Kiedy otworzyłam oczy i uświadomiłam sobie, że leżę w pogniecionym wraku samochodu, w pierwszej chwili ogarnął mnie potworny strach. Potem jednak poczułam ulgę – wciąż żyję! Jechałam z pracy do domu i ta ciężarówka wyskoczyła zza zakrętu jak widmo. Odruchowo skręciłam, ale na poboczu rosło drzewo… Widziałam tylko, jak wielkie auto pędzi na mnie, próbowałam skręcić… huk, zgrzyt i ciemność.
Żyję, ale czy jestem cała? Najpierw zgięłam palce prawej ręki, potem lewej. Co z nogami? Spróbowałam poruszyć stopami, ale kompletnie ich nie czułam. Więc było ze mną źle. Potem poczułam zapach benzyny. Zesztywniałam i zalał mnie zwierzęcy strach – co będzie, jeśli wybuchnie paliwo w baku? Spróbowałam się poruszyć, ale nie dość, że leżałam zaklinowana między dwiema blachami, to dodatkowo pętały mnie pasy bezpieczeństwa. Byłam w pułapce!
W tamtej chwili czas rozciągnął się niczym guma do życia. Miałam wrażenie, że stanął w miejscu, a ja już pozostanę tak do końca świata. Po sekundzie, po wieczności, przyciskająca mnie z boku blacha – drzwi – odskoczyła ze zgrzytem. Do wnętrza auta zajrzała kobieta. Szarpnęła za zapięcie pasa. Ten ustąpił. Złapałam w płuca głębszy haust powietrza. Nawet nie wiedziałam, że się niemal duszę.
Nieznajoma z trudem i wielkim wysiłkiem wyszarpnęła mnie z fotela. Coś mówiła, myślę, że pocieszające słowa, że karetka już jedzie, żebym się trzymała, coś w ten deseń. Nie słyszałam, w uszach miałam szum…
W pewnym momencie zobaczyłam jej twarz: piegowaty nos, fiołkowe oczy, trzy zmarszczki na gładkim czole, szerokie usta i pieprzyk na prawym policzku. To była ona! Znów starsza o kilka lat, ale bez wątpienia ona! Nim zdążyłam powiedzieć: „Irena? To znowu ty?”, poczułam przeszywający ból w nogach i straciłam przytomność.
Pomagając mi, tak naprawdę pomagała sobie
Odzyskałam ją w szpitalu. Obie nogi miałam w gipsie i uniesione lekko do góry na wyciągnikach. Żyję. Jestem w szpitalu. Jestem bezpieczna… Zasnęłam. Gdy ponownie się obudziłam, był wieczór. Byłam sama – cóż, mąż w delegacji, córka na obozie… Nawet nie wiem, czy ktoś ich powiadomił. I przypomniałam sobie o wybawicielce. Irena.
W moim bardzo przeciętnym życiu ta kobieta była czymś niezwykłym, wykrzyknikiem, pytajnikiem, Bożym palcem, anielskim dotykiem. Ciekawe, czy ona tak samo myśli o mnie? I kiedy tak leżałam unieruchomiona na szpitalnym łóżku, po raz pierwszy przeleciałam we wspomnieniach nasze spotkania.
Po raz pierwszy spotkałam Irenę na studiach. Był sierpień, a ja zakuwałam do poprawkowego egzaminu po pierwszym roku. Gdybym go nie zdała, a był to już mój trzeci termin, mogłam pożegnać się ze studiami medycznymi. Tamtego dnia przed drzwiami docenta siedziało kilka osób. Egzaminator, człowiek, którego wszyscy się bali, a ja wyjątkowo, spóźniał się. Byłam tak zdenerwowana, że zrobiło mi się niedobrze. Panika zazwyczaj czyściła mi umysł z wszelkiej zakutej wiedzy, więc wiedziałam, że znów nic z siebie nie wydukam. Poszłam do toalety i wyrzuciłam z siebie całe śniadanie. Kiedy myłam twarz, obok mnie stanęła dziewczyna i, myjąc dłonie, spytała, co mi jest. Powiedziałam, że nerwy przed egzaminem. Pokiwała głową, a potem dała mi tabletkę uspokajającą.
– To bezpieczny środek – powiedziała. – Ja też jestem straszny nerwus i bez tego nie dotrwałabym do trzeciego roku. Mam na imię Irena. Nie bój się. To zioła na bazie kozłka. Działają po kwadransie.
Wzięłam tabletkę. Rzeczywiście, po 15 minutach jakby ktoś rozsupłał mi wszelkie nerwy. Zdałam egzamin. Wracając do akademika, wstąpiłam do kościoła i zapaliłam Irenie świeczkę w podziękowaniu. Bez niej oblałabym, i nie wiem, jak potoczyłoby się moje życie.
Patrząc na wydarzenia z perspektywy lat, widzę, że pomagając mi, Irena nieświadomie pomagała sobie… Ale po kolei. Podczas studiów więcej jej nie spotkałam, jedynie we wdzięcznej pamięci zachowałam spoglądające na mnie fiołkowe oczy. Zapamiętałam też pieprzyk na prawym policzku i piegowaty nos. Minęły lata. Tamtego dnia stałam w długiej kolejce w aptece. Dochodziła dziewiętnasta. Wszystkich, którzy mieli być obsłużeni, wpuszczono do środka i zamknięto drzwi, żeby nikt więcej nie wchodził. Zamierzałam kupić lekarstwo dla dziesięcioletniej córki. Prawdę mówiąc, nie musiałam. Miałam jeszcze kilkudniowy zapas, no i śpieszyłam się do domu, gdzie czekała na mnie opiekująca się Anią teściowa, która co kwadrans wysyłała pośpieszające esemesy. A jednak, gdy przechodziłam koło apteki pomyślałam, że powinnam wykupić lekarstwo.
Stałam więc w kolejce, przestępowałam z nogi na nogę i niecierpliwie wysłuchiwałam, jak jakaś starsza pani przy okienku nie może doliczyć się w odebranej z kasy reszcie pięćdziesięciu groszy. Już miałam zaproponować, że dam jej te pieniądze, na szczęście brakująca kwota się znalazła i starsza pani ruszyła do wyjścia.
Kiedy wyszła na ulicę i asystentka miała zamknąć drzwi, dobiegła do nich jakaś kobieta. Usłyszałam zdyszany głos:
– Proszę mnie wpuścić, to bardzo ważne. W całej Warszawie tylko u was jest ten lek. Pędziłam tu taksówką. Mój synek nie może zostać bez lekarstwa.
Młoda pracownica apteki nie zamierzała wpuszczać jej do środka. Tamta coraz pokorniej prosiła, a dziewczyna coraz bardziej twardo odpowiadała, że: „Przecież nie będziemy tu pracować do północy”. Nie wytrzymałam tej znieczulicy. Wyszłam z kolejki i podeszłam do dziewczyny.
– Proszę tę panią wpuścić do środka na moje miejsce.
> Odsunęłam dziewczynę w białym fartuchu na bok i wyszłam na dwór. Kobieta weszła do środka. Kiedy się mijałyśmy, przebiegło mi przez głowę, że skądś się znamy. Zwłaszcza znajomy wydał mi się piegowaty nos, fiołkowy kolor oczu i ten pieprzyk na prawym policzku. Nieznajoma krzyknęła do mnie: „Strasznie pani dziękuję” i pobiegła do kolejki.
Kiedy wsiadałam do samochodu, uświadomiłam sobie, że to była Irena. Mogłam poczekać i podziękować za egzaminacyjny ratunek, ale wiedziałam, że w domu czekała coraz bardziej zła teściowa. Lepiej było nie przeciągać struny.
Czy ona też ma takie wrażenie
I znowu minęło kilka lat. Tamtego sierpniowego dnia leciałam samolotem do Gdańska. Miałam wziąć udział w kilkudniowym sympozjum naukowym. Nigdzie mi się nie spieszyło, ale uparłam się, że polecę samolotem. Wtedy nie wiedziałam, dlaczego nie dałam się przekonać mężowi, że pociągiem będzie i taniej, i wygodniej. Kiedy samolot startował, doszłam do wniosku, że to była głupia decyzja. Przylecę na miejsce o dziesiątej, a doba hotelowa zaczynała się od trzynastej. Będę więc włóczyć się po mieście trzy godziny z walizką.
Kilkanaście minut po starcie usłyszałam z tyłu samolotu wołanie o pomoc. Ktoś zasłabł. Stewardesa pytała zdenerwowanym głosem, czy na pokładzie przypadkiem znajduje się lekarz. Poderwałam się z miejsca. Stewardessa zaprowadziła mnie do leżącej w przejściu między fotelami kobiety. To nie było zasłabnięcie, a zawał. Przez kolejne dwadzieścia minut robiłam masaż serca i sztuczne oddychanie. Kiedy wylądowaliśmy, na płycie lotniska czekała już karetka pogotowia. Gdy sanitariusze wynosili kobietę, uświadomiłam sobie, że była nią Irena. Starsza o kilka lat, z ufarbowanymi na ciemnorudy włosami, ale na pewno ona – piegowaty nos, trzy zmarszczki na gładkim czole, szerokie usta i pieprzyk na prawym policzku. W pewnej chwili nieoczekiwanie odchyliła powieki i spojrzała na mnie fiołkowymi oczami. Potem uśmiechnęła się słabo, jakby i ona chciała powiedzieć: „My to się już chyba gdzieś widziałyśmy, pawda?”.
A teraz mój wypadek. Czy Irena tak jak ja czuła, że musi jechać tą drogą, i nie wiedziała, z jakiego powodu? Czy ona też ma wrażenie, że los splątał nasze ścieżki i sprawił, że jesteśmy wzajemnie swoimi aniołami stróżami? Gdyby nie pomogła mi podczas egzaminu, ja nie potrafiłabym uratować jej życia w samolocie, a wtedy ja zginęłabym w wybuchu auta…
Leżąc w separatce z połamanymi nogami, obiecałam sobie w duchu, że gdy wyjdę ze szpitala, dołożę wszelkich starań, żeby odnaleźć mojego anioła stróża. Niestety, kiedy kilka tygodni później rozpoczęłam poszukiwania, okazało się, że policja nie zapisała personaliów osoby wyciągającej mnie z samochodu, który kilka minut później eksplodował. Jeśli więc nie uda mi się odnaleźć Ireny, to poczekam na kolejne przecięcie się naszych losów. A wtedy już nie odejdę bez słowa.
A może… właśnie czytasz ten list, Irenko? Jeśli tak, odezwij się.
Czytaj także:
„Zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Zamiast jej to wyznać, krążyłem wokół jej domu i podrzucałem listy jak nastolatek"
„Zakochałem się do szaleństwa w zaręczonej dziewczynie. Nie wiedziała, że jej narzeczony… ma 2 dziewczynę, z którą mieszka!”
„Mąż od razu zakochał się w córeczce, na mnie jej widok nie zrobił większego wrażenia. Nie czułam do niej miłości”