„Traktowałem żonę jak służącą, bo tak mi było wygodnie. Chodziła jak w zegarku, ale do czasu”

Mężczyzna na kanapie fot. iStock by GettyImages, Kobus Louw
„Gdy wróciłem z pracy, jak zwykle powitał mnie zapach świeżo ugotowanego obiadu. Rzuciłem teczkę na wypolerowaną ławę i założyłem ciepłe (podgrzane na kaloryferze!) kapcie. Gdybym tylko wiedział, że ta sielanka kiedyś się skończy”.
/ 12.01.2024 11:15
Mężczyzna na kanapie fot. iStock by GettyImages, Kobus Louw

W moim domu podział ról był jasny. Tata pracował, zarabiał i dyscyplinował, a mama zajmowała się mną, gotowała, prała i sprzątała. Miałem naprawdę dobre dzieciństwo. Pewnie, zdarzało się, że ojciec dał mi szlaban, nakrzyczał albo zagroził, że wyjmie pas, ale nigdy nie posuwał się do niewłaściwych sposobów utrzymania rygoru. Czasem wystarczało, że rzucił złe spojrzenie, a natychmiast się z matką uciszaliśmy – wiedzieliśmy, że temat został zamknięty i mamy nie dyskutować.


Gdy zacząłem dorastać, ojciec zaczął na mnie patrzeć bardziej przychylnym okiem. Byłem naprawdę porządnym chłopakiem: nieźle się uczyłem, nie pakowałem się w kłopoty, więc też nie dawałem tacie powodów do zbyt częstego dyscyplinowania mnie.

Niemniej jakoś dopiero po piętnastych urodzinach odczułem, że mam z ojcem prawdziwą relację. Coraz częściej pytał co u mnie, a sam opowiadał, jak wygląda jego dzień. Wcześniej nie rozmawialiśmy zbyt często: w domu miałem kontakt głównie z mamą, tata jedynie się „pojawiał”. To mama mnie pocieszała, gdy spadłem z huśtawki, mama chodziła na moje wywiadówki i interesowała się moimi ocenami i mama czytała mi bajki na dobranoc, gdy byłem mały. Gdy osiągnąłem wiek nastoletni, to wszystko się zmieniło: ojciec zaczynał się stawiać, gdy to mama mnie dyscyplinowała.

– Odpuść mu, to dobry chłopak. A tak w ogóle to idź, pozmywaj po obiedzie – mawiał czasem, gdy mama goniła mnie do lekcji albo prosiła o wyniesienie śmieci.

Szybko nauczyłem się kto rządzi

Nie do końca rozumiałem tę zmianę, która zaszła w ojcu, ale nie przeszkadzała mi. Każde dziecko, a zwłaszcza syn, chce zasłużyć na aprobatę swojego rodzica – w tamtym momencie mojego życia zdawało się, że to właśnie nastąpiło. Cieszyłem się więc.

– Marek, musisz wiedzieć, że to facet jest prawdziwą głową domu. Każdy ma swoje zadania: mężczyzna zarabia i chroni rodzinę, a kobieta dba o niego i dzieci. To taka transakcja wymienna. Nigdy nie zrozumiem, gdzie tu jakaś niesprawiedliwość, o której krzyczą niektóre zwariowane baby – zaśmiał się, a ja razem z nim.

Gdy zacząłem spotykać się z dziewczynami kilka lat później, ojciec powtarzał mi, żebym szukał miłej, troskliwej i uległej, która nie będzie się stawiać.

– Taka cię nigdy nie zawiedzie. W domu będzie wszystko pod linijkę, a ty będziesz miał święty spokój – powiedział któregoś razu.

Ojciec, oczywiście, był dla mnie autorytetem, więc brałem do serca wszystko, co mi mówił. Chociaż mama czasem, po cichu, próbowała podważyć to, co mi wpajał, nie traktowałem jej porad zbyt poważnie.

– Mareczku, w związku najważniejsza jest miłość i szacunek. Znajdź taką kobietę, która cię zachwyci, którą od razu pokochasz – mówiła mama.

„Co ona tam może wiedzieć. Całymi dniami siedzi w garach, a do ludzi prawie nie wychodzi”, lekceważyłem ją w myślach.

Niedługo później poznałem Anię

Na Anię trafiłem, gdy skończyłem dwadzieścia jeden lat. Pracowała w księgarni w bibliotece uniwersyteckiej. Co mnie w niej urzekło? Chyba to, jak niesamowicie uprzejma była, nawet gdy ktoś traktował ją niewłaściwie. Tak jak facet, który stał w kolejce przede mną. Wykrzykiwał pod jej adresem parszywe obelgi, bo szukał książki, której nie było akurat na stanie.

– Bardzo mi przykro, że się pan zawiódł, ale niestety zaopatrzeniem zajmuje się nasz kierownik. Mogę jednak sprawdzić dostępność tej pozycji w innych księgarniach w okolicy – dziewczyna za kasą wykazywała się wręcz anielską cierpliwością i zupełnie nie dawała się wytrącić z równowagi.

Tamtego dnia jeszcze nie odważyłem się zaprosić jej na randkę, ale zrobiłem to kilka wizyt później. Już po pierwszych kilku spotkaniach wiedziałem, że Ania jest dziewczyną, która spodobałaby się mojemu ojcu. Była niezwykle troskliwa, bardzo o mnie dbała i słuchała wszystkiego, co mówię, wpatrzona we mnie jak w obrazek. Czułem się przy niej jak najmądrzejszy facet na świecie. Wkrótce okazało się też, że miałem rację: ojciec był zachwycony potencjalną synową.

– Marek, bierz się za nią, z taką będzie ci dobrze! – zachęcał mnie.

Nie trzeba było mnie długo namawiać. Wizja wygodnego, przyjemnego życia u boku Ani bardzo mnie zachęcała. Oświadczyłem się dość szybko, a i ze ślubem nie zwlekaliśmy. Moja świeżo upieczona żona z początku zdawała się nie rozumieć swoich obowiązków, ale dość szybko się dotarliśmy.

Żona miała jasną rolę

– Anka, przychodzę z pracy, a obiad gdzie? Czy ja cię tu utrzymuję za darmo? Mężczyzna wraca zmęczony, głodny i co? Ma sobie sam jeszcze obiad robić? – irytowałem się, gdy po powrocie z pracy nie było przygotowanego posiłku.

Żona szybko zabrała się za przygotowywanie obiadu, chociaż nic nie powiedziała. Pamiętam, że wtedy nawet nie zwróciłem na to uwagi. Ważne było to, że zaraz coś zjem, a więc moja dyscyplina działała. Nie pozwalałem sobie również na ociąganie się w kwestiach domowych porządków.

– Anka, ta góra prania zaraz się wysypie z kosza! Całymi dniami w domu siedzisz i nie masz czasu się tym zająć? Może jeszcze powinienem ci płacić za dbanie o porządek? – napadłem na nią.

– Ale Marek… Ja nie miałam czasu… Cały dzień na targu, potem u lekarza, a potem zaszłam na moment do biblioteki i zrobiła się czwarta po południu… – tłumaczyła się pokrętnie.

– To na bibliotekę miałaś czas, a na zadbanie o podstawowe potrzeby męża nie? Nie poprzewracało ci się coś w głowie? – wściekłem się nie na żarty. – Masz konkretne obowiązki! Ja nie przedkładam swoich przyjemności nad pracę, bo nie miałabyś co do garnka wsadzić!

Wtedy żona po raz pierwszy rozpłakała się podczas naszej kłótni. Przez chwilę nawet zrobiło mi się jej żal, ale nie pozwoliłem sobie tego okazać. Musiałem być twardy i trzymać dyscyplinę w domu silną ręką.

Przez trzy lata żyłem jak król

Moje metody przynosiły oczekiwane efekty. Przez trzy od lata od ślubu byłem w domu panem i władcą. Oczywiście, nie za darmo – w końcu zarabiałem, dzięki czemu żona mogła spokojnie siedzieć w domu, zamiast ganiać do jakiegoś biura. Miałem jednak ten komfort, że po kilku godzinach ciężkiej pracy mogłem udać się na zasłużony odpoczynek w czystym, zadbanym domu.

– Wychowałeś sobie tę żonkę, przyznaję – skomentował któregoś dnia mój kolega Roman. – Moja to wiecznie znajduje jakieś wymówki, żeby tylko się nie narobić! Ciągle powtarza, że zmęczona albo inne bzdury… A już najbardziej mnie rozbawiło, gdy powiedziała, że praca w domu to też praca – zarechotał.

– Moja sobie nie pozwala na takie rzeczy. Wie, że od razu bym zrobił porządek – odparłem dumnie.

– I bardzo dobrze! Tak ma być. Praca w domu to też praca… Śmiechu warte. Co to niby za praca? Ile może trwać wstawienie prania i ugotowanie obiadu? Przez resztę czasu pewnie bimba w najlepsze i jeszcze narzeka – skarżył się Roman.

Faktycznie, podejście żony mojego kolegi brzmiało nieciekawie. „Jak dobrze, że moja Aneczka taka nie jest”, pomyślałem z ulgą. Niestety, wkrótce miałem się gorzko rozczarować…

Na stole leżał list

Pewnego dnia po powrocie z pracy jak zwykle rzuciłem teczkę na ławę i założyłem kapcie. Tym razem jednak nie były ciepłe. Już się szykowałem do zrobienia awantury żonie… „Czy tak ciężko zapamiętać, żeby kłaść kapcie na grzejniku?”, pomyślałem ze złością.

– Anka! – krzyknąłem, ale nie usłyszałem żadnej odpowiedzi.

Rozejrzałem się po domu, ale żony nigdzie nie było. „Gdzie ją wywiało? Przecież zawsze o tej porze siedzi w kuchni”, pomyślałem. Wtedy jednak zauważyłem, że na stole leży biała koperta. Otworzyłem ją – w środku znajdował się list wypisany ręką żony.

„Marek, nie godzę się na bycie twoją podwładną. Lata spędzone z tobą były najgorszymi w moim życiu. Nie szukaj mnie, bo i tak do ciebie nie wrócę. Niczego od ciebie nie chcę, poradzę sobie bez twoich pieniędzy, które tak chętnie mi wypominałeś. Ciekawe czy ty poradzisz sobie bez darmowej gosposi… Anna”.

Usiadłem powoli w fotelu i spojrzałem w przestrzeń za oknem. Nie potrafiłem objąć umysłem tego, co właśnie się zdarzyło. Odeszła? Ale jak to? Przecież nie może… Nie ma takiego prawa! Przysięgała mi… A jednak nie ma jej. I co ja teraz zrobię?

Czytaj także:
„Mój mąż ma tyle wspólnego z romantykiem, co weganin z golonką, ale teraz mnie zaskoczył. Czułam, że ma coś na sumieniu”
„Zięć robi z mojej córki maszynę do rodzenia dzieci. Twierdzi, że będzie zapładniał do skutku, aż Zośka urodzi mu syna”
„Mąż myślał, że nasza 17-letnia córka jest w ciąży. Chyba powinnam się przyznać, że to ja spodziewam się dziecka”

Redakcja poleca

REKLAMA