Moja młodsza siostra wychodziła za mąż. Cieszyłam się, naprawdę. Zapowiadał się cudowny dzień. Mnóstwo gości, piękna uroczystość, huczne wesele… Niby nic nowego, a jednak radość ta sama co zawsze. Czemu tak mówię? Bo to był już trzeci ślub Elizy.
Tak, tak. Trzeci raz miała pokroić tort, trzeci mężczyzna jej życia miał ją przenieść przez próg podczas jej trzeciego wesela. W sumie trochę się dziwię, że rodzicie nie stracili jeszcze cierpliwości. Kiedy ja trzy razy podchodziłam do egzaminu na prawo jazdy, strasznie mi to wypominali. Jak to jest, że niektórzy dostają coś w nadmiarze, a inni, jak ja, nie mogą liczyć nawet na odrobinę szczęścia?
W swoim życiu miałam tylko jednego mężczyznę
Ta namiastka uczucia w ogóle nie przypominała romantycznego zauroczenia. Byliśmy jak dwa kamienie. Trwaliśmy obok siebie, bo sami nie potrafiliśmy się ruszyć. Dopiero kiedy zjawiła się ta trzecia i przepchnęła Darka dalej, nasz związek się skończył. Ot tak, po prostu. Siłą sprawczą okazała się jego koleżanka z pracy. Nawet nie miałam żalu o ten banał. Nie ruszyło mnie, że baba farbowała włosy na krwistą czerwień, a on tyle razy się zarzekał, że nienawidzi tandety. Stało się i już. Kiedy pakował swoje rzeczy, nie płakałam. Pomogłam mu znaleźć kilka dokumentów i doradziłam, jak ułożyć ubrana w walizce, żeby zmieściło się ich jak więcej. Na pożegnanie podaliśmy sobie ręce i było po sprawie.
Teraz, kiedy patrzyłam na stojącą przed urzędem parę, zastanawiałam się, jak można prawdziwie pokochać trzech różnych mężczyzn, jak Eliza. I jak można przez całe życie nie pokochać nikogo, tak jak ja. Zastanawiałam się też, czy jestem skazana na samotność… Czy powód tej uczuciowej miernoty tkwi we mnie, czy w bezdusznym przeznaczeniu?
Rozejrzałam się po otaczających nas gościach. Rodzina pana młodego wprost promieniała entuzjazmem. Moi krewni natomiast z trudem tłumili cyniczne uśmiechy.
– Rok – odezwała się nagle mama.
– Pięć miesięcy – przelicytował ją wujek Staszek.
– Dajcie spokój – mruknęłam.
– A co ty się tak obruszasz, kochana? Przecież też obstawiasz, ile wytrwa tym razem – zachichotał wujek.
Westchnęłam tylko. Nie obstawiałam, nie widziałam w tym nic zabawnego. Moja siostra musiała być z kimś, bo życie w pojedynkę ją przerażało. Pod tym względem nie różniłyśmy się za bardzo, tyle że ona szukała miłości, a ja nie wiedziałam nawet, jak się do tego zabrać.
– Dam im szansę, wujku – powiedziałam. – Kto wie, jak się to wszystko skończy. Może dobrze?
– Rozwodem – prychnął. – Dobrze, że tym razem sporządzili intercyzę. Obędzie się bez targów o auto, bo ona go wniosła, a on za niego płacił.
Stojąca przed urzędem para nie słyszała tych słów. Mimo to Eliza odwróciła się i poszukała mnie wzrokiem. Przez krótką chwilę widziałam w jej oczach zwątpienie. Nie była pewna, czy dobrze robi.
Zawsze zdawała się na innych ludzi
– Pójdę i zapytam, czy wszystko w porządku. Może czegoś potrzebują – oznajmiłam i ruszyłam w ich stronę.
Odciągnęłam siostrę od zapatrzonego w nią narzeczonego.
– Boję się – wyznała nagle.
– A wcześniej się nie bałaś?
– Nie.
– Oho, to może być dobry znak – uśmiechnęłam się.
Eliza przygryzła dolną wargę w oczekiwaniu na ciąg dalszy.
– Oj, przestań – prychnęłam.
– Najwyżej znowu się rozwiedziesz. Wielkie rzeczy. Masz wprawę.
Siostra odetchnęła z ulgą.
– No właśnie. Najwyżej się rozwiodę – powtórzyła i potrząsnęła głową, jakby pozbywała się wszelkich wątpliwości. Była taka nieskomplikowana.
Po tych słowach, z miną zawziętego dziecka podeszła do Jurka, gwałtownym ruchem chwyciła go pod rękę i przyciągnęła do siebie. Nie wiem dlaczego, ale pomyślałam wtedy, że tym razem żadnego rozwodu nie będzie. Eliza i Jerzy niewątpliwie byli dla siebie stworzeni.
Zadowolona odwróciłam się i stanęłam oko w oko z przypatrującym mi się brunetem. Był ode mnie nieco starszy, a jego surowa twarz wyrażała wyraźną dezaprobatę. Minęłam go, mając nadzieję, że nie słyszał zbyt wiele, i podeszłam do mamy. Chwilę później rozpoczęły się zaślubiny.
Chociaż wszystko przebiegało jak zawsze, czułam, że tym razem jest inaczej. Głos mojej siostry drżał, kiedy wymawiała swoją formułkę, a w oczach Jurka płonęła zadziwiająca determinacja. Szczerze wzruszona obserwowałam, jak młoda para wymienia się obrączkami. Zapiekło mnie pod powiekami, ścisnęło w gardle. Dziwne, bo nie należałam do osób, które łatwo ulegają emocjom. Poszukałam w torebce chusteczki i spróbowałam powstrzymać łzy przed zrujnowaniem mi makijażu.
– To chyba lekka przesada. Przecież i tak mają się rozwieść – szepnął ktoś stojący tuż za mną.
Zesztywniałam, słysząc te słowa.
– Słucham? – syknęłam.
– Powiedziała pani, że panna młoda nie musi się niczym przejmować, bo przecież zawsze może się rozwieść. Uważam zatem, że pani wzruszenie jest co najmniej nie na miejscu – odparł brunet z kpiącym uśmieszkiem.
Uniosłam dumnie głowę i zacisnęłam usta
Nie będę się tłumaczyć z żartu przed jakimś nadętym gburem bez poczucia humoru. Na szczęście już więcej się do mnie nie odezwał. Przynajmniej w urzędzie… Młoda para wyszła przed budynek. Tym razem zamiast monet i ryżu użyliśmy baniek mydlanych. Moja siostra zrobiła wszystko, aby odróżnić ten ślub od dwóch poprzednich. Sukienkę miała w kolorze fuksji, a nie białą ani kremową jak poprzednio.
Kolejne osoby podchodziły do młodej pary i składały życzenia. Jedną z nich był ten niemiły typ. On i pan młody wyglądali na przyjaciół. Objęli się ciasno i poklepali po plecach.
– Co to za facet? – zapytałam mamę. – Nigdy wcześniej go nie widziałam.
– To przyrodni brat Jurka. Wczoraj przyjechał do Polski, bo na stałe mieszka w Stanach.
– Strasznie wredny…
– Dlaczego tak mówisz? Podobno to bardzo przyzwoity człowiek. Ciężko pracuje w Ameryce.
– Na budowie? – prychnęłam.
– Ma własną klinikę weterynaryjną – odparła mama. – Ale nawet gdyby był budowlańcem, to cóż w tym złego? O co ci właściwie chodzi?
– O nic. Nieważne.
Zerkałam na Pana Ameryka, zastanawiając się, jak uniknąć spotkania i konieczności prowadzenia wymuszonej rozmowy. Bo miła nie byłaby na pewno. Facet miał prawo czuć dystans, skoro usłyszał, co powiedziałam do Elizy na chwilę przed ślubem. Było mi trochę wstyd, ale nie zamierzałam się tłumaczyć. Nie znał nas ani sytuacji, nie rozumiał kontekstu.
Rozmyślając o tym nieporozumieniu, wpatrywałam się w Pana Amerykę coraz intensywniej. Był całkiem przystojny, choć nieco zbyt wysoki. Chyba mu to przeszkadzało, bo poruszał się dość topornie i garbił, jakby nie chciał wyróżniać się z tłumu.
Gdy goście oraz para młoda wreszcie dotarli do sali weselnej, rozdano wszystkim szampana, swój kieliszek wypiłam jednym haustem. Zajęłam miejsce przy stole, chcąc się wtopić w tło i zapomnieć o kompromitacji sprzed urzędu. Nic z tego. Ku swemu przerażeniu dostrzegłam, że w stronę naszego stolika zmierza Pan Ameryka. „O nie!” – pomyślałam.
Wesele zaczynało się powoli rozkręcać
– Znowu będzie pani płakać? – zapytał, sięgając po menu.
– A czemu miałabym płakać?
– Nie wiem, ale ma pani strasznie nieszczęśliwą minę.
– Doprawdy… – bąknęłam.
Na szczęście z tej niezręcznej sytuacji wyratowali mnie wujek i tata, którzy zaczęli wypytywać Pana Amerykę o jego życie za wielką wodą. Odpowiadał dość niechętnie, jakby peszył go fakt, że odniósł tam sukces i dobrze sobie radzi. Chyba nie należał do osób, które lubią mówić o sobie. Wesele zaczynało się powoli rozkręcać. Z każdym kolejnym toastem goście śmiali się głośniej i nawet ja wreszcie się rozluźniłam. Problem pojawił się dopiero podczas oczepin.
Jak pech to pech. Welon mojej siostry spadł wprost na moją głowę, więc nie miałam szansy uciec. Obserwując kawalerów otaczających pana młodego, modliłam się, żeby nie trafił mi się na partnera jakiś nastolatek. Byłam fatalną tancerką i nie chciałam skompromitować się na oczach całej rodziny, depcząc po nogach jakiemuś nieopierzonemu młodzikowi. Tymczasem stało się coś znacznie gorszego. Muszkę pana młodego złapał Pan Ameryka. Kiedy inni goście klaskali rozbawieni, on patrzył na mnie tak, jakby marzył o ucieczce na Księżyc.
– Zapraszamy do tańca naszą nową parę! – krzyknął wodzirej, a w sali rozbrzmiała jakaś tandetna piosenka z lat osiemdziesiątych.
– Miejmy to już za sobą – westchnęłam i ruszyłam na parkiet.
Pan Ameryka ostrożnie objął mnie w talii. I wtedy to się stało! Poczułam, jak miękną mi kolana. Ogarnął mnie dziwny niepokój i elektryzujące podekscytowanie. Ciepło jego dużych dłoni przeniknęło przez cienki materiał mojej sukienki, przyprawiając mnie o szybsze bicie serca. Sądziłam, że takie rzeczy zdarzają się tylko w książkach albo w filmach. Moje ciało zareagowało na jego dotyk w sposób zdumiewający. Jakby go znało! Jakby go… pragnęło!
Piosenka była wolna i okropnie się dłużyła. Jednocześnie nie chciałam, by się skończyła. Czułam się skrępowana, a zarazem poruszona do głębi. Pan Ameryka trzymał mnie w objęciach pewnie i prowadził z niewątpliwą wprawą. W tańcu cała jego niezgrabność zniknęła. Był pełen wdzięku i miał wyczucie rytmu.
– Nogi się pani plączą – zauważył, zbliżając swoje usta do mojej skroni.
Jego gorący oddech omiótł moją skórę. Boże… To się nie dzieje naprawdę. „Panuj nad sobą, kobieto!” – pomyślałam.
– Wytrzyma pan jeszcze te kilka sekund – wysiliłam się na obojętny ton.
Roześmiał się niespodziewanie i przyciągnął mnie bliżej siebie. A ja poczułam, że roztapiam się w środku jak masło na patelni.
– Kto wie, może wytrzymam nawet następną piosenkę – powiedział niespodziewanie.
Nie byłam w stanie się odezwać, ale liczyłam na to, że mówi poważnie. Przyjemność wygrywała ze skrępowaniem. Liczył się tylko jego dotyk, zapach… Niestety, zamiast przyjemnej ballady z głośników popłynął irytująco przaśny biesiadny szlagier.
– A może jednak nie – mruknął.
Nie chciałam się bawić w żadne gierki
Znowu zrobiło się niezręcznie, więc się odsunęłam. Pan Ameryka patrzył na mnie przez chwilę. Dostrzegłam, że ze sobą walczy, że ma na coś ochotę, ale… brakuje mu odwagi. Choć mierzył niemal dwa metry wzrostu, skurczył się w sobie i wycofał. Odszedł w stronę naszego stolika.
Zajął swoje miejsce i zainteresował się zawartością talerza. Ni z tego, ni z owego pomyślałam, że chętnie oglądałabym go przy posiłkach każdego dnia, przy śniadaniach, obiadach i kolacjach, które sama bym mu serwowała, albo które pichcilibyśmy razem… O nie! Czyżbym była aż tak zdesperowana? Czyżby tak bardzo brakowało mi mężczyzny, że wystarczyły rozgrzane dłonie polskiego Amerykanina i jego gorący oddech muskający moje ucho, abym usłyszała w głowie kościelne dzwony?
Potarłam dłońmi twarz i za wszelką cenę starałam się uspokoić. Za dużo alkoholu i wrażeń. Tak, to na pewno to. Widać śluby źle na mnie działają. Zaczynam tęsknić, pragnąć, pożądać… kogokolwiek.
Powinnam odetchnąć świeżym powietrzem. Emocje opadną, myśli się rozjaśnią. Będzie dobrze.
Wyszłam przed hotel i wzięłam głęboki oddech. W słabo oświetlonym ogrodzie dostrzegłam jaskrawą sukienkę Elizy, która obejmowała swojego trzeciego męża. Byli tak zajęci sobą, że nie słyszeli nawoływań wodzireja prowadzącego wesele.
– Może się jednak nie rozwiodą – odezwał się głos za mną, z ledwie słyszalnym obcym akcentem.
– Może nie… – powiedziałam bezwiednie. – Nie życzę im tego.
Pan Ameryka milczał. Bał się powiedzieć coś więcej, bał się odrzucenia. Doskonale go rozumiałam. Zwykle zachowywałam się tak samo i… nic się nie działo. Czułam, że chce, bym przejęła inicjatywę. O dziwo, byłam gotowa to zrobić.
– Wierzy pan w miłość od pierwszego tańca? – zaryzykowałam.
Postawiłam wszystko na jedną kartę
Nie miałam ochoty na podchody, udawanie niedostępnej i wszystkie te głupie męsko-damskie gierki. Skończyłam trzydzieści osiem lat i nie chciałam już dłużej czekać. Dla mnie wszystko było jasne i proste.
– Dobre pytanie – odparł.
Odwróciłam się w jego stronę, a on się do mnie uśmiechnął.
– Myślę, że tak – dodał po chwili.
– Muszę jednak jeszcze raz spróbować, żeby się upewnić.
– Jakby co, zawsze można się rozwieść – zauważyłam.
– Jakby co… – mrugnął do mnie, po czym pociągnął mnie w stronę sali pełnej tańczących gości.
Czytaj także:
„Sąsiad napsuł ludziom krwi, w całej kamienicy go nie znosili. Gdy spadł ze schodów, uznałem, że to był wypadek. A może wcale nie?”
„Matka mówiła, że >>dziadek też wychowywał pasem, a jakoś ojciec wyszedł na przyzwoitego<<. Ale czy przyzwoity człowiek bije dziecko?”
„Miałam się za niezależną kobietę, ale po ślubie odechciało mi się roboty. Bawię dzieci, hoduję kozy, a mąż na nas haruje”