„Zostawiłam męża, który ciągnął mnie w dół. Napisałam tylko do niego kartkę. Z Indii, do których wyjechałam bez niego”

Niezależna kobieta fot. Adobe Stock, Teodor Lazarev
Mąż dawno przestał prawić mi komplementy, kpił z moich marzeń. Sumiennie odkładałam pieniądze na konto, by zarobić na podróże, o których marzyłam. Ale nie z mężem. On miał plany na to, by zgnuśnieć i zgorzknieć w czterech ścianach.
/ 31.08.2021 15:40
Niezależna kobieta fot. Adobe Stock, Teodor Lazarev

– Błagam cię, na miłość boską! Chcę obejrzeć mecz! – mąż wyrwał mi pilota i zmienił program podróżniczy na kanał sportowy. – Po co oglądasz te bzdury?! Nadal się łudzisz, że gdzieś pojedziesz?
– Dobrze wiesz... – odparłam ze spuszczoną głową. – Zawsze chciałam zwiedzić świat. A najbardziej – zobaczyć Indie.

Spojrzał na mnie z pogardą.

– Ciekawe za co. Przynieś mi lepiej piwo.

Bogdan nie zawsze był taki. Gdy zaczęliśmy się spotykać, tuż po liceum, oboje wierzyliśmy, że czekają nas w życiu ekscytujące podróże i ciekawe życie.

Urodziły nam się dzieci i plany odłożyliśmy na półkę

Gdy czasem przypominałam mu o tym, o czym kiedyś oboje marzyliśmy, mówił żebym przestała bujać w obłokach i była realistką.

– Chcesz wydać na to oszczędności? A dzieci i ich przyszłość? To absurd!

Musiałam przyznać mu rację. Nie mieliśmy pieniędzy na taką podróż. A ja zajęta opieką nad dziećmi, nie mogłam nawet pójść do pracy, żeby coś zaoszczędzić. Gdy byłam młodsza wierzyłam, że niezależność jest ważna, i że kobieta nie powinna polegać na mężczyźnie, tylko mieć własne pieniądze. Ale jak zrealizować taki scenariusz, gdy do odchowania ma się dwójkę dzieci, a mąż pracuje codziennie od rana do wieczora? Przecież nie mogłam ich zostawić samych...

Tkwiłam więc w niechcianym scenariuszu przez lata, aż w końcu zapomniałam o pragnieniu niezależności i podróżowania. Zostały mi tylko filmy podróżnicze.

W zeszłym roku byliśmy na działce. I wystarczy!

Gdy skończyłam 40 lat, marzenia niespodziewanie powróciły. Dzieci były już dorosłe, więc mogłam wreszcie pomyśleć o sobie. Próbowałam skusić męża wizją wspólnych wojaży, ale szybko zrozumiałam, że on takie myśli ma już za sobą.

– Kobieto, daj mi spokój! Całe życie utrzymywałem ciebie i dzieci. Chcę w spokoju dożyć do emerytury! – powiedział. – Byliśmy przecież na działce w zeszłym roku, czego chcesz więcej?! Mam prosić o miesiąc urlopu, bo chcesz podróżować?

Miałam świadomość, że szef mojego męża nigdy by się na to nie zgodził. Przecież nawet o tydzień urlopu w roku Bogdan musiał zaciekle walczyć. Takie życie. Kolejne miesiące mijały, a mnie coraz bardziej doskwierała myśl, że nigdy nie zobaczę świata i nie zrealizuję młodzieńczych pasji. Zawsze gdy próbowałam zagadnąć o to męża, odsyłał mnie do internetu.

– W dzisiejszych czasach możesz tam sobie obejrzeć cały świat, więc przestań mnie już męczyć! – mówił.

Prawdziwą pustkę poczułam, gdy wyprowadzili się z domu

Mąż jak nie był w pracy, to pił piwo przed telewizorem lub wychodził gdzieś z kolegami, a ja siedziałam całe dnie i wieczory sama, smutna i zapłakana. Nie miałam już celu w życiu. Wtedy zrozumiałam, jak bardzo oddaliliśmy się od siebie z Bogdanem. Nie interesowało mnie już to, co miał mi do powiedzenia (głównie o pracy lub piłce nożnej), a i jemu nie chciało się mnie słuchać.

W końcu wykrzyczał mi wprost, co myśli o moich marzeniach. Wrócił pewnego wieczora z baru i zastał mnie, jak zwykle, przed komputerem. Sprawdzałam ceny wycieczek zagranicznych i przeglądałam zdjęcia z egzotycznych miejsc.

– Mówię ci po raz ostatni! – wrzasnął. – Przestań żyć złudzeniami! Nie będę się włóczył po świecie, a jeśli ty masz taki zamiar to proszę bardzo – droga wolna. Nikt tu za tobą nie będzie tęsknił!

Wreszcie mogłam wyrwać się z domu. Odżyłam...

Od tamtej pory praktycznie przestaliśmy ze sobą rozmawiać. Coraz bardziej zamykałam się w sobie, a na nasze mieszkanie już nie mogłam patrzeć. W końcu przesiedziałam tu ostatnie 20 lat. Coraz częściej wymykałam się na spotkania do koleżanek, które tak jak ja odchowały dzieci.

– Rozwiedź się z nim – poradziła Beata, która świetnie zarabiała jako dziennikarka.
Nie mam dokąd pójść, nigdy nie pracowałam... Jak się utrzymam? – pytałam.

Od tamtej rozmowy Beata zaczęła podsyłać mi informacje o drobnych fuchach. A to w jej redakcji robiono badania opinii, a to trzeba było uszyć kostium dla czyjegoś syna na bal przebierańców. Nie były to duże kwoty – zwykle kilkadziesiąt złotych parę razy w miesiącu – ale ja wiedziałam, co chcę z nimi zrobić. Zamiast wydać, wkładałam wszystko na konto oszczędnościowe, które założyłam w banku.

Zarejestrowałam się też na kilku internetowych portalach z ogłoszeniami o pracy i dzięki temu wkrótce zaczęłam zarabiać kilkaset złotych miesięcznie. Wyprowadzałam psy, zajmowałam się dziećmi... Najęłam się też do sprzątania u pewnej pani, mieszkającej przy sąsiedniej ulicy. Pani Bożena była ze mnie bardzo zadowolona i powierzała mi coraz więcej obowiązków. Czasem musiałam coś dostarczyć do jej pracy, gdy była chora, niekiedy przygotować obiad dla całej rodziny lub zawieźć kota do weterynarza. Polubiłyśmy się bardzo, więc nawet mi do głowy nie przyszło prosić ją o dodatkowe wynagrodzenie za takie drobiazgi.

Prawdę mówiąc to, że mogłam wyrwać się z domu, porozmawiać z kimś sympatycznym i jeszcze zostać pochwaloną (mąż dawno przestał prawić mi komplementy), w zupełności mi wystarczało. Sumiennie odkładałam pieniądze na konto, a gdy uzbierałam pierwszy tysiąc, byłam z siebie naprawdę dumna.

Niby nic, ale ja odbierałam to jako znak, że nie wszystko jeszcze stracone i być może nie pozostanę na zawsze tylko kurą domową mojego niewdzięcznego męża. Musiałam przy tym bardzo się starać, by zawsze miał na stole obiad i nie zauważył moich nieobecności.

Gdyby dowiedział się, że odkładam pieniądze bez jego zgody, pewnie wpadłby w szał

Pani Bożena była za to aniołem! Chwaliła moją uczciwość, dziękowała za wszystko, co dla niej robiłam, w złą pogodę odwoziła mnie po pracy do domu... I coraz częściej rozmawiałyśmy po przyjacielsku. Gdy sprzątając, znalazłam u niej zdjęcia z zagranicznych wycieczek, przez godzinę wypytywałam ją o wrażenia. Chętnie opowiadała, a w końcu wyciągnęła ze mnie, że i mnie marzą się egzotyczne podróże. Nie wyśmiała mnie, tak jak mój mąż, tylko dała cenne rady dotyczące samotnej wyprawy. Słuchałam ich z przyjemnością.

Mijały miesiące. Na moim koncie uzbierała się całkiem spora sumka, bo teraz już kilka razy w tygodniu regularnie wychodziłam do pracy. Ogłosiłam się w okolicy, że robię poprawki krawieckie i czasem ktoś pojawiał się z jakimś zamówieniem, co dodatkowo zasilało mój budżet. Ponadto rezygnowałam z przyjemności i oszczędzałam na ubraniach.

Miałam przed sobą cel! Czterdzieste pierwsze urodziny minęły i nastrój trochę mi się pogorszył. Szły święta, czyli okres, kiedy nie będę mogła wyrwać się z domu. Będę usługiwać mężowi... Tuż przed Świętami Wielkanocnymi zajrzałam do pani Bożeny na ostatnie sprzątanie. Gdy skończyłam, wręczyła mi kopertę.

– Naprawdę wspaniale się z panią współpracuje – powiedziała z uśmiechem. – Cieszę się, że na kogoś takiego trafiłam. Jak pani wróci, proszę się do mnie odezwać. Będę zakładać własną firmę i chętnie bym panią namówiła na posadę.

Gdy wracałam do domu, myślałam o słowach pani Bożeny i byłam kompletnie zdezorientowana. Dopiero wtedy przypomniałam sobie o kopercie, którą dostałam. Spodziewałam się, że to jakiś świąteczny bonus finansowy. Otworzyłam ją, a ze środka wypadł podłużny kartonik. „Bilet lotniczy otwarty: Warszawa (Polska) – New Delhi (Indie)” – przeczytałam, nie mogąc uwierzyć własnym oczom.

Musiałam przytrzymać się ściany, żeby nie upaść. Bilet był wystawiony na moje nazwisko i pozwalał wybrać dowolną datę wyjazdu w ciągu roku od teraz... Po policzkach popłynęły mi łzy. Płakałam i śmiałam się na przemian przez całą drogę do domu. Wreszcie zrealizuję marzenie!

– Co znowu? – mąż popatrzył na mnie badawczo, gdy wróciłam. – Czemu ryczysz? Może zdałaś sobie wreszcie sprawę, że nigdzie nie pojedziesz?

Tego dnia jego złośliwości mnie nie obchodziły

Za każdym razem, gdy pomyślałam o bilecie w mojej kieszeni, serce waliło mi jak oszalałe. W ciągu trzech miesięcy załatwiłam paszport, wizę i przygotowałam się do wyjazdu. A potem, po prostu, pojechałam na lotnisko. Ten list piszę z Goa w Indiach. Siedzę właśnie nad brzegiem morza. Nade mną błękitne niebo, pod stopami miękki gorący piasek, a wokół kojący zmysły szum fal. Jest cudownie, ale nie zostanę tu długo.

Chcę zobaczyć więcej świata, dlatego za tydzień ruszam dalej. Z wakacji wysłałam dwie pocztówki. Pierwszą do pani Bożeny z podziękowaniami za wszystko i zapewnieniem, że po powrocie chętnie porozmawiam o nowej pracy. Śmiać mi się chce za każdym razem, gdy wyobrażę sobie jego minę, gdy czyta: „Pozdrowienia z Indii! Jola.”

Czytaj także:
Teściowa sfałszowała badania DNA, by rozbić nasze małżeństwo
Gdy zaszłam w ciążę ze Zbyszkiem, najpierw kłamałam że to nie jego dziecko
Zbliżały się moje 30-te urodziny, a mój facet nawet nie myślał o ślubie

Redakcja poleca

REKLAMA