„Trafił mi się mąż marzyciel, co patrzyłby tylko w gwiazdy. Dla wielu to byłaby udręka, a ja świata poza nim nie widzę”

para przed kominkiem fot. Adobe Stock, lightwavemedia
„Nie jesteśmy małżeństwem o długim stażu, 15 lat to przecież nie tak wiele, ale ważne jest to, co czujemy. A my się nadal kochamy. I nic nie zmieniło tej naszej miłości – ani codzienne życie, ani dwójka dzieci, ani kłopoty finansowe, z którymi cały czas się borykamy. Bo wiadomo: jeśli ktoś nie ma wielu hektarów ziemi albo własnej działalności, to cienko przędzie”.
/ 06.05.2023 13:15
para przed kominkiem fot. Adobe Stock, lightwavemedia

My w dodatku zbliżamy się do czterdziestki, a to nie jest w naszym kraju wiek atrakcyjny dla pracodawcy. Kiedy dwa lata temu zwolnili mnie z pracy, a byłam kelnerką w miejscowej knajpie, to chociaż rozesłałam wici i cały czas szukam, niczego nie znalazłam. Nasze życie nie jest więc usłane różami i pozbawione trosk. Ale mamy siebie, a to największe szczęście.

A jednak gdyby nie przypadek, gdyby nie ta nasza biała zima, to kto wie, czy bylibyśmy razem. Dlatego gdy tylko spadnie śnieg, my z Romkiem świętujemy.

Ciasto z jabłkami

Kiedy za oknem pojawiły się pierwsze płatki śniegu, od razu zabrałam się do gniecenia ciasta. Kruchego, z jabłkami, jak wtedy, przed 15 laty. To jedyna okazja, kiedy robię akurat to ciasto! Dlatego gdy po domu rozchodzi się zapach cynamonu, cała rodzina wie, co się święci.

– Będzie zabawa, będzie się działo! – starsza córka wpadła do kuchni i kręci się jak fryga, chwytając mnie za biodra.

– A ty co tu, uciekaj! – machnęłam dla żartów ścierką. – To nie twoje święto!

– A moje, moje też! – śmieje się Hania. 

– Przecież inaczej by mnie nie było.

– Wiedziałem – zawołał od progu Romek. – Jak tylko zobaczyłem te pierwsze płatki, od razu do sklepu pojechałem. Mam dla nas pyszne winko. Mam też szampana bezalkoholowego – zwrócił się do dzieci.

– Hurra! – zawołały moje dziewczynki i pobiegły na górę się przebrać.

Romek postawił butelki na kuchennym blacie i przytulił mnie mocno.

– Ale jesteś zimny! – powiedziałam, dotykając jego policzków.

– Jak wtedy – uśmiechnął się do mnie.

Przygotowałam kolację – nic specjalnego, bo chociaż to święto, to wtedy, przed laty, na stole wcale nie było rarytasów. Tylko ten jabłecznik z cynamonem i wino. No i stara nalewka. Tamta się już skończyła, ale co roku robię nową. Z aronii, z dodatkiem wanilii, cytrusów i cynamonu. Żeby był zapas, bo przecież świętować mam zamiar jeszcze długo.

– Mamo, a jak to było? – zapytała podczas kolacji Zuzia, młodsza córka.

Ledwie można ją było zrozumieć, bo całą buzię miała zapchaną ciastem. Dzieci uwielbiają ten jabłecznik, ale ja się uparłam i robię go tylko w ten jeden, wyjątkowy dzień w roku. Jak mazurek na Wielkanoc czy piernik na Boże Narodzenie.

– Przecież wiesz – uśmiechnęłam się.

– Nie wiem! – wykrzyknęła. – W zeszłym roku wcale nie opowiadałaś tej historii, a wcześniej byłam mała i nie pamiętam.

No to pomyślałam, że opowiem. Dla nas to najpiękniejsza historia na świecie. Nigdy nam się nie znudzi. A poza tym mam wrażenie, że gdy wspominam tamte dni, wszystko się dzieje od nowa. Tak jakby nasza miłość karmiła się tymi opowieściami.

– No dobrze, niech wam będzie – powiedziałam, udając, że się ociągam. – Dziś spadły pierwsze płatki śniegu. Świętujemy, bo właśnie przy takiej pogodzie, 15 lat temu, poznałam waszego tatę. A że miłość jest najpiękniejszą rzeczą, jaka nam się kiedykolwiek przytrafia, to jest okazja do święta. I tyle na ten temat.

– Nie, mamo, wszystko! – jedna przez drugą zaczęły wołać dziewczynki. – Tato, powiedz mamie! Niech wszystko opowie.

No, wszystkiego to one nie słyszały, bo obydwie są jeszcze za małe. A poza tym coś musimy przecież zachować tylko dla siebie. Ale resztę im opowiedziałam.

Ja kochałam książki, a on gwiazdy

– Kiedy poznałam waszego tatę, byłam już dość stara. Przynajmniej jak na samotną kobietę na wsi – mrugnęłam do nich. – Miałam 25 lat, a moje koleżanki w większości dawno wyszły za mąż. Jak wiecie, moja mama już nie żyła, a tata był ciężko chory i to ja musiałam się nim opiekować. Nie miałam czasu na zabawy i dyskoteki…

– No wiemy, wiemy – Hania pokiwała głową. – Dziadek był sparaliżowany i wszystko było na twojej głowie.

– Jak do dziś! – roześmiał się Romek.

Popatrzyłam na niego oburzona, bo to nie jest powód do żartów – w końcu to ja prowadzę dom! Ale kontynuowałam.

– Tak jest – skinęłam głową. – Pracowałam, prowadziłam gospodarstwo, gotowałam, dawałam dziadkowi leki i jeszcze musiałam myśleć o takich rzeczach jak opał czy nawozy. I tamtej jesieni o węglu zwyczajne zapomniałam. Zostało go jeszcze trochę w piwnicy, tak jak drzewa w szopie, ale to może na kilka dni by starczyło. Wydawało mi się, że do zimy daleko.

– A to dlatego, że mama zawsze z głową z chmurach chodziła – przerwał mi Romek. – Ja wtedy w sąsiedniej wsi mieszkałem, daleko nie miałem, więc opowieści o Alusi marzycielce do mnie dotarły. Słyszałem, że jest taka jedna we wsi, samotna, w dodatku całkiem ładna, ale za to z nosem w książkach siedzi cały dzień i o bożym świecie zapomina.

– Lubiłam czytać – broniłam się. – Gdyby nie śmierć mamy i choroba taty, pewnie nauczycielką bym została.

– Do tej pory lubisz – przytulił mnie Romek. – Dlatego mnie zauroczyłaś…

– A właśnie, dziewczynki, bo nie wiecie – spojrzałam groźnie na Romka. – Ja o tacie też słyszałam. Wszyscy się śmiali, że jest taki jeden, co to w gwiazdy tylko patrzy, a nie na ziemię, i dlatego jeszcze żony nie ma. A tobie wtedy trzydziestka szła!

– A co ja poradzę, że mnie od zawsze astrologia pociągała… – wzruszył ramionami. – No, ale ty to doceniłaś!

– Nie miałam wyjścia – roześmiałam się. – Ale wiesz, gdyby nie ta zima, pewnie bym cię nawet nie chciała słuchać.

– No właśnie, opowiedz o tej zimie! 

– Hania sięgnęła po kawałek ciasta. – No, bo Zuzia jeszcze nie słyszała.

Zaczęłam więc opowiadać, a wspomnienia wróciły z podwójną siłą. I oczywiście, jak zwykle, rozmarzyłam się…

To się zdarzyło na początku listopada. Od jakiegoś czasu noce były chłodne, ale mrozy jeszcze nie chwyciły. Paliłam codziennie w piecu, bo tata musiał mieć ciepło. Codziennie też obiecywałam sobie, że zadzwonię i zamówię węgiel albo drzewo. Ale jakoś mi to potem umykało. I to nie tylko dlatego, że tyle miałam na głowie. Romek ma rację – ja zawsze bujałam w obłokach. Kiedy dorwałam dobrą książkę, zapominałam o bożym świecie.

Tamtego dnia spadł pierwszy śnieg. Dopiero to przywróciło mnie do rzeczywistości. Zadzwoniłam po opał. Właściciel kręcił nosem, że na ostatnią chwilę to ludzi nie znajdzie, ale wreszcie obiecał przysłać pod wieczór jakiegoś kierowcę. Przez cały dzień było pochmurno, wilgotno i sypało. 

Duże płatki zlepiały się, tworząc wszędzie mokre zaspy. Z przerażeniem obserwowałam pogodę i myślałam, że ten opał już nie przyjedzie. Ale po zmierzchu pojawił się w końcu samochód. Kierowca wcale nie był zachwycony, że do pomocy przy zrzucaniu węgla ma tylko mnie.

– Chciałem szybko wrócić, bo było potwornie zimno i waliło tym śniegiem – wyjaśniał Romek. – A tu wyszła chuda dziewczyna i mówi, że żadnego chłopa nie ma. Co miałem robić? Pomogłem.

Część opowieści zostanie naszą słodką tajemnicą

Potem tak nasypało, że kiedy Romek chciał zawrócić, to się zakopał. Pobiegłam nawet do sąsiadów po pomoc, ale akurat sąsiada nie było, a ich syn poszedł na imprezę. I wtedy zdałam sobie sprawę, że nie ma wyjścia – albo wyrzucę kierowcę, żeby szedł na piechotę przez wieś i łapał okazję, co po ciemku i przy tej pogodzie graniczyłoby z cudem, albo go przenocuję.

– Nie miałam nic do jedzenia, więc pomyślałam, że ten placek szybko zrobię – ciągnęłam, podsuwając talerz córkom. – A że zmarzliśmy jak diabli, to wyciągnęłam również nalewkę.

– Ja w szoferce miałem wino – wyjaśnił Romek. – Przez przypadek, bo wieczorem miałem wpaść do znajomych na imprezę.

No i spędziliśmy ten wieczór we dwójkę, przy ciepłym kominku, cieście z jabłkami i nalewce oraz winie. Nie, do niczego wtedy nie doszło, po prostu rozmawialiśmy. Ale właśnie o to chodzi. O tę rozmowę!

– Następnego dnia tata przyjechał, żeby podziękować mi za miły wieczór i przenocowanie – zakończyłam. – A potem… 

A potem się okazało, że się kochamy.

Kiedy córki poszły już spać, my usiedliśmy przy kominku, jak wtedy, każde z kieliszkiem wina i kawałkiem ciasta.

– Zawsze się boję, że kiedyś wrócę do domu, przynosząc na butach pierwszy śnieg, a tu nie będzie pachniało cynamonem – powiedział Romek, patrząc w ogień.

– To niemożliwe – przytuliłam go.

Czytaj także:
„Dopiero po latach zrozumiałam, że choć się nie znamy, jesteśmy na siebie skazane. Ja pomagałam Irenie, ona mnie”
„Nie miałem wielkich marzeń, chciałem spokojnie żyć. Tamta noc zmieniła wszystko. Prysł spokój, beztroska, radość”
„Kumpel wrócił z wakacji i myślałem, że opowie mi coś o zabytkach. Ten pies na baby wyrywał kochanki, zamiast zwiedzać”

Redakcja poleca

REKLAMA