„Trwałam przy mężu, dla którego nie liczyło się nic, poza imprezami. Obsługiwałam go jak służba, a dzieci wychowałam sama”

Trwałam przy mężu, dla którego najważniejsze były imprezy fot. Adobe Stock, Sharon
„Mój mąż, moje fatum. Nie zliczę, ile razy przeklinałam dzień naszego ślubu. Byłam młoda i zakochana, ale czy musiałam być też głupia? Nie byłam w ciąży, czemu aż tak mi się paliło do małżeństwa? I nie zmądrzałam z wiekiem. Był jak wielkie dziecko, które trzeba było wiecznie tłumaczyć, zajmować się nim. Ważne były tylko imprezy i koledzy”.
/ 04.09.2022 06:30
Trwałam przy mężu, dla którego najważniejsze były imprezy fot. Adobe Stock, Sharon

Tego dnia obchodziłam swoje urodziny. Okrągłe, pięćdziesiąte. Pół wieku, za półmetkiem życia. Trochę smutne, tym bardziej że pierwsza połowa nie była sielanką. Aldona i Marcin, moje dorosłe już dzieci, zaprosiły mnie do restauracji na wykwintny obiad. Zresztą nie tylko mnie. Gdy dotarłam na miejsce, okazało się, że gości jest znacznie więcej. Przyszły moje dwie siostry z rodzinami, sąsiadka, z którą utrzymywałam bliskie kontakty, przyjaciółka z pracy. Zabrakło tylko moich rodziców, którzy niedawno zmarli, no i mojego męża.

Jego akurat się nie spodziewałam

Pewnie hucznie bawił się gdzieś ze swoimi kolegami. Nigdy nie potrzebował do tego specjalnego powodu, każdy pretekst był dobry. W życiu mojego męża liczyli się tylko koledzy i alkohol. Obiad upłynął w bardzo miłej atmosferze. Wspominaliśmy, plotkowaliśmy, żartowaliśmy, jedliśmy pyszności. Na koniec wniesiono tort z płonącymi świeczkami i zabrzmiało chóralne „Sto lat”.

– Wszystkiego najlepszego, Zuza! – zawołała Hania, moja przyjaciółka.

Pozostali goście dołączyli do życzeń. Byłam zaskoczona, wzruszona i przejęta. Nawet od właścicielki lokalu dostałam przepiękny bukiet kwiatów. Do domu wracałam we wspaniałym humorze, który zniknął, gdy tylko weszłam do przedpokoju i poczułam charakterystyczny odorek.

– Oho – mruknęłam pod nosem. – Jaśnie pan Seweryn raczył zawitać.

Jak zwykle schroniłam się w kuchni. Przysiadłam na taborecie i pogrążyłam się w myślach. Seweryn… Mój mąż, moje fatum. Nie zliczę, ile razy przeklinałam dzień naszego ślubu. Byłam młoda i zakochana, ale czy musiałam być też głupia? Nie byłam w ciąży, czemu aż tak mi się paliło do małżeństwa? I nie zmądrzałam z wiekiem. Wielokrotnie wyrzucałam sobie, że nie odeszłam, gdy tylko Seweryn zaczął imprezować na potęgę. Na co czekałam? A jak raz mu wybaczyłam, potem wciąż znajdowałam wymówki. Najlepiej sprawdzała się ta, że dzieci są małe i potrzebują ciepłego domu oraz pełnej rodziny. Poza tym długo naiwnie wierzyłam, że Seweryn pójdzie po rozum do głowy i się opamięta. Niestety, lata mijały, a u nas nic się nie zmieniało. Może poza wykrętami każącymi mi trwać w tym żałosnym status quo.

Pocieszałam się myślą, że mąż nigdy nie podniósł ręki na mnie czy dzieci, nie zwykł się awanturować, bluzgać ani miotać przedmiotami, po prostu zasypiał, gdzie padł. Obywało się bez krzyków, przemocy, zniszczeń, normalnie cud-miód w porównaniu do jakichś patologicznych rodzin. Typowe zachowanie osoby współuzależnionej, u której mechanizmy wyparcia działały bez zarzutu. Mam się cieszyć, że mnie nie bije? Prawda zaś była taka, że niby miałam pełną rodzinę, niby było spokojnie, ale z drugiej strony był wiecznie nieobecny albo śpiący Seweryn, na którego nigdy nie mogłam liczyć.

Wszystko było na mojej głowie

Utrzymanie domu, opieka nad dziećmi, organizowanie świąt, wakacji, w których mąż nie uczestniczył, bo nie był w stanie. Właściwie żyłam jak samotna matka, i to trójki dzieci, bo jeszcze dochodziło to trzecie, dorosłe. Przecież mężem też się musiałam opiekować. Prałam mu, gotowałam, sprzątałam po nim, tłumaczyłam przed rodziną i pracodawcami z nieobecności. Zwyczajnie go kryłam. Co gorsza, chyba wcale mu tym nie pomagałam. Może gdybym zostawiła go samego, gdybym kazała mu ponosić konsekwencje, musiałby się ogarnąć. A tak… pozwalałam, by się pogrążał i ciągnął mnie za sobą… Z upływem lat coraz częściej myślałam o rozwodzie. Dzieci dorastały, miały swoje życie, a ja się starzałam, zmęczona, nieszczęśliwa, przegrana, samotna.

– Po co ci to? – burczała moja mama, kiedy jeszcze żyła, a ja napomykałam o rozwodzie. – Ślub bierze się raz na całe życie. Przysięgałaś mu przed Bogiem. Rozwód to grzech. Poza tym, mogłaś trafić gorzej. Seweryn nie bije was, nie zdradza cię. Ciesz się, że tylko czasem wyjdzie z kolegami. Tyle lat z nim wytrzymałaś, a teraz coś ci przeszkadza? Pomyśl, co ludzie powiedzą…

– Rozwód? – teściowa była jeszcze bardziej negatywnie nastawiona. – Oszalałaś! A co, Sewerek to taki zły mąż? Co to za chłop, co nie wyjdzie na piwo? Znudził ci się? Masz kogoś na boku? Małżeństwa nie rozbijaj. Doceń, co masz. Telewizji nie oglądasz, gazet nie czytasz? Nie wiesz, co mężowie potrafią wyprawiać w domu? Na mszę daj, że Sewerek taki grzeczny i spokojny, a nie rozwodem straszysz.

Tak, istna szczęściara ze mnie...

I tak tkwiłam w nieudanym małżeństwie, marniejąc i nie myśląc o sobie. Dzieci wyjechały na studia, potem zupełnie wyprowadziły się z domu, a ja poczułam się jeszcze bardziej samotna. Nie musiałam już brać nadgodzin, żeby zapewnić im życie na poziomie, więc siłą rzeczy więcej czasu spędzałam w domu. I albo byłam w nim sama, albo w towarzystwie śpiącego po imprezie męża.

– Do kitu z takim życiem – pożaliłam się niedawno przyjaciółce.

Spojrzała na mnie z ukosa.

To się wreszcie rozwiedź, zamiast tylko grozić, że odejdziesz.

– Gdyby to było takie proste, już dawno bym to zrobiła… – rzuciłam standardowym wykrętem.

– A co, pisać nie umiesz? – zadrwiła.

Była w jakimś sarkastycznym nastroju i mój marazm, moja bierność rozdrażniły ją bardziej niż zwykle.

– Idź do prawnika, napisze ci pozew. Mieszkanie jest twoje, więc niech Seweryn pakuje manatki i wraca do mamusi. Niech ona go karmi, opiera i podciera. Niech zobaczy, jaki to miód, gdy stary chłop jest jak niemowlak. A ty poszukaj sobie jakiegoś fajnego faceta i zacznij wreszcie żyć. Bo od trzydziestu lat gnijesz w tej parodii małżeństwa.

Za to lubiłam Hanię. Za jej ostry język i bezpośredniość. Co więcej, sama od pewnego czasu zastanawiałam się, jakby to było, gdybym poznała kogoś miłego, odpowiedzialnego, dobrego. Kogoś, dla kogo byłabym ważna, a nie komu byłabym tylko potrzebna. Kogoś, kto zabrałby mnie na wycieczkę, w góry, nad morze albo nawet za granicę, i kto by całą tę wyprawę zorganizował. Kogoś, kto dla odmiany zadbałby o mnie, zaopiekował się mną, tak jak ja troszczyłam się o innych. Kto pokochałby mnie tak, jak ja jego, bo co tu kryć, męża nie kochałam od dawna. Trwałam w tym małżeństwie z poczucia obowiązku i przyzwyczajenia. Obawiałam się też reakcji ludzi. Bo na pewno będą pytać, czemu na stare lata biorę rozwód. Kiedy rozstają się młodsze pary, jakoś to nikogo nie szokuje. Kiedy rozwodu chce facet po czterdziestce, też zwykle wiadomo dlaczego. Ale kiedy na tak ważny krok decyduje się pięćdziesięciolatka, to ludzie pukają się w czoło.

Nie obchodzi mnie, co ludzie powiedzą

W moich własnych uszach słowo rozwód też brzmiało okropnie. Nie tylko dlatego, że oznaczało złamanie przysięgi. Oznaczało, że przegrałam życie, że źle wybrałam i straciłam trzydzieści lat, próbują jakoś ten wybór uzasadnić, usprawiedliwić. Nie udało się…

– Głupia jesteś – kwitowała moje rozterki Hania. – Rozwód to szansa na nowy początek, a nie koniec świata. A że masz tyle lat, ile masz, tym bardziej nie powinnaś dłużej zwlekać. Nie marnuj ani miesiąca, ani tygodnia więcej. Pora zrobić coś dla siebie. Nie daj się nikomu wpędzić w poczucie winy. Bądź egoistką, to zdrowe, a poświęcanie się jest do bani.

Mądrze mówiła, rozsądnie radziła, nawet jeśli ksiądz by jej rad nie pochwalił. Jednak nie miałam odwagi powiedzieć Sewerynowi, że chcę rozwodu. Bałam się jego reakcji. Wielokrotnie rozmawiałam z Hanią. Odważyłam się też poruszyć temat rozwodu z dziećmi. O dziwo, zarówno Aldona, jak i Marcin, uważali, że już dawno powinnam to zrobić.

Jeśli wahałaś się ze względu na nas, już nie musisz. Mamo, bądźmy szczerzy, co z niego za ojciec? Żaden – syn spojrzał na mnie niemal z politowaniem.

– Wzięcie nas na lody albo do kina raz od wielkiego dzwonu to za mało, by miał prawo nazywać się ojcem.

Córka mu przytakiwała.

– Właśnie, właśnie. Nigdy się nami nie interesował. Mniejsza, że w życiu nie był na żadnej wywiadówce i nie pomagał nam w lekcjach, on nawet nie miał pojęcia, do której klasy chodzimy, co lubimy, z kim się przyjaźnimy. Był jak obcy, jak lokator. Dom traktował jak hotel, nas jak sąsiadów zza ściany, a ciebie jak służącą. Wiesz, dlaczego nie zapraszałam nigdy koleżanek? Bo się wstydziłam ojca.

Zaczerwieniłam się. Czemu wcześniej nie pomyślałam, jak odbierały to wszystko dzieci? Ile musiały znosić?

– Martwisz się, co ludzie powiedzą? A kogo to obchodzi? – ton Marcina zmienił się na protekcjonalny. – Myślisz, że są ślepi i głusi? Myślisz, że nie plotkują?

Znowu oblałam się rumieńcem

– Ale teraz będą plotkować o mnie – bąknęłam. – Stara baba, odbiło jej, menopauza na mózg się jej rzuciła, rozwodu jej się zachciało, miłości będzie stara szukać – wyliczałam ponuro.

Aldona wzruszyła ramionami.

– No i niech strzepią ozory, skoro nic lepszego do roboty nie mają. Nie powstrzymasz ich.

– Mamo, gdybyśmy mieli się przejmować ludzkim gadaniem, już dawno temu musielibyśmy się zapaść pod ziemię ze wstydu.

Córka jakby czytała mi w myślach, bo stwierdziła:

Zawsze będą plotki. Nawet gdybyś była święta.

– Chcesz się z nim męczyć do końca życia? – zadał zasadnicze pytanie Marcin. – Niedługo kończysz pięćdziesiątkę. Zrób jakieś podsumowania, rozważ za i przeciw…

– Cokolwiek postanowisz, pamiętaj, że zawsze masz nas, kochamy cię – Aldonka uścisnęła mnie mocno i pocałowała w czubek głowy.

Wysoka z niej panna wyrosła. Wzruszyłam się i obiecałam pomyśleć.

Wielokrotnie wracałam potem do naszej rozmowy. Dzieci nie były już małe, nie potrzebowały mnie jak kiedyś, wyrosły na wspaniałych, porządnych, samodzielnych ludzi, mimo takiego ojca… Albo dzięki tej matce, jak podkreślali. Miałam ich miłość i wsparcie, cokolwiek postanowię… Syn i córka dopingowali mnie, ale czy naprawdę miałam dość sił i odwagi, by zaczynać życie od początku w wieku pięćdziesięciu lat? Westchnęłam ciężko i spojrzałam na wiszący w kuchni zegar. Dochodziła dwudziesta. Podniosłam się z taboretu i wzięłam za robienie kolacji dla męża śpiącego w pokoju. Nie miałam na to ochoty, ale poczucie obowiązku zwyciężyło.

Przecież sam sobie kanapek nie zrobi

Automatycznie smarowałam chleb, układałam na nim wędlinę… I nagle rozpaczliwie zatęskniłam za kimś, kto by mnie przytulił, ucałował, wyjął mi nóż z ręki… Moje serce bezgłośnie wyło za towarzyszem i przyjacielem, a moje niepieszczone od wieków ciało za kochankiem. Wyobraziłam sobie, jak staje za mną, jak obejmuje mnie silnymi ramionami. Niemal poczułam przyjemny zapach jego wody po goleniu. Przymknęłam oczy i poddałam się tej wizji. Boże, tak bardzo chciałam kochać i być kochana…

– Kobieto, masz już pięćdziesiąt lat. Kiedy, jak nie teraz? – mruknęłam pod nosem, otwierając oczy.

Schowałam przygotowane kanapki do lodówki i zadzwoniłam do Hani.

– Zdecydowałam się – oznajmiłam. – Pomożesz mi znaleźć prawnika?

Lekko nie było, ale okazało się, że gdy podejmę decyzję, potrafię być twarda i stanowcza. Seweryn nie dowierzał i chyba w ramach demonstracji przeprowadził się do swojej matki. Ale ja nie zmieniłam zdania, do rozwodu doszło. Dostałam go bez najmniejszego trudu. Nie mamy ze sobą kontaktu. Teściowa też ze mną nie gada, obraziła się. Ludzie w mieście trochę poplotkowali i przestali. Co więcej, ku mojemu zaskoczeniu spotkałam się raczej z pozytywnymi komentarzami. Nawet ksiądz proboszcz powiedział coś w stylu: nie akceptuję, ale rozumiem. Z takim pół-błogosławieństwem odkrywam życie na nowo i wreszcie się nim cieszę. Co do miłości jestem otwarta i pełna nadziei. Ale jeśli się nie trafi, nie będę rozpaczać i uważać za przegraną. Uczę się bycia szczęśliwą w pojedynkę. Samotność we dwoje jest dużo gorsza, tę lekcję przerobiłam aż za dobrze. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA