„Traktowałam przyjaciółkę jak koło ratunkowe. W końcu ona odeszła, a ja zaczęłam naprawdę jej potrzebować”

Kobieta, która zrozumiała swój błąd fot. Adobe Stock, revers
Była przy mnie cały czas, w trudnych chwilach gotowa do pomocy. Wspierała, pocieszała. A ja? Jak jej się odwdzięczyłam?
/ 08.06.2021 12:13
Kobieta, która zrozumiała swój błąd fot. Adobe Stock, revers

Kilkuletnie dzieciaki potrafią być bardziej drapieżne niż stado piranii. Jak już się na kogoś uwezmą... W podstawówce, przynajmniej w pierwszych klasach, naszą dyżurną ofiarą była Anetka. Nieśmiała, pulchna dziewczynka, która ciągle musiała udowadniać otoczeniu, że jest coś warta. Nawet nauczyciele, choć przecież dobrze się uczyła, jakoś jej nie lubili.

Byłam najgorszą przyjaciółką świata

„Aneta wygląda jak pulpeta” – do dziś pamiętam, jak bazgroliłam to niewyszukane hasło w jej czyściutkich, zapisanych równymi literkami zeszytach. Chłopcy w tym czasie odwracali jej uwagę szarpaniem za kucyki. Tak, aniołkiem to ja nie byłam. Może tylko z wyglądu. Blond grzywka, wielkie, niewinne oczy. A za tym spojrzeniem czaił się diabełek! Ja rozrabiałam, burę zbierali inni. Na przykład Aneta.

Jak wtedy, gdy zrzuciliśmy na wchodzącą do szkoły dyrektorkę torebkę z wodą. Kiedy wściekła (i mokra) dyrka łypała po szkolnych oknach, czy aby z którego nie wychyli się winowajca, ja namówiłam Anetę, żeby wyjrzała i popatrzyła, jakie to fajne chmurki płyną po niebie…

Od pierwszej klasy byłam klasowym przywódcą. Nawet chłopaki czuły przede mną respekt. Powiedzmy to sobie szczerze – bezczelna i arogancka była ze mnie smarkula. Ale to właśnie mnie nauczyciele lubili. Zawsze potrafiłam się wykręcić z najgorszej nawet kabały. Przyparta do muru (czy raczej tablicy) strzelałam anielską minkę, przywdziewałam nieśmiały uśmiech i niewinnym głosem mówiłam:
– Tak strasznie dzisiaj się czuję… Boję się, że nie odpowiem na piątkę, a zależy mi na dobrej ocenie z pani przedmiotu. Czy mogłabym być odpytana jutro?

Nie wiem, jakim cudem, ale przez długi czas to działało. Nic więc dziwnego, że koleżanki chętnie mnie naśladowały. W wianuszku moich wielbicielek kręciła się i Aneta. Początkowo brutalnie ją odpychałam, ale szybko okazała się pomocna. Cierpliwa, zawsze gotowa ruszyć z pomocą. Gdy byłam zagrożona z chemii, dawała mi korepetycje. Kiedy pani od rosyjskiego się na mnie w końcu poznała i postanowiła wystawić mi na świadectwie niedostateczny, tylko Aneta umiała ją przebłagać. Jak trzeba było poprawić mi sukienkę przed szkolnym balem, pracowała przez całą noc.

Sama nie wiem, kiedy stała się moją powiernicą, pocieszycielką i doradcą. Była wierna, serdeczna i szczera. A ja? Gdy kłopoty mijały, zapominałam o niej. Nie zaprosiłam jej na wyjazd na działkę z przyjaciółmi, nie była na mojej osiemnastce, a kiedy skończyłam studia i dostałam pracę w agencji public relations, w ogóle przestałam mieć dla niej czas. Otaczałam się ludźmi znającymi się na modzie, żyjącymi na poziomie. A ona? Pracowała w jakimś biurze, jeździła autobusem, samotnie wychowywała dziecko. Nie pasowała.

Na swoje wesele i ślub też jej nie zaprosiłam. „Źle by się czuła w tym towarzystwie” – rozgrzeszyłam się w myślach. „Ona to zrozumie”. Tym razem jednak nie zrozumiała. Kiedy parę tygodni później zadzwoniłam do niej, żeby pochwalić się miodowym miesiącem, łamiącym się głosem oznajmiła, że za wszystkie oszczędności kupiła mi ślubny prezent. Miała nadzieję, że wręczy go osobiście i bardzo ją zabolało, że nie została zaproszona nawet do kościoła.
– Nie mam już siły podtrzymywać tej przyjaźni. Żegnaj – oświadczyła.

To było sześć lat temu. W pierwszej chwili zrobiło mi się trochę głupio, ale szybko o sprawie zapomniałam. I wróciłam do swojego kolorowego życia. Rok temu… wszystko się nagle skończyło. Od pewnego czasu czułam się osłabiona, szybko się męczyłam. Długo to bagatelizowałam, ale w końcu wybrałam się do lekarza. Seria badań, skierowanie do onkologa i… „Ostra białaczka szpikowa” – brzmiała diagnoza.

Tylko ona przy mnie została

Szpital, potem jedna, druga i trzecia chemioterapia. Straszny czas. Dużo gorzej od zabiegów leczniczych znosiłam jednak utratę pracy, znikanie znajomych, a w końcu… odejście męża. Tuż przed operacją przeszczepu szpiku, zostałam sama. Aż tu nagle, pewnego zimowego ranka, zobaczyłam wchodzącą do szpitalnej sali Anetę!

Od tamtej pory była cały czas przy mnie. Wspierała, karmiła, podawała basen. Dała mi siłę, żeby jakoś dobrnąć do końca leczenia. Teraz jest już wiosna, przeszczep się przyjął, będę żyła. Czuję się coraz lepiej. Mieszkam sama, w ogołoconym przez byłego męża z mebli mieszkaniu, ale codziennie jest u mnie Aneta. Robi zakupy, wynosi śmieci, wyciąga mnie na spacery. Jak trzeba, zostaje na noc.

To dzięki niej uwierzyłam, że będzie dobrze, że wkrótce uda mi się na nowo rozwinąć skrzydła. Ale tym razem, kiedy znów złapię życie za pysk… na pewno o niej nie zapomnę. Zrozumiałam wreszcie, że w swoim życiu nie miałam nigdy nic cenniejszego niż szczera przyjaźń Anety.

Czytaj także:
Swoje niespełnione ambicje moja mama przeniosła nie tylko na dzieci, ale też na wnuki
Na własne oczy widziałam, jak Kaśka obściskuje się z kochankiem. A przecież wzięła ślub pół roku temu
Sąsiadka zaraziła mnie grypą. Byłem wściekły, ale kolejną chorobę spędziliśmy już razem

Redakcja poleca

REKLAMA