„Nie miałem wielkich marzeń, chciałem spokojnie żyć. Tamta noc zmieniła wszystko. Prysł spokój, beztroska, radość”

smutny młody chłopak fot. Adobe Stock, Photographee.eu
„Nie byłem jakimś draniem, a w prawdziwą miłość niespecjalnie wierzyłem, nawet jeśli o niej marzyłem. Po prostu uważałem, nie czeka mnie nic wyjątkowego. Wystarczał mi brak kłopotów, a szczytem szczęścia był święty spokój. Żyłem, starając się nikomu nie wadzić i oczekując, że inni nie będą przeszkadzać mnie”.
/ 02.05.2023 22:20
smutny młody chłopak fot. Adobe Stock, Photographee.eu

Dwadzieścia lat. Najlepszy czas, by stać się mężczyzną. Najgorszy, by stracić kontrolę nad sobą i swoim życiem. Każdy, kto kiedyś studiował, wie, że to gorący okres. Imprezy, bliskie kontakty z płcią przeciwną, nauka samodzielności. Wiele się dzieje.

Najbardziej lubiłem te dni, kiedy najpierw szło się na zajęcia, potem szybki obiad, trening, a wieczorem… czas polowań. Tak określaliśmy z kumplami wieczorne wyjścia na miasto w poszukiwaniu chętnych dziewczyn. Jeden rzucał hasło i już wszyscy byliśmy gotowi do działania. Wiedziałem, że to głupie, lecz szczeniacka chęć dopieszczania swojej męskości poprzez kolejne zdobycze była silniejsza. Skoro panny mówią, że jestem taki przystojny, taki tajemniczy, to czemu nie skorzystać?

Najważniejsze, że nie musiałem za wiele z nimi gadać, bo nie tego ode mnie oczekiwały. W końcu krzywdy im nie robiłem. Nie byłem jakimś draniem, a w prawdziwą miłość niespecjalnie wierzyłem, nawet jeśli o niej marzyłem. Po prostu uważałem, nie czeka mnie nic wyjątkowego. Wystarczał mi brak kłopotów, a szczytem szczęścia był święty spokój. Żyłem, starając się nikomu nie wadzić i oczekując, że inni nie będą przeszkadzać mnie.

Dopiero leżąc wieczorem w łóżku, odgrodzony od świata słuchawkami, oswojony z uczuciem samotności, marzyłem o tym, co nieosiągalne. Filmowej miłości, wspaniałej przyjaźni, karierze sportowca, podróżach. Nieosiągalne, bo musiałbym się otworzyć… A nie umiałem tego nawet w stosunku do najbliższych. Doceniałem, że ich mam, ale nie potrafiłem z nimi rozmawiać. Próbowali wszyscy – na czele z moją mamą – jednak nasza konwersacja zawsze wyglądała podobnie.

Potrącony mężczyzna zmarł

– Hej, synku. Jak ci minął tydzień? – pytała po moim powrocie do domu na weekend.

Wzruszenie ramion.

– Jak zwykle. A tobie, mamo?

– Ale to ja się ciebie pytam…

– Naprawdę nic szczególnego się działo. Westchnienie.

– I co ja mam z tobą zrobić?

– Dać mi spokój?

Wiedziałem, że moje uniki ich martwią, jednak najzwyczajniej w świecie nie chciało mi się gadać. Nie lubiłem zwierzeń, a tym bardziej rozmów o wszystkim i niczym. Czy to mi w czymś pomoże? Czy to coś zmieni? Chciałem prześlizgnąć się przez życie nie zwracając na siebie większej uwagi. Ale los jest przewrotnym skurczybykiem, który ma gdzieś ludzkie pragnienia.

Pewnego wieczoru – jak to miałem w zwyczaju – wsiadłem do samochodu i jeździłem bez celu po pustych ulicach rodzinnego miasta. Padał deszcz, było ślisko, dodatkowo pojawiła się mgła. Nie były to najlepsze warunki do jazdy, ale nie zakładałem kłopotów. Byłem dobrym i uważnym kierowcą. Nie szpanowałem, nie łamałem przepisów, nie ryzykowałem bez sensu. Koło dwudziestej trzeciej postanowiłem, że pora wracać. Podjeżdżałem już pod dom, kiedy zaczęło się piekło.

Nagle nie wiadomo skąd na masce mojego samochodu wylądował starszy mężczyzna. Byłem roztrzęsiony, bliski paniki, ale zrobiłem wszystko, co należało zrobić. Przede wszystkim nie uciekłem. Włączyłem światła awaryjne, rozstawiłem trójkąt ostrzegawczy, udzieliłem pierwszej pomocy, zadzwoniłem po karetkę i policję. Pogotowie zabrało poszkodowanego do szpitala, a za mnie wzięli się policjanci.

– Co tu się właściwie stało? – zapytał jeden z nich.

– Nie wiem… Naprawdę nie rozumiem. Jechałem przepisowo, droga była pusta. Skąd on się wziął? Nie mam pojęcia. Wyglądało, jakby spadł z nieba prosto na maskę. Wiem, było ciemno, mglisto, padało, ale uważałem, na Boga, uważałem!

Nic więcej nie potrafiłem wyjaśnić. Na moje szczęście za mną jechało młode małżeństwo. Oboje od początku poświadczyli moją niewinność. Oni także nie mieli pojęcia, skąd się nagle na drodze wziął ten człowiek.

– Chłopak nic złego nie zrobił. Jechaliśmy poniżej dopuszczalnej prędkości, więc on też musiał jechać przepisowo. To mógł być każdy z nas. Akurat trafiło na niego, więc dajcie mu spokój…

– Rozumiemy, ale mamy swoje procedury – oświadczył stanowczo drugi z policjantów.

Do domu wróciłem dopiero około trzeciej w nocy, w towarzystwie rodziców. Nie mieli do mnie pretensji, o nic mnie nie oskarżali, nie pytali, po jaką cholerę jeździłem bez celu po mieście, kusząc licho; od początku czułem ich bezwarunkowe wsparcie. Chcieli nawet, żebym spał razem z nimi w pokoju, ale przekonałem ich, że dam sobie radę. Niech chociaż oni trochę odpoczną, bo dla mnie… Dla mnie to była najdłuższa noc w moim życiu.

Nazajutrz dotarła do nas informacja, że potrącony mężczyzna zmarł.

Szybko się okazało, że nie było w tym mojej winy – gość był pijany i wtargnął na jezdnię prosto pod koła – ale… co z tego?

Co z tego, że wszyscy mi powtarzali, że to nie moja wina? Nie byłem gotowy na coś takiego. Całe życie unikałem problemów, chciałem świętego spokoju i co? Przyczyniłem się do czyjejś śmierci.

Świadomość takiej karmy niszczyła mnie dzień po dniu. Zdawałem sobie sprawę, że na moim miejscu mógł się znaleźć ktokolwiek, że miałem cholernego pecha, jednak to niewiele pomagało.

Do reszty zamknąłem się w sobie, bo czułem się totalnie zdradzony. Przecież nie chciałem wiele, nie prosiłem o gwiazdkę z nieba. W najgorszych snach nie wyobrażałem sobie takiej odpowiedzi ze strony losu. Owego koszmarnego wieczoru pierwszy raz w życiu zetknąłem się z policją; dotąd nawet mandatu nie dostałem.

Rodzina nadal mocno mnie wspierała, jednak prześladujące mnie demony nie chciały zniknąć. Walczyłem z bezsennością, brakiem apetytu, strachem przed wychodzeniem z pokoju. Od wypadku nie prowadziłem choćby namiastki życia towarzyskiego. I choć sam wiedziałem, że dziczeję, o żadnych terapiach nie chciałem słyszeć.

– Synku, proszę cię, znajdziemy jakieś dobrego psychologa…

– Nie ma się czego wstydzić, Olek. Wiele ludzi korzysta z pomocy psychiatrów…

– Nie – ucinałem namowy mamy i siostry. – Po prostu potrzebuję czasu.

Uważałem, że skoro chcę zapomnieć, to gadanie o tym z kimkolwiek, grzebanie w przeszłości, rozdrapywanie ran, tylko mi sprawę utrudni. Wierzyłem, że jestem dość silny, by poradzić sobie bez pomocy, nawet specjalistów.

Oczywiście gdyby nie moja rodzina – która była dla mnie jak skała, o którą zawsze mogłem się oprzeć, i jak azyl, w którym zawsze mogłem się schronić – pewnie dłużej by to trwało, o ile w ogóle zebrałbym się do kupy, ale ostatecznie zacząłem wychodzić z mroku.

Znalazłem swój sposób na traumę: szukałem w Internecie historii podobnych do mojej. Ludzie dźwigali się z o wiele gorszych tragedii. Tracili bliskich, zdrowie, majątek, zmagali się z bólem fizycznym albo potwornym poczuciem winy, a jednak jakoś żyli dalej i nawet potrafili odnajdywać radość w tym swoim na nowo lepionym z okruchów życiu. Nie miałem prawa narzekać. Coś jednak nie dawało mi spokoju.

Dni mijały, mój stan się poprawiał, znowu wychodziłem do ludzi, lecz… pojawił się kolejny demon. Moje dotychczasowe marzenia skumulowały się w jedno. Teraz wyobrażałem sobie, że ratuję komuś życie. Stało się to niemal moją obsesją. Wierzyłem, że tylko w taki sposób odzyskam jako taką radość życia i mój upragniony stan świętego spokoju. Wszędzie widziałem ludzi, których muszę uratować. Wiem, że to głupie, ale byłem gotowy do pomocy w każdej chwili i komukolwiek. Cel był jeden – pozbyć się demona, który w kółko szeptał, że za zabrane życie muszę odpłacić życiem uratowanym. Tylko jakie miałem szanse na taki cud?

Dziecięcy świat jest pełen magii

Niespełna pół roku po wypadku wracałem autobusem do domu. Był ciepły wiosenny wieczór. Na moim przystanku wysiedliśmy tylko ja i ta zabawna dziewczynka z wielkimi słuchawkami na uszach. Na oko miała dziesięć lat. Już w autobusie zwróciłem na nią uwagę, ponieważ podśpiewywała pod nosem, nie przejmując się ani tonacją, ani linią melodyczną, ani tym, że może mieć słuchaczy. Kariery piosenkarki jej nie wróżyłem, jednak wydało mi się miło znajome to jej odcięcie się od świata zewnętrznego. Zachowywałem się podobnie.

Z drugiej strony ta mała była zupełnie inna niż ja. Swoją beztroską, radosnym nuceniem i błądzącym po twarzy uśmiechem przypominała mi moją siostrzenicę. Zawsze uważałem, że dziecięcy świat jest pełen magii. Ja zatraciłem ją zbyt szybko, a czasem odnosiłem wrażenie, że nigdy jej nie doświadczyłem, że już urodziłem się stary.

Po wyjściu z autobusu oboje udaliśmy się w tę samą stronę. Szedłem zafascynowany za smarkulą, cały czas ją obserwując i bezwiednie pilnując. W pewnym momencie zacząłem się o nią martwić całkiem świadomie. Zbliżała się coraz bardziej do przejścia dla pieszych, a jej wzrok cały czas był utkwiony w ekranie telefonu; pewnie szukała jakieś nowej piosenki. A we mnie włączył się tryb ratowania. Władzę nad moim ciałem i umysłem przejął demon-wybawca. W samą porę.

Sekunda później, chwila zawahania – i byłoby pozamiatane. Skupiona na telefonie dziewczynka weszła wprost pod nadjeżdżające zdecydowanie za szybko auto. Skoczyłem, złapałem ją w pół, zgarnąłem i rzuciłem się w tył. Padając na chodnik, nadal starałem się chronić smarkatą, no i własną potylicę. Napiąłem mięśnie, skuliłem się, gruchnąłem plecami o chodnik, mała wylądowała na mnie. Bezpieczna, ale bezgranicznie zdumiona i przestraszona. Nie miała pojęcia, że o włos uniknęła śmierci albo poważnych obrażeń.

Honda, która mało jej nie przejechała, nawet się nie zatrzymała. Z trąbieniem pognała dalej. Podejrzewam, że kierowca, nawet gdyby zabił dziecko, nie przeżywałby tego nawet w części tak bardzo, jak ja zadręczyłem się śmiercią tamtego starszego, pijanego mężczyzny.

Dziewczynka zaczęła się wiercić. Niechętnie wypuściłem ją z objęć, bo gdybym mógł, przedłużałbym ten piękny moment – chwilę cudu – w nieskończoność. Uratowałem kogoś i byłem szczęśliwy. Chyba pierwszy raz w życiu byłem naprawdę szczęśliwy. Choć mocno obolały.

Do dziewczynki wreszcie zaczęło docierać, co się stało, bo zerkała na mnie niepewnie, ze łzami w oczach.

Pochlebiały mi te zachwyty

Otoczyli nas świadkowie zdarzenia, którzy nie wiadomo skąd nagle się wyroili.

– Rany, gościu, to było zarąbiste! – piał jakiś nastolatek i pstrykał fotki swoim telefonem.

– Normalnie bohater z ciebie– Czy ktoś wezwał pogotowie? – pytał z troską ktoś inny.

– Jak chłopak nie jest komandosem, to pewnie nieźle się poobijał. – Co za refleks! To było niesamowite – pochwaliła mnie starsza kobieta, a potem zwróciła się z naganą do przestraszonej dziewczynki: – A ty, moje dziecko, powinnaś uważać jak chodzisz, bo gdyby nie ten młody człowiek, mogłabyś już nie żyć.

Po tych słowach dziewczynka nie wytrzymała napięcia i się rozpłakała. Odruchowo ją objąłem i przytuliłem. Nie wzbraniała się.

– Musimy sprawę nagłośnić! – apelował mężczyzna z bujnym wąsem. – Za takie rzeczy trzeba ludzi nagradzać. Każdy tylko swojego interesu pilnuje i o swoje dobro dba, więc jak trafi się taki zwyczajny niezwyczajny, co innym życie ratuje, narażając własne, to powinno się o tym trąbić!

Od razu człowiekowi milej, że jest człowiekiem. Pochlebiały mi te wszystkie peany, jednak ja już swoją nagrodę otrzymałem. Uwolniłem się od poczucia winy. Spłaciłem dług i się wyzwoliłem. Wolność to wspaniałe uczucie.

Los walnął mnie obuchem przeznaczenia spotkanego na drodze w mglistą noc, a potem dał drugą szansę na nowy początek, na zmianę. Jeśli jesteście ciekawi, to dodam, że parę dni później zostałem zaproszony na kolację przez rodziców uratowanej dziewczynki.

Okazało się, że Dagmara ma starszą siostrę. Zuzanna była ładna, bardzo ładna, ale w taki normalny, niewyzywający sposób, przez co wydawała mi się jeszcze piękniejsza i totalnie onieśmielająca. Nie miałem doświadczenia w kontaktach z takimi dziewczynami. Nie wiedziałem, jak się o nie starać, jak rozmawiać, o flircie już nie wspominając. Jak nigdy wcześniej żałowałem, że nie posiadam daru swobodnej konwersacji.

Na szczęście ona nie miała kłopotów z mówieniem, a wdzięczność to niezła swatka. Poza tym musiała walczyć o moją uwagę ze swoją młodszą siostrą, co było zabawne i urocze. Dagmara bowiem, gdy już otrząsnęła się z szoku, uznała mnie za swojego prywatnego obrońcę i supermana.

– Ożenię się z tobą jak tylko dorosnę – oświadczyła kategorycznie przy stole.

– To się jeszcze okaże, kto tu się kim ożeni – rzuciła jej buńczuczne wyzwanie Zuzanna, puszczając do mnie oko.

Rodzice dziewczyn na zmianę płakali i się śmiali. Patrząc na nich, zrozumiałem, że mój wyczyn jest jeszcze większy, niż początkowo myślałem. Uratowałem nie tylko Dagmarę, ja ocaliłem całą tę rodzinę.

Czytaj także:
„Mam 23 lata i zakochałam się w swojej 41-letniej szefowej. Nie obchodzą mnie konwenanse i różnica wieku”
„Zakochałam się w nauczycielu mojego syna. Dziecko myślało, że podrywam belfra, żeby stawiał mu lepsze stopnie!”
„Pracuję w korporacji, a zakochałam się w bezdomnym. Myślałam, że przy mnie zapuści korzenie, ale on woli bujać w obłokach”

Redakcja poleca

REKLAMA