Pewnego dnia, gdy miałem jakieś dwanaście lat, matka poinformowała mnie, że odchodzi do innego mężczyzny i zostawia mojego ojca. Nie mogłem w to uwierzyć. Zupełnie się tego nie spodziewałem i czułem się, jakby świat właśnie zawalił mi się na głowę.
– Mamo, ale przecież tata to twój mąż! Obiecywałaś mu, że będziesz z nim do końca życia! – argumentowałem z rozpaczą.
Matka spojrzała na mnie tylko smutno.
– Czasem po prostu nie da się spełnić obietnic, które się złożyło... Przekonasz się, że dorosłe życie bywa bardziej skomplikowane. Chcę, tylko żebyś wiedział, że zawsze będę cię kochać i że zawsze będę twoją mamą. Między nami nic się nie zmienia – odpowiedziała ze łzami w oczach, próbując mnie objąć, ale wyrwałem się jej.
– Może dla ciebie! – krzyknąłem i wybiegłem na podwórko.
Nie potrafiłem wybaczyć mamie tego, co zrobiła. Zniszczyła naszą rodzinę i po prostu nas porzuciła. Gniew narastał we mnie jeszcze bardziej, gdy widziałem, jak cierpi mój ojciec. Taki poczciwy, dobry facet... Zupełnie sobie na to nie zasłużył. Mama wyprowadziła się dwa dni później.
Nie ośmieliła się zaproponować, że zabierze mnie ze sobą do nowego domu, bo widziała, z jaką nienawiścią na nią patrzę. Z radością zostałem z ojcem, a w sprawie rozwodowej to on wywalczył prawo do tego, żebym mieszkał z nim na stałe. Mama zapraszała mnie często do swojego nowego domu, a nawet na ślub z tym całym Wojciechem, ale nie skorzystałem z żadnego zaproszenia. Nie chciałem na nią patrzeć, nie potrafiłem jej przebaczyć.
Dorastałem z wielkim żalem i gniewem
Lata mijały, a moje nastoletnie hormony tylko nasilały niechęć i żal, które odczuwałem w stosunku do matki. Po pewnym czasie nawet ojciec zaczął mnie namawiać, żebym odpuścił i dał jej drugą szansę.
– Jak możesz mnie o to prosić! Ona nas wyrzuciła jak dwie zepsute zabawki! I po co? Dla jakiegoś kochasia z drogim samochodem i wielką willą?! To było dla niej ważniejsze! – odpowiedziałem gorzko.
– Synu, mnie też to zajęło trochę czasu, ale w końcu i ja zrozumiałem, że nie byliśmy dobrze dobranym małżeństwem. Czasem tak po prostu bywa, że ludzie się rozchodzą...
Nie chciałem go słuchać. Wolałem dalej obwiniać matkę o całe cierpienie, które spadło na naszą rodzinę. Tak było po prostu łatwiej. Do czasu, aż sam nie wszedłem w wiek, w którym zacząłem się zakochiwać w dziewczynach i zapragnąłem miłości...
Z jednej strony niektóre dziewczyny potrafiły mnie kompletnie oczarować, a z drugiej – nie potrafiłem zaufać żadnej z nich. To była mordęga, bo te dwie ciągoty zupełnie się wykluczały. Gdy tylko pozwoliłem komuś się do siebie zbliżyć, odruchowo natychmiast zaczynałem robić wszystko, by tylko zniszczyć tę relację. Stawałem się podejrzliwy, zdystansowany, udawałem, że tracę zainteresowanie... Wszystko, byle tylko uniknąć zranienia. W efekcie sabotowałem wszystkie swoje związki, zanim jeszcze zdążyły się na dobre rozwinąć.
– Co jest z tobą nie tak?! Po co chcesz być z kobietą, skoro ewidentnie nienawidzisz nas wszystkich! – wykrzyczała mi w gniewie dziewczyna, z którą spotykałem się przez kilka miesięcy w klasie maturalnej.
Wtedy nie potrafiłem jeszcze na chłodno przeanalizować tego, co mi zarzucała. Po prostu żyłem dalej w przeświadczeniu, że nie zrobiłem niczego złego. „I dobrze, że tak wyszło. Jeśli odeszła już teraz to znaczy, że tylko uniknąłem złamanego serca. Na pewno nie miałaby skrupułów, żeby odejść też później”, myślałem z goryczą.
Asia była inna
Gdy poznałem Joasię, byłem już na studiach. Była pierwszą kobietą, która tak bardzo mnie zauroczyła. Piękna, inteligentna, troskliwa... Moje dotychczasowe zasady odeszły w zapomnienie. Oszalałem na jej punkcie i nie potrafiłem się zdystansować tak, jak dotychczas. Miałem to szczęście, że ona również się we mnie zakochała.
Czego chcieć więcej, prawda? Niby idealna sytuacja... A jednak nie. Bo im bardziej się do siebie zbliżaliśmy, tym większy lęk we mnie narastał. Nie potrafiłem oprzeć się Joasi, kochałem ją z całego serca i wiedziałem, że nie mogę zniszczyć tego związku. „Ale co jeśli to ona go zniszczy? Przecież nie mam na to wpływu...”, myślałem przerażony.
Szybko oświadczyłem się Asi. Myślałem, że ślub uspokoi, chociaż część moich obaw. W końcu to poważna deklaracja i ślubujemy sobie wierność i miłość aż do grobowej deski... Ale przecież wiedziałem, że to nie zawsze tak wygląda. Dlatego tuż po ślubie stałem się zaborczy.
– Adrian, przecież jestem twoją żoną! Musisz mi ufać! Nie możesz podejrzewać, że zdradzę cię przy pierwszej lepszej okazji – denerwowała się Asia, kiedy znowu urządzałem jej sceny zazdrości.
Wiedziałem, że ma rację, ale nie potrafiłem pokonać swoich demonów. Perspektywa bycia porzuconym i zderzenie się z samotnością po wieloletnim związku były dla mnie niewyobrażalne. Asia nie chciała rezygnować ze swoich damsko–męskich znajomości z przyjaciółmi czy kolegami z pracy, a ja nie umiałem przestać węszyć zdrady we wszystkich jej spotkaniach. Zaczęliśmy się od siebie oddalać, a ona, jakby na złość i z frustracji, zaczynała coraz mniej zwracać uwagę na moje odczucia.
– Znowu wychodzisz z Krzyśkiem? To chyba już trzeci raz w tym miesiącu – komentowałem zezłoszczony, gdy szykowała się do wyjścia.
– No tak, trzy razy to już zdrada – drwiła ze mnie. – Nie czekaj, będę późno.
Byłem przekonany, że zdrada w końcu nastąpi
Chociaż doskonale wiedziałem, że odpowiada mi ironicznie, nie potrafiłem uspokoić prześladujących mnie myśli o zdradzie. Po prostu byłem przekonany, że to scenariusz, którego nie uniknę. Czasem nawet sam nakręcałem swoją złość i wmawiałem sobie, że zawsze jest najciemniej pod latarnią... „Pewnie drwi ze mnie, że jestem przesadnie zazdrosny, a już od dawna sypia z tym Krzyśkiem!”, myślałem gorzko.
Nie mogłem pozwolić na to, żeby złamała mi serce. Zacząłem więc podążać coraz bardziej pokręconymi i mrocznymi ścieżkami... Założyłem konto na portalu randkowym i sam zacząłem się spotykać z innymi kobietami. Z jedną z nich nawet nawiązałem całkiem bliską relację. I muszę przyznać, że po raz pierwszy w życiu byłem zrelaksowany. Nie bałem się, że Ada mnie porzuci, bo przecież byłem żonaty. Ale też moje myśli o potencjalnych zdradach Asi przestały być tak bolesne. Bo przecież, jeśli dowiem się, że mnie zdradza, nie zostanę sam, będę miał Adę.
Moja kochanka, bo myślę, że mogę ją tak nazwać, wiedziała o żonie. Wiedziała, że nie powinna ode mnie wymagać, żebym od niej odszedł i że powinna się cieszyć naszą relacją w takiej formie, w jakiej trwa ona obecnie.
– Mam swoje powody, dla których nie mogę zostawić Asi – mówiłem poważnie.
Rozumiała. A jednocześnie z Asią na nowo zaczęliśmy się do siebie zbliżać, bo relacja z Adą sprawiła, że po raz pierwszy potrafiłem przystopować z zazdrością. W taki sposób trwałem w idealnym układzie: byłem chroniony. Jeśli jeden związek się rozpadnie, miałem drugi. Zabezpieczyłem się przed samotnością i zagwarantowałem sobie lekarstwo na ból serca już zawczasu.
Czasem czuję się winny
Wiem, że to musi brzmieć co najmniej dziwnie, kiedy czyta się moją historię. Sam czasem zadaję sobie pytanie co jest ze mną nie tak i czy w ogóle jestem normalny. Ale nie potrafię żyć inaczej. To może straszne, ale potrzebuję tego wszystkiego, żeby być szczęśliwy. Tak, zależy mi na miłości, chcę być kochany. Po prostu nie chcę ponosić negatywnych konsekwencji tego wyboru. Bo dlaczego przeważnie tak jest? Praktycznie każdy przeżył w swoim życiu rozstanie i złamane serce. To oznacza, że statystycznie i mnie to czeka. A ja zwyczajnie nie chcę cierpieć...
Nacierpiałem się już przez jedną kobietę i musiałem obserwować, jak cierpi przez nią także najlepszy człowiek, którego znam. Nie pozwolę, aby ten scenariusz się powtórzył.
– Kocham cię, Adrian – powiedziała mi ostatnio żona. – I mam nadzieję, że wiesz, że chcę być z tobą do końca życia.
Czy wiem? Nie jestem pewien. Przecież już kiedyś słyszałem, że nie wszystkich obietnic da się dotrzymać.
Czytaj także:
„Rodzina ciągle pyta, kiedy ślub. Wciskają mi, że mój termin ważności się kończy i żaden nie zechce starej kociary”
„Mój brat to wiejski podrywacz, który żadnej pannie nie przepuścił. Brał je sobie na sianko, bo miał dobry bajer”
„Mój syn to pantoflarz. Nawet po rozwodzie chce być lojalny, choć żona go zdradziła i upokorzyła”