„To, że mam 60 lat na karku nie oznacza, że położę się do grobu. Mam w sobie jeszcze trochę życia”

uśmiechnięta kobieta fot. Getty Images, Westend61
„Nagle poczułam, jak serce wali mi ze zdenerwowania, a całe ciało sztywnieje. Na początku byłam spięta, ale po chwili stres zniknął. Miły pan w podobnym do mojego wieku wstał i ruszył w moją stronę”.
/ 25.11.2024 07:15
uśmiechnięta kobieta fot. Getty Images, Westend61

Dobiegałam sześćdziesiątki. Błąkałam się samotnie w czterech ścianach, a każdy kąt przypominał mi dawne czasy. W mieszkaniu wszędzie natrafiałam na pamiątki przyprawiające o wspomnienia młodzieńczych lat. Oglądałam fotografie z wakacji spędzonych nad morzem w Kołobrzegu – widać było, jak wspaniale bawiliśmy się całą rodziną. Mój wzrok zatrzymywał się na twarzy Marka, który wybrał życie u boku innej, a potem na uśmiechu Asi, która wyrosła i poszła swoją drogą...

Przypomniałam sobie dawne czasy

Otworzyłam drzwi i jak zwykle zobaczyłam stertę kolorowych reklam leżących pod nogami: wyprzedaż sprzętu domowego, kolekcja ciuchów popularnego brandu, warzywa w niższych cenach, oferty kredytowe... Wśród nich zauważyłam mały świstek papieru z informacją o zajęciach z tanga argentyńskiego. Pierwsze zajęcia były za darmo.

Całe to reklamowe śmietnisko wylądowało w koszu na papier, który stał przy półce z butami. Prawie się już przepełniał. Codziennie zalewała nas prawdziwa powódź ulotek – wieszanych na klamkach, wpychanych pod drzwi albo wciskanych do pocztowych skrzynek.

Wzięłam się za porządki, żeby choć na moment przestać roztrząsać te wszystkie przykre rzeczy. Po odkurzeniu wszystkich pokoi poszłam wytrzepać ściereczkę na balkonie. Kiedy otworzyłam drzwi, zrobiło się przewiewnie – firanka załopotała, podmuch powietrza przeleciał między liśćmi paproci na półce, a z kartonu ze starymi gazetami wyfrunęła ulotka.

Schyliłam się, żeby ją podnieść i zerknęłam na treść. Reklama kursu tanga... Od razu przypomniały mi się dawne czasy, gdy kochałam tańczyć. Szczególnie zapadła mi w pamięć jedna sylwestrowa zabawa, podczas której z Markiem nie schodziliśmy z parkietu do samego rana. To były naprawdę wspaniałe dni...

W sobotni poranek wyszłam z domu, niosąc zebrane wcześniej gazety do recyklingu. Po drodze powrotnej zrobiłam sobie przyjemność, kupując lody o smaku pistacji. Nie mogłam się doczekać nadchodzącego wieczoru – planowałam spędzić go oglądając mój serial. Kiedy wróciłam, zauważyłam coś w mojej skrzynce pocztowej. Okazało się, że to niewielki, czerwony bloczek reklamowy. Wzięłam go do ręki – przedstawiał parę przytulających się ludzi, narysowanych delikatną linią. Informował o spotkaniach organizowanych co tydzień w klubie na osiedlu, zawsze w środy o dziewiętnastej.

Za stara na to jestem...

Miałam właśnie wrzucić tę ulotkę z powrotem, gdy usłyszałam dzwonek. Otworzyłam zamek i lekko uchyliłam drzwi, za którymi zobaczyłam moją sąsiadkę, panią Henię.

– Proszę pani, chodzę po sąsiadach i zbieram podpisy w sprawie remontu dachu – powiedziała.

– Tak, tak, chętnie się podpiszę. Zapraszam do środka – wpuściłam sąsiadkę przez próg.

– A jak widzę, to pani się wybiera potańczyć – uśmiechnęła się szeroko.

– Co? – spojrzałam na nią zaskoczona i spojrzałam tam, gdzie ona.

Zerknęłam na trzymane wciąż zaproszenie.

– Ha, dobre sobie – zaśmiałam się pod nosem. – W takim wieku jak mój zostają głównie seriale, powieści i oczywiście harce z małymi wnuczętami.

– Ależ co też pani wygaduje, kochana pani Alinko! – sąsiadka wykonała lekceważący gest. – Jest pani przecież w kwiecie wieku. Niejeden pan by dla pani głowę stracił. A potańcówka to doskonała sprawa. Można się poruszać, z innymi spotkać, no i jest na co popatrzeć.

– No jasne, przyjemnie się ogląda, ale takich co są młodzi i ładni, i potrafią się płynnie ruszać. Na przykład tych wszystkich uczestników z „Tańca z gwiazdami”. Gdzie mi tam do tego, takiej starej kobiecie.

– Z tego co pamiętam, w tym show występowały też osoby w pani wieku – nie odpuszczała sąsiadka.

– Dajmy już temu spokój, pani Heniu. Może w następnym życiu. Skupmy się teraz na tej petycji – ucięłam temat, bo wiedziałam, że sąsiadka mogła bez końca ciągnąć rozmowę, byle tylko przekonać innych do swoich racji.

Spojrzałam w lustro po wyjściu sąsiadki i z niezadowoleniem przyjrzałam się swojemu wyglądowi. Wszędzie dostrzegałam oznaki starzenia – zmarszczki pojawiły się wokół oczu, ust i na szyi, a skóra stawała się coraz bardziej wiotka. W głowie kołatała mi myśl: „Gdzie mi tam do tańca, przecież jestem babcią!”. Mój wewnętrzny głos uparcie przekonywał, że powinnam się skupić na typowo seniorskich zajęciach – szydełkowaniu, rozwiązywaniu krzyżówek czy ćwiczeniach w zaciszu własnego domu.

Czemu miałabym nie spróbować?

Kiedy przyszedł kolejny dzień, ogarnął mnie dziwny niepokój. Czułam silną potrzebę zmiany, spróbowania czegoś innego. Nie mogąc sobie z tym poradzić, postanowiłam zadzwonić do córki.

– Słuchaj, córeczko, wpadnij do mnie. Przygotuję dobrą kawkę, upiekę ci moje pyszne ciasto, pogadamy sobie – zaproponowałam.

– Coś się dzieje, mamo? Źle się czujesz?

– Wszystko w porządku. Jestem zdrowa.

– Na pewno nic ci nie jest? A kiedy ostatni raz badałaś serce? – nie dawała za wygraną.

– Asia, przecież chęć zobaczenia własnej córki nie musi od razu oznaczać kłopotów – powiedziałam poirytowana.

– No to kamień z serca, że wszystko gra – uspokoiła się.

– No to jak będzie? Wpadniesz?

– Wybacz, mamo, ale w tym tygodniu nie zdołam się wyrwać. Wyjeżdżam służbowo do Kędzierzyna. Może uda się za tydzień.

Po rozmowie z córką czułam się jeszcze gorzej. Nie mogłam się nawet skupić na książce. Spróbowałam posłuchać radia, ale akurat lecący tam Chopin tylko spotęgował moje smutne myśli. Zostało mi tylko jedno – poszłam się wykąpać i już o dziewiątej wylądowałam w pościeli. No cóż, typowe zachowanie kobiety w moim wieku.

Kolejnego poranka, powoli przeżuwając kanapkę z twarogiem, głowiłam się nad datą: „Czy to było we wtorek? A może jednak środa?”. Trzymając kanapkę, wyszłam do przedpokoju i sprawdziłam skrzynkę przy półce na obuwie. Czerwonej ulotki tam jednak nie znalazłam. Próbowałam sobie przypomnieć, gdzie mogłam ją odłożyć, kiedy przyszła sąsiadka Henia. Na pewno gdzieś ją wtedy położyłam...

Zajrzałam do wszystkich szaf, przejrzałam blat biurka i magazyny, które ostatnio czytałam. Jak na złość – przepadła bez śladu. Irytujące było to, że wcześniej ciągle się gdzieś walała, a gdy jej naprawdę potrzebowałam – jakby się rozpłynęła. Zrezygnowana wsunęłam ręce do kieszonek domowego fartuszka, który zwykle noszę. Natrafiłam na coś sztywnego – to było to zaproszenie na zajęcia! Nareszcie!

W końcu się odważyłam

Postanowiłam, że wykorzystam okazję i pójdę na pierwsze, bezpłatne spotkanie. Jutro akurat wypadała środa. Tylko co powinnam na siebie założyć? Zastanawiałam się nad elegancką suknią, w końcu tango to dość dostojny taniec. W telewizyjnym Tańcu z gwiazdami wszyscy prezentują się niezwykle szykownie. Tylko że ja nie idę do żadnego programu. Suknie balowe z wycięciami na plecach to przesada – wyszłabym na idiotkę. To przecież zwykłe zajęcia, gdzie będziemy ćwiczyć podstawowe kroki.

Logiczne byłoby założyć coś, co nie krępuje ruchów. Z drugiej strony nie wypada przyjść w dresach, skoro spotkam tam obcych ludzi! Więc co wybrać... Może spodnie, a może jednak spódniczkę? Założyć sweterek czy raczej koszulę? Nie miałam kogo zapytać o radę, bo postanowiłam nikomu nie zdradzać mojego odważnego planu.

Tuż przed tym, jak miałam wyjść, zmęczyłam się szukaniem odpowiedniego stroju i w końcu sięgnęłam po granatowe spodnie i zwykły t-shirt. Szłam ścieżkami między blokami ze ściśniętym żołądkiem, wymijając znajome osoby. Bo niby jak wytłumaczyć, że emerytka taka jak ja idzie uczyć się tańczyć? Kiedy dotarłam na miejsce, zobaczyłam spory tłumek – chyba z pięćdziesiąt osób. Ucieszyłam się, bo wbrew moim wcześniejszym obawom, że będę najstarsza, spotkałam tam ludzi w różnych przedziałach wiekowych. Były nawet osoby starsze ode mnie, co sprawiło, że od razu poczułam się bardziej swobodnie.

– Nie przejmujcie się, że nie znacie techniki tańca – zwrócił się do grupy facet z kitką i kilkudniowym zarostem. – Najważniejsza jest ochota. Dajcie się porwać muzyce, zapomnijcie o otoczeniu... I otwórzcie się na partnera... Prowadźcie dialog ciałem – kłóćcie się i jednajcie, zadawajcie pytania i dawajcie odpowiedzi. Niech ta konwersacja płynie naturalnie. To właśnie tango w czystej postaci.

Te słowa kompletnie mną wstrząsnęły, aż poczułam ciarki na całym ciele. Instruktor zademonstrował podstawowe kroki, powtarzając je parę razy, żebyśmy wszyscy złapali charakterystyczny rytm: dwa powolne, dwa szybkie. Następnie włączył namiętne, argentyńskie tango i poprosił, żebyśmy utworzyli pary.

Wreszcie poczułam, że żyję

Nagle poczułam, jak serce wali mi ze zdenerwowania, a całe ciało sztywnieje. Na początku byłam spięta, ale po chwili stres zniknął. Miły pan w podobnym do mojego wieku wstał i ruszył w moją stronę. Na sali tańczyło już sporo osób – każda para była pogrążona we własnym tańcu. My też nie patrzyliśmy na innych, nie myśleliśmy o tym, kto tańczy lepiej. Po prostu daliśmy się porwać dźwiękom i rytmowi, stosując się do wskazówek naszego instruktora.

– Pamiętajcie o wyprostowanych plecach i napięciu stóp – przypominał spokojnym, wyrozumiałym głosem prowadzący.

Bacznie obserwował każdą parę, poprawiając sylwetkę i ułożenie rąk.

– Jest pani stworzona do tanga, świetnie wyczuwa pani rytm – powiedział z uznaniem. – Czy tańczyła pani już wcześniej?

– Nie, to moje pierwsze podejście. Dziękuję – odpowiedziałam, rumieniąc się jak młoda dziewczyna, choć rozpierała mnie duma.

– Ciężko mi w to uwierzyć, ma pani niezwykłe predyspozycje taneczne!

– To taniec pełen urwanych kroków. Coś nas popycha, ale my stawiamy opór. Zapominamy o wszystkim dookoła, liczy się tylko ta więź, aromat, oddech i posmak. Posmak czegoś niedozwolonego, ale tak cudownie słodkiego... Chcemy się złączyć w jedno z drugą osobą, a gdy się nie udaje, ogarnia nas złość – tak opowiadał nam o tangu instruktor, który praktykował je od dziecka.

Ani trochę nie żałuję swojej decyzji o pójściu na te zajęcia. To niepozorne zaproszenie okazało się moim szczęśliwym talizmanem, a spędzony tam wieczór na parkiecie mogę śmiało zaliczyć do najwspanialszych momentów w moim życiu. Znalazłam coś, co mnie naprawdę kręci. Tango mnie totalnie pochłonęło – jego atmosfera, styl, wszystko. Prowadzący zajęcia zasugerował, żebym dołączyła do grupy seniorskiej na stałe.

Spotykaliśmy się na treningu dwa razy w tygodniu z moim partnerem tanecznym. Na każde zajęcia szłam z ogromną radością i entuzjazmem. Taniec pozwalał mi się całkowicie oderwać od codzienności. Gdyby ktoś powiedział mi wcześniej, że po kilku miesiącach zdobędziemy tytuł mistrzów okręgu w kategorii senior, nie dałabym temu wiary. Startowaliśmy nawet w zawodach poza granicami kraju. W końcu poczułam, że moje życie nabrało sensu i znów jestem naprawdę szczęśliwa.

Alina, 60 lat

Czytaj także:
„Przystojny rozwodnik był jak dźwig dla mojej duszy. Otulił mnie jak mięciutki kocyk i pokazał, że miłość nie wybiera”
„Byłem dobrym ojcem, dopóki nie okazało się, że oczy córki nie są moje. Rok płaciłem za pampersy obcego dzieciaka”
„Mąż tak zatracił się w bieganiu, że nie mogę za nim nadążyć. Nie zdziwię się jak z impetem wbiegnie zaraz innej do sypialni”

Redakcja poleca

REKLAMA