeździmy na turnusy rehabilitacyjne. No i proszę, jaka ta kobieca zazdrość jest skuteczna. Mnie nie udawało się namówić żony na wyjazdy, ale wystarczyło, że powzięła cień podejrzenia, zupełnie idiotycznego zresztą, abym nie musiał już jeździć sam.

Czytaj także:
Oświadczyłam się mojemu chłopakowi. Wszystko przez ciotkę, która miała 3 mężów
Mama zmarła, gdy miałam 4 latka. Tata kłamał, że nie mam innej rodziny
Syn mojego faceta specjalnie prowokuje awantury, żeby nas skłócić

Redakcja poleca

REKLAMA