„Sąsiad napsuł ludziom krwi, w całej kamienicy go nie znosili. Gdy spadł ze schodów, uznałem, że to był wypadek. A może wcale nie?”

mężczyzna, który martwi się o sąsiada fot. Adobe Stock, motortion
„Nasz dom stał w pięknym, choć zapuszczonym ogrodzie, na sporej działce, i miał świetną lokalizację. Po remoncie byłby bardzo atrakcyjny. Już czułem w kieszeni przypływ gotówki, gdy nagle Kazik wszystko zepsuł. Postawił się okoniem i powiedział, że swego nie sprzeda. Nie i już!”.
/ 02.11.2022 12:30
mężczyzna, który martwi się o sąsiada fot. Adobe Stock, motortion

To ja znalazłem Kazika na schodach i wezwałem pogotowie. Stojąc nad nieruchomym ciałem sąsiada, usłyszałem jak cicho zamykają się drzwi mieszkania na pierwszym piętrze. Sąsiedzki monitoring to u nas nic dziwnego, widać ktoś właśnie kontrolował wydarzenia. Zawołałem, głos odbił się echem od pustej i ciemnej klatki schodowej, nikt nie odpowiedział.

Oparłem się o ścianę i czekałem. Obok mnie dogorywał sąsiad, ale ja byłem spokojny. Na każdego przyjdzie czas, w tym wypadku nawet lepiej, że nadszedł szybciej. Kazio wystarczająco utrudnił nam życie, niektórych nawet wpędził w długi. Na przykład mnie. Nachyliłem się nad Kazikiem, w końcu to jednak człowiek. Ciężko oddychał, głośno rzężąc. Pewnie coś sobie uszkodził, upadając. Wyprostowałem się. Nie jestem lekarzem, nie pomogę. Powinienem zostawić go i pójść do siebie, niepotrzebnie się w to mieszałem.

Dziwiła mnie obojętność sąsiadów

Sygnał karetki pogotowia rozwiał wątpliwości. Wyjrzałem przez okno, dobrze widoczne na tle ciemnych schodów. Na dworze było widniej niż w tym grobie.

Tutaj, panowie! – krzyknąłem.

Niepotrzebnie. Podałem im adres. Tylko jeden dom, tylko jedno wejście, nie mogli się pomylić.

– Gdzie tu się włącza światło? – medyk wszedł na klatkę i rozglądał się za włącznikiem.

– Niestety, wysiadło, musicie sobie inaczej poradzić.

Poświeciłem im komórką, wydobywając z mroku brudną biel marmurowych schodów i rzeźbioną w secesyjne liście balustradę. Medyk zobaczył resztki dawnej świetności naszego domu.

– Schody jak w muzeum, a światła nie ma – mruknął zdziwiony.

– Ano nie ma – potwierdziłem. – To przedwojenny dom, wszystko zniszczone. Nie ma komu remontować, bo własność hipoteczna, a lokatorzy żałują pieniędzy albo po prostu ich nie mają.

– Gdzie poszkodowany? – przerwał mi ratownik.

– Tutaj – usunąłem się uczynnie.

Dziwiła mnie trwająca ciągle cisza i pozamykane drzwi sąsiedzkich mieszkań. O co tu chodziło?

Nikt się nie zainteresował hałasami na klatce schodowej, to musiało coś znaczyć. Zwykle mieszkańcy domu tworzyli powiązany system naczyń, znaliśmy się od pokoleń, wszystko o sobie wiedzieliśmy. Coś mnie ominęło? Jakiś czas mnie nie było, wyjeżdżałem służbowo, ale przecież nie pierwszy raz. Nikt mnie nigdy z tego powodu nie wykluczał z sąsiedzkiego układu.

Bez emocji patrzyłem, jak ratownicy wynoszą Kazika do karetki. Żył, a jakże, złego diabli nie biorą. Byłem ciekaw, gdzie podziała się Helena, żona tego skurczybyka. Nigdy wieczorem nie wychodziła z domu, nie miała koleżanek ani pieniędzy na rozrywki, a spacery jej nie interesowały. Hela cały dzień ciężko tyrała, sprzątając u ludzi, więc wieczorem lubiła odpocząć na kanapie. O ile Kazik jej na to pozwolił.

Wszedłem na pierwsze piętro i zapukałem do niej. Po chwili otworzyły się drzwi naprzeciwko. Na progu ukazał się owinięty starym szlafrokiem Waldek z mieszkania obok.

Zostaw kobietę w spokoju, dość już przeszła. Po co, synu, wtrącasz się w boskie wyroki? – zapytał z pretensją w głosie. Znał mnie od dzieciństwa, stąd poufałość.

– Że pogotowie wezwałem do Kazika? – skojarzyłem. – A co miałem robić? Przecież to człowiek.

– Złośliwe bydlę, a nie człowiek – uniósł się Waldek. – Przez niego tu wegetujemy, a można było inaczej to załatwić. Nie mam racji?

Pokiwałem smutno głową.

– Wszyscy by skorzystali, ta menda też. Miałby co przepijać, ale nie. Zaparł się, że mieszkania nie sprzeda. Po złości, żeby postawić na swoim. Wszystkim nam pokazał środkowy palec, bo bez jego zgody nici ze sprzedaży domu.

– To prawda – przyznałem.

Każdy z nas skorzystałby na jego śmierci

Pół roku wcześniej na mieszkańców kamienicy przy Kwiatowej spłynęło wielkie szczęście. Na nasz zabytkowy dom napalił się potentat w branży nieruchomości. Dostrzegł potencjał przedwojennej rudery i możliwość zarobku. Dawał dobre pieniądze i mieszkania zastępcze dla wszystkich, szaleniec jakiś. Woźniak twierdził, że i tak facetowi opłaca się kupić nasz dom, bo jak odremontuje, luksusowe apartamenty porobi, to puści za trzy razy tyle, co wydał.

Byłem skłonny mu uwierzyć. Dom stał w pięknym, choć zapuszczonym ogrodzie, na sporej działce, i miał świetną lokalizację. Po remoncie byłby bardzo atrakcyjny. Już czułem w kieszeni przypływ gotówki, gdy nagle Kazik wszystko zepsuł. Postawił się okoniem i powiedział, że swego nie sprzeda. Nie i już! Bo jego rodzina tu od pokoleń mieszkała i on będzie tradycję przedłużał, gdyż swój honor ma. Ciekawe gdzie. Chyba w butelce wódki.

– W jakim stanie był Kazik, jak go zabierali? Wyżyje? – spytał niespokojnie Waldek.

Zrozumiałem jego intencje i zrobiło mi się nieprzyjemnie. Nie jestem zbytnio wrażliwy, ale taka bezduszność robiła wrażenie. Waldek znał Kazika od dzieciaka, a nastawał na jego życie, bo miał w tym interes. Dobra, wszyscy mieliśmy. Nikt z sąsiadów nie płakałby długo po Kaziu, a na pewno nie jego żona, która znosiła go w imię najwyższego poświęcenia. Gdyby Kazik przypadkiem po pijaku skręcił sobie kark, kupilibyśmy okazały wieniec, odetchnęli z ulgą i sprzedali dom. Ale życzyć śmierci żywemu?

– W jakim był stanie, jak go zabierali? – powtórzył.

– Nie wiem, ciemno na klatce, nie przyglądałem się – odparłem zgodnie z prawdą.

– A widzisz? Ty też chciałbyś go pochować, a udajesz wielkodusznego. Że trzeba Kazia traktować po ludzku. A on nas jak potraktował?

Waldek z chwili na chwilę stawał się coraz bardziej rozżalony. Znałem przyczynę, oboje z żoną cienko przędli, z emerytur nie wystarczało im na lekarstwa i przyzwoite życie. Miał prawo być zły na Kazika, który uniemożliwił korzystną dla wszystkich transakcję z deweloperem.

– Niepotrzebnie wzywałeś pogotowie, trzeba było trochę poczekać – sąsiad spojrzał na mnie z wyrzutem.

– Na co?

– Na sprawiedliwość, synu.

– Jak żona Kazika? – spytałem z przekąsem.

Kto inny mógł otworzyć drzwi na pierwszym piętrze, jak nie ona? Były tam cztery mieszkania: moje, Waldka, Kazików i pani Ireny, ale staruszka była głucha jak pień, nie usłyszałaby hałasów. Czyli to Helena nasłuchiwała, jak jej mąż walczy o życie na schodach. I nic nie zrobiła, żeby mu pomóc. Rany boskie! Nie jestem aniołem, ale nagłe zrozumienie tego, co tu się działo, odebrało mi dech. Znałem sąsiadów od urodzenia, to byli mili, uczynni ludzie. Nie zostawiliby obcego bez pomocy, a co dopiero znajomego. Tymczasem wydawało się, że wszyscy jak jeden mąż zawiesili przyzwoitość na kołku i nastają na życie Kazika. Co się z nimi stało?

Co tu się właściwie wydarzyło?

– Nie patrz tak na mnie – zganił mnie Waldek, otulając się ciaśniej szlafrokiem. – Nic się nie dzieje. Rozumiesz? Nic. Więc nie kombinuj i się nie mieszaj.

– Do czego? – spytałem.

Sąsiad pokazał ręką, że zamierza zamknąć drzwi, widać nie miał mi więcej nic do powiedzenia.

– Sąsiedzie, pan przekaże Helenie, że mogę jutro podrzucić ją do szpitala, mam wolne – rzuciłem.

– Sam jej to, synku, powiedz – mruknął Waldek.

Odwróciłem się. Za mną stała zapłakana żona Kazika. No! Przynajmniej ona go żałowała.

– Nie rycz, głupia. Wszystko się ułoży – ofuknął ją. – Jak Kazio wyjdzie, będzie skłonniejszy do negocjacji, bo jak nie…

Czy mi się zdawało, czy staruszek przejechał ręką po szyi?

Strasznie to wszystko trudne – westchnęła Helena.

– Ano, takie jest życie. Twardym trza być, nie miętkim – Woźniak rzucił swoją ulubioną maksymę. A potem położył rękę na ramieniu sąsiadki, jakby złagodniał, zmiękczony jej kobiecymi łzami.

Ja poszedłem do siebie, oni jeszcze zostali. Rozmawiali cicho jak para spiskowców. Poczułem się zbędny. Przez kilka dni nieobecności zostałem wyrzucony poza nawias naszej małej społeczności. Nikt mi nic nie mówił, nie zostałem dopuszczony do… Do czego właściwie?

Wyjaśnienie narzucało się samo, ale nie chciałem go przyjąć. Kazio do tego stopnia naraził się sąsiadom, że wyczerpał limit ich dobrej woli. Dlatego nikt go nie żałował, kiedy przewrócił się na schodach. Chyba nikt mu nie pomógł, bo kto miałby tyle siły, żeby zepchnąć Kazika ze schodów? To był kawał chłopa, a dookoła mieszkali starsi państwo i samotne kobiety.

Zgodnie z obietnicą, pojechałem z Heleną odwiedzić Kazika w szpitalu. Chłopina wyglądał blado i ciągle był półprzytomny. W czasie rozmowy dwa razy przysnął.

– Nic dziwnego, zmieszał leki nasenne z alkoholem. Konia by powaliło – wyjaśnił lekarz. – Na szczęście wziął za małą dawkę, żeby samobójstwo się udało.

– Na szczęście – powtórzyła Helena bezbarwnym głosem.

Samobójstwo? Kazio kochał życie, szczególnie po kilku głębszych! Nagle wszystko zrozumiałem. Tabletki nasenne! Spośród sąsiadów tylko Waldek cierpiał na bezsenność, widocznie użyczył Kazikowi trochę leku – po woli albo niewoli.

– Kaziu, słyszysz mnie? – Helena szarpnęła rękę męża. – Będziesz miał gości. Wszyscy sąsiedzi postanowili cię odwiedzić.

Oczy Kazika rozszerzyły się ze strachu. Helena przyglądała mu się zimno. Wycofałem się. Waldek miał rację, lepiej się nie mieszać.

Czytaj także:
„Miałem dość duszenia się w korporacji z nieludzkim szefem dusigroszem. W porę odkryłem, że pasja to też dobry biznes”
„Syn bombardował nas niewygodnymi pytaniami. Mąż jak zwykle schował głowę w piasek, więc to ja musiałam wyznać mu prawdę”
„Narzeczony pracował po nocach, patrzył na mnie z obrzydzeniem i nie dotknął mnie od tygodni. Było dla mnie jasne, że ma kochankę"

Redakcja poleca

REKLAMA