Byliśmy na długim spacerze w parku. Boże, jaka to była cudowna zabawa! Moja Tosia, choć ma dopiero niecałe pięć lat, jest wspaniałą dziewczynką.
Antek z kolei to idealny tata. Dosłownie serce mi rosło, kiedy patrzyłam, jak oboje biegają wśród żółtych, opadłych liści. Zaśmiewałam się tak, że inni spacerowicze patrzyli na mnie jak na wariatkę. Po powrocie do domu mąż usiadł do komputera, a Tosia włączyła sobie bajkę w tablecie. Ja zaczęłam odgrzewać obiad. Krzątając się po kuchni, słyszałam dobiegający z pokoju chichot córeczki i zabawne komentarze Antka. Jeszcze chwila i zupa była już gorąca. Sięgałam właśnie po chochlę i miałam wołać męża i córkę do stołu, gdy wszystko ucichło. Jak ucięte nożem. Serce przeszył mi lód.
– Tylko nie to!– jęknęłam.
Pobiegłam do pokoju. Już w progu zrozumiałam, że moja wizja wróciła
To się nie dzieje naprawdę – wyszeptałam do siebie.– To tylko chore urojenia! Niestety, znów pogrążałam się w swoim szaleństwie… Przerażonym wzrokiem błądziłam po pokoju, od Tosi do męża. Siedzieli oboje na swoich miejscach, ale bardzo się zmienili. Córce z głowy kapała krew. Z dziecięcym zdumieniem w oczach co rusz podnosiła dłoń i łapała w otwartą rączkę czerwone kropelki, które szybko tworzyły na jej dłoni kałużę.
– Mamo, mamusiu, co mi jest?
Antek był w gorszym stanie. Poszarzał, opadł na fotel. Nie oddychał.
– Przestańcie! – krzyknęłam.
– Przestać? Ale co?– cichutko odpowiedziała mi pytaniem Tosia.
Robiła się coraz bledsza, słabsza, wyglądało na to, że zaraz straci przytomność. Nie mogłam już tego dłużej wytrzymać. Dlaczego od roku prześladowały mnie te straszne wizje? Co się działo z moją głową? Czemu kolejny raz widziałam córkę i męża – dwie najukochańsze istoty na świecie – poranione i umierające? Przecież jesteśmy szczęśliwi! Mamy cudowne życie! Skąd te obrazy pojawiające się w chwilach największego rodzinnego szczęścia? Mocno ściskając głowę, pobiegłam do kuchni. Skuliłam się w kącie między lodówką a szafkami, i szarpiąc włosy, starałam się powstrzymać szloch.
– Niech to już minie. Niech wszystko będzie jak dawniej. Chcę wrócić do rzeczywistości – zaklinałam w myślach.
Nie wiem, jak długo to trwało, ale w końcu trochę się uspokoiłam
Przynajmniej na tyle, by ostrożnie, na palcach, znów zajrzeć do pokoju. Niepokoiło mnie, że nadal nie słyszę ani głosów bohaterów kreskówki, ani śmiechu i rozmów córki z mężem. Wciąż jednak rozpaczliwie liczyłam na to, że zaraz ich zobaczę. Że ich przytulę. Niestety. Mieszkanie, nie licząc mnie, było puste. A przecież nikt nie otwierał drzwi! Nikt go nie opuszczał!
Ani śladu Antka i Tosi. Komputer był wyłączony, tablet schowany w szufladzie, na dodatek z rozładowaną baterią. Zupełnie jakby od dawna nikogo tutaj nie było. Poczułam, że takiego ciężaru już nie uniosę. Szlochając, pobiegłam do łazienki, jednym szarpnięciem otworzyłam szafkę z lekami i sięgnęłam po opakowanie. Omal się przy tym nie zakrztusiłam, ale jakie to ma znaczenie? I tak chciałam się zabić.
Niedługo później spłynął na mnie nareszcie upragniony spokój. Poczułam się senna i ociężała. Postanowiłam położyć się do łóżka. Idąc do sypialni, zataczałam się tak, że potrąciłam stojącą na brzegu stołu wazę z zupą. Ciężkie naczynie gruchnęło o podłogę, ale nic mnie to już nie obchodziło. Położyłam się i ogarnęła mnie ciemność. Wszystko mi jedno.
Nie wiem, jak długo unosiłam się w niebycie, słysząc jedynie dobiegający z oddali śmiech córki i słowa kołysanki śpiewanej przez Antka. Głosy przybliżały się i oddalały, tuliły mnie… Ale nagle pojawiły się inne, obce. I wypłoszyły tamte.
– Dobra, znowu ją mamy! Serce podjęło pracę! – krzyczał ktoś.
W nagłym błysku zasłona ciemności się rozstąpiła, jakby ktoś przeciął ją nożem. Ostre światło uderzyło mnie w oczy, nozdrza wypełnił zapach środków odkażających. Kiedy wzrok przyzwyczaił się do tej jasności, ujrzałam nad sobą dwie głowy w maskach chirurgicznych.
– To już trzecia próba w ciągu roku! – powiedział pierwszy z lekarzy. – Znowu miała pani szczęście, tym razem sąsiadka z dołu usłyszała hałasy i wezwała pogotowie.
– Nie wypuścimy już pani do domu – dorzucił drugi. – Czeka panią obserwacja na oddziale psychiatrycznym.
Zamrugałam, próbując zrozumieć, co tutaj robię. A tak, chciałam popełnić samobójstwo. Kolejny raz… rzeczywiście. Tymczasem pierwszy z lekarzy mówił:
– Rozumiem, że po śmierci męża i córki przechodzi pani traumę. To było straszne zobaczyć ich tuż po wypadku, wciąż uwięzionych w zmiażdżonym aucie… – przerwał gwałtownie. – Ale wyobrażanie sobie, że oni są wciąż z panią, że żyją, to samooszukiwanie się. Droga donikąd.
– Musi pani walczyć, pogodzić się z losem – dorzucił drugi.
Mówił coś jeszcze, ale go już nie słuchałam. Zastanawiałam się, czy Antek i Tosia znajdą mnie w psychiatryku. I czy tam ze mną zamieszkają. Bo przecież bez nich moje życie nie ma sensu.
Czytaj także:
Mój ojciec był katem. To dlatego wmówiłem sobie, że mój biologiczny tata to Stefan
Zostawiłam męża, który ciągnął mnie w dół. Wysłałam do niego tylko kartkę
Wera zniszczyła mi reputację plotkami o romansie. Z zemsty rozpowiedziałam, że jest prostytutką