Byli na siebie skazani – para największych nieudaczników w całej naszej dość licznej klasie. Ciapy żaden chłopak nie chciał w drużynie piłki nożnej i w ogóle w żadnej drużynie. Do niczego się nie nadawał, nie pasował, nie kumał. Już od samego patrzenia na jego pokurczoną, chudą sylwetkę człowiek skręcał się ze śmiechu. Gościu był wiecznie zaplątany w swoich zbyt chudych i zbyt długich nogach. Twarz miał ospowatą i błyszczącą od łoju, uśmiech również lepki, a uśmiechał się często i do każdego, w daremnych próbach pozyskania sympatii czy aprobaty.
Po maturze straciliśmy z nimi kontakt
W sumie miły chłopak był z niego, ale w niczym nie zmieniało to sytuacji. Nie był cool, jakby powiedziały dzisiejsze dzieciaki, był obciachowy, jak mówiliśmy my. Interesował się muzyką rockową, literaturą fantasy i sf, ale i tak nikt go nie chciał słuchać. Z wyjątkiem nauczycieli, którzy czynili to z pedagogicznego obowiązku. Ciapa nie potrafił mówić jak wszyscy, tylko chciał się popisać, wątki ciągnął zawile i drętwo, gubił się w dygresjach.
Nigdy nie było wiadomo, o co mu chodzi i nikt nie miał cierpliwości, żeby się dowiedzieć. W rozmowach zagłuszaliśmy go natychmiast i zabijaliśmy śmiechem. Nie miał z nami łatwego życia. Później chyba też, tak przypuszczałem. Nigdy nie byłem w stanie wyobrazić go sobie w jakimkolwiek gronie ludzi, którzy by z niego nie drwili. To samo z Dziumdzią…
Jeśli nie była uważana za najbrzydszą dziewczynę w szkole, to tylko dlatego, że niczym, absolutnie niczym się nie wyróżniała, nawet brzydotą. Trochę jakby nie istniała. Przypuszczam, że dało się (i może przydarzało) wpaść na nią na korytarzu i kląć, że się człowiek obił nie wiadomo o co.
Więc nawet nie pamiętałem, jak wyglądała ani co mówiła na lekcjach, bo ciągnięta za język nigdy, przenigdy nie powiedziała niczego interesującego. Poza lekcjami też, szara mysz kryjąca się po kątach. Może się jąkała? Nie wiem, nikt z nas nie pamięta. Podobno nosiła warkocz i wielkie grube okulary, denka od słoików. Tak przynajmniej twierdzi Gośka. Jak to baba, ma lepszą pamięć do szczegółów, więc coś sobie czasem przypomina teraz, gdy temat niespodziewanie wypłynął.
Po maturze straciliśmy kontakt i z jednym, i z drugim. My z Gośką, jak również cała zdolniejsza część klasy, wylądowaliśmy na uniwerku. Różnie: na prawie, historii, psychologii, filologiach obcych. Trzymamy się całą paczką po dziś dzień, przeżyliśmy wspólnie śluby, chrzciny, rozwody, od czasu do czasu spotykamy się w knajpach albo jedziemy gdzieś na wakacje, nie wszyscy jednocześnie, wymiennie, ale jednak wciąż razem. Zawsze ktoś tam czegoś się dowie o pozostałych, niektórzy byli aktywni na Fb, więc temat Ciapy i Dziumdzi nie całkiem umarł.
Kupili dom w Konstancinie? No to jedziemy!
Związali się jeszcze przed maturą, co wywołało wyjątkowo złośliwe komentarze, i ze sobą pozostali. Podobno on dostał robotę w jakimś banku, ona wylądowała w jakimś urzędzie, nikt dokładnie nie wiedział, w jakim banku, jakim urzędzie, bo też nikogo to nie obchodziło. Czasami tylko, nadając na sentymentalnej fali, podśmiewaliśmy się z czołowych klasowych fujar połączonych świętym małżeńskim węzłem.
Jakże okrutne potrafią być piękne kobiety, którym się w życiu poszczęściło! Zero litości. My, powiedzmy, dojrzali faceci, podchodziliśmy do Ciapy z większą życzliwością. Cóż nam szkodził, gdy już nie trzeba było patrzeć na niedorajdę? W końcu spotkało się w życiu niejednego Ciapę i się przywykło. Człowiek nauczył się tolerancji.
Aż tu nagle wybuchła bomba. Jeden z „nas”, Jacenty, miał Ciapę na Facebooku. Kiedyś po pijaku kliknął i zaakceptował go jako znajomego.
– Słuchajcie, oni nas zapraszają – oznajmił. – No, Ciapa i Dziumdzia. Dostałem upoważnienie, by zwołać towarzycho na parapetówę. Im nas więcej, tym lepiej, powiedział. Kupili dom gdzieś w Wilanowie, a może nawet w Konstancinie? Nie zrozumiałem dobrze. Adres jeszcze nam podeśle, ale wszystko jedno, wyobrażacie sobie ich pośród najbogatszych warszawiaków, w jakimś wielkim luksusowym chałupsku? Musi być wielkie, skoro Ciapa zaprasza wszystkich znajomych, musi być luksusowe, bo tam innych nie ma.
– Ja sobie nie wyobrażam – mruknąłem zgodnie z prawdą – ani Ciapy we własnym chałupsku, ani tym bardziej sposobu, w jaki stał się jego właścicielem.
– To pewnie jakaś ściema – Gośka wydęła swoje pulchne od kilku tygodni, „zmysłowe” wargi. – Może coś źle zrozumiałeś, może ci się przyśniło, może ktoś się podszył pod Ciapę i robi sobie z nas jaja.
– Tam przyśniło! Rozmawiałem z nim przez Messengera. Był w siódmym niebie. Mówię wam, mówił, jakby trzymał na koncie trylion dolarów, a w sypialni harem. Zupełnie jak nie Ciapa, ale to był Ciapa, z całą pewnością. W jakimś sensie jest nie do podrobienia.
– Dziwne. Okradł bank, w którym pracuje?
– Wespół z Dziumdzią? Widzę ich w czarnych kominiarkach, z bronią w ręku. „Proszę państwa, to jest napad. Wszyscy na ziemię!”. Normalnie „Pulp Fiction”.
Gośka umierała z ciekawości
Zaczęliśmy histerycznie się śmiać.
– Wszystkiego się dowiemy już wkrótce.
Szykowała się na tę imprezę wyjątkowo starannie, w końcu mieli być na niej WSZYSCY. Z tydzień latała za kiecką, kupiła trzy i w sobotę przymierzała je na przemian do różnych butów. Włosy do góry, włosy w dół. Robiłem za jury.
– Spoko, Dziumdzię na pewno zakasujesz.
– Wiesz co, może się okazać, że wcale nie. Skoro kupili dom w Konstancinie, nic mnie już nie zdziwi. Nawet to, że Dziumdzia przeobraziła się w jakąś boginię i będziecie w nią wpatrzeni cały wieczór, dysząc z pożądania.
– Takie cuda się nie zdarzają.
– Kto wie, kto wie? Ty nie oglądasz tych różnych metamorfoz w telewizji. Mówię ci, dobry stylista zrobi królewnę z najbrzydszego kaczątka, normalnie jak w baśni. W rzeczywistości to tylko kwestia forsy.
– Ciebie żadna królewna nie przyćmi, Gosiu. Jesteś the best.
Przyjechaliśmy, zobaczyliśmy i pobledliśmy z zazdrości. Dom prezentował się bajecznie, duży jak pałac, artystycznie podświetlony, usytuowany na wielkiej działce pośród stuletnich dębów. Ileż to musiało kosztować! A wystrój, umeblowanie? Ja tam się na tym nie znam, najbardziej docenić umiałem samochód w garażu, ale Gośka coraz to robiła wielkie oczy.
– Ty, popatrz tylko! – powtarzała w podnieceniu; zacząłem obawiać się o stan jej nerwów.
Gosia była po prostu zrozpaczona…
W otaczającym ich nowobogactwie Ciapa i Dziumdzia pozostali jak dawniej. Ona krzątała się z wypiekami na twarzy i wyglądała jak wynajęta w kiepskiej agencji pomoc domowa. Przynajmniej to uspokoiło moją żonę. On, wciąż zaplątany we własnych kończynach, silił się na luz, ale z marnym skutkiem.
– Ciapa, powiedz wreszcie, co się stało. Zrobiliście skok na bank?
– W pewnym sensie he, he – trzymał ręce w kieszeniach i uśmiechał się głupkowato.
– To znaczy w jakim sensie?
– Ach, zostałem dyrektorem banku na całą Europę – oznajmił lekkim tonem.
– Ty???
– A czemu nie? Najpierw byłem dyrektorem oddziału, potem szefem na całą Polskę, a teraz na Europę. No.
– Przecież ty nawet studiów nie masz.
– Mam, mam. Zrobiłem zaocznie – zachichotał.
Coś się w tym wszystkim nie zgadzało. Snuliśmy się grupkami, popijając wyborne trunki, wspominając dawne lata i zastanawiając się, co jest grane. A może on wypożyczył ten dom dla zrobienia maskarady? Różnie ludziom odbija.
A może nie pracuje w żadnym banku, tylko jest tu cieciem, a Dziumdzia sprzątaczką, i pod nieobecność właścicieli sami się w nich bawią? Ktoś widział podobny film, a jak wiadomo życie wymyśla jeszcze lepsze scenariusze. Tylko serio mówiąc, odważyliby się? Znając Ciapę i Dziumdzię – niemożliwe. Szeptaliśmy po kątach, rozglądając się podejrzliwie.
A nuż za chwilę podjedzie na sygnałach eskadra policji i wszystkich nas zaaresztują. No nie. Przecież Ciapa naprawdę pracuje w tym banku, więc nie może być cieciem. Ktoś go nawet widział kiedyś w okienku. Co prawda raz jeden, no ale jeśli mówi prawdę, od dawna ma gabinet w jakichś centralach. Szkło, beton, aluminium, okna do samej ziemi. Puścił farbę koło północy.
– Sorry, przyjaciele. Zrobiłem was w konia. Pewnie, że nie jestem żadnym dyrektorem, nigdy nie byłem. Znacie mnie. Chyba się nie nadaję – mrugnął okiem.
A jednak, skubany, nabrał jakiejś ogłady, a nawet swoistego wdzięku. Nie wiem jeszcze, czy to można nazwać poczuciem humoru.
– Pozwólcie, że przedstawię wam prawdziwą bohaterkę dzisiejszego wieczoru i panią mojego życia. Bez niej cała ta scenografia… – królewskim gestem ręki zatoczył półkole – nie byłaby możliwa. Oto Ewunia, zwana Dziumdzią, benefitka kumulacji w eurojackpot! To dzięki niej bawicie dzisiaj w naszych skromnych progach.
Szczęki nam opadły. A więc cuda się zdarzają
Wracaliśmy z Gośką taksówką. Moja kobieta, ciągle jeszcze przeżywała wieczór, nie mogła dojść do siebie, chociaż od oświadczenia Ciapy upłynęło już sporo whisky.
– Wiesz co? To jednak nie jest sprawiedliwe – oznajmiła nagle.
– Co?
– Że taka Dziumdzia wygrała tę forsę. Żadna z naszych dziewczyn, tylko właśnie ona, taka skończona sierota.
– Gosiu, po co w to mieszać sprawiedliwość? Ktoś tam czasem wygrywa, tak już jest z loterią. Na ogół nie wiemy kto, więc nas aż tak bardzo nie boli.
– No ale Dziumdzia? – głos Gosi podniósł się histerycznie.
– Widzisz, akurat ona – mruknąłem smutno.
– To ja się tak nie bawię.
Wtuliła głowę w ramiona, pomyślałem, że wygląda jak mała, obrażona na cały świat dziewczynka, która za chwilę zacznie żałośnie szlochać.
– Ej no, nie przejmuj się tak bardzo, Gośka. Oni z reguły źle kończą, ci, co taką wielką forsę wygrywają…
– Miejmy nadzieję – chlipnęła cichutko.
Czytaj także:
„Ojciec zamiast prezentu z Niemiec przywiózł mi... macochę. Choć była dobra i ciepła, widziałam w niej >>złodziejkę tatusiów<<”
„Rodzice zrobili z mojego brata maminsynka. Był starszy, a to ja musiałem się nim opiekować i wiecznie mu pomagać”
„Zakochałem się w dziewczynie z ulicy. Wpadłem w obsesję na jej punkcie, wypatrywałem jej po całym mieście”