„Rodzice zrobili z mojego brata maminsynka. Był starszy, a to ja musiałem się nim opiekować i wiecznie mu pomagać”

Mój brat był maminsynkiem fot. Adobe Stock, Anna
„– Ależ Pawełku, zobacz, jaki jesteś duży i jak świetnie sobie radzisz, a Piotrusiowi trzeba troszkę pomagać… To pomaganie zaczynało się od kanapek zrobionych do szkoły, a kończyło na ścieleniu łóżka i kolorystycznym układaniu ubrań w szafie. Kiedy on dostawał karę, była to niesprawiedliwość. Kiedy ja, najpewniej mi się należało”.
/ 11.10.2022 22:00
Mój brat był maminsynkiem fot. Adobe Stock, Anna

Czy ktoś wie, w jaki sposób zostaje się maminsynkiem? Jestem dorosłym facetem, a ciągle zastanawia mnie, skąd biorą się tacy dziwni ludzie. Bo oni rosną, dojrzewają, starzeją się nawet, ale nie przestają być maminsynkami także wtedy, gdy dawno już nie ma na świecie ich rodziców. To chyba dlatego, że zawsze znajduje się ktoś, kto ich niańczy, wyręcza i podejmuje za nich decyzje. Wiem, jak to jest, bo los obdarzył mnie bratem maminsynkiem. Co ciekawe – starszym. Z bardzo wczesnego dzieciństwa pamiętam stosunkowo niewiele, ale brata całkiem nieźle.

Nie lubił mnie. Przeszkadzałem mu

Nie musiał się mną opiekować, bo to robili rodzice, ale kiedy tylko z ust mamy padało hasło: „Piotrusiu, pobaw się z braciszkiem”, krzywił się i robił wszystko, żebym się rozbeczał. Szczypał mnie, szturchał, popychał i z niewinną minką rozkładał ręce, a mama uznawała, że to moja wina, bo nie umiem się jeszcze bawić, jak należy. Przestał stosować takie wredne sztuczki, kiedy któregoś razu przywaliłem mu w czoło szklanym kałamarzem, który od lat służył już tylko jako pancerna zabawka. Zdziwił się bardzo, ale i przestraszył, bo choć był o prawie trzy lata starszy, odczuł, że krzepy mi nie brakuje. Byłem zdrowy, duży i silny, a on raczej cherlawy i drobny. Pewnie dlatego ochronną tarczę dla Piotrusia stanowiła mama.

Rośliśmy pod opieką rodziców, z tym że proporcja tej opieki wynosiła 75 proc. do 25 proc. na korzyść mojego brata. Kiedy zacząłem to dostrzegać i wykazywać pierwsze oznaki zazdrości i rozżalenia, mama stwierdziła:

– Ależ Pawełku, zobacz, jaki jesteś duży i jak świetnie sobie radzisz, a Piotrusiowi trzeba troszkę pomagać…

To pomaganie zaczynało się od kanapek zrobionych do szkoły, a kończyło na ścieleniu łóżka i układaniu ubrań w szafie z uwzględnieniem kolorów. Przyzwyczaiłem się. Chodziliśmy do szkoły na różne godziny i najczęściej mijaliśmy się, ale i tak dochodziły do mnie wieści, że Piotruś nie jest za bardzo lubiany w swojej klasie. No bo stopnie – poza wuefem – miał bardzo dobre, wygrywał konkursy czytelnicze oraz różne konkursy tematyczne i – jak każdy maminsynek – był pod troskliwą opieką nauczycielek, którym bez zahamowań kablował, co się dzieje na przerwach, w szatni i na boisku. A na domiar złego lubiły go dziewczyny, co było wyjątkowo obrzydliwe, bo na etapie rozwojowym klas od trzeciej do ósmej każdy chłopak wiedział, że „baby są głupie”.

Mam się zajmować starszym bratem?

Afera wybuchła, kiedy Piotruś dostał od kogoś baty za skarżenie i przyszedł do domu z zakrwawionym nosem. Mama nawrzeszczała na ojca, oboje nawrzeszczeli na mnie, i pobiegli do szkoły nawrzeszczeć na dyrektorkę. Wrócili i znowu wrzeszczeli na mnie, że nie opiekuję się bratem.

– Ale ja jestem w czwartej klasie, a on w szóstej! I na dodatek nikt go nie lubi – próbowałem się bronić, ale nie był to najwyraźniej dobry argument.

– Nie szkodzi, Pawle – grzmiała mama. – On potrzebuje twojego wsparcia, musi wiedzieć, że może na tobie polegać.

Tak? A  na kim ja mam polegać? – spytałem, jak się po chwili okazało, bezczelnie.

Jasne: ze wszystkim sobie świetnie radziłem i nigdy się nie skarżyłem. A kiedy raz przywaliłem temu gnojkowi, który wcisnął Piotrusiowi we włosy kanapkę z serem topionym, okazało się, że jestem nieodpowiedzialnym łobuzem i na tydzień zawiesili mnie w prawach ucznia. Znowu zostałem ochrzaniony, a oprócz tego dostałem zakaz wychodzenia na podwórko i nakaz zrobienia generalnego porządku w piwnicy.

Będziesz miał okazję, by przemyśleć swoje zachowanie – skwitował karę ojciec.

Nie zaśmiałem się, choć bardzo mi się chciało, bo i tak to ja zawsze sprzątałem piwnicę. Szczerze mówiąc, to siedzenie w piwnicy nawet mi odpowiadało: spokój, nikt się nie czepiał, a słoiki i flaszki z domowymi specjałami rekompensowały zakaz wychodzenia z domu, więc kiedy mówiłem „Idę do piwnicy”, rodzice nie oponowali. Na dole nie spieszyłem się, ale z nudów szperałem na półkach. Wpadła mi w ręce blaszana kasetka, której jakoś wcześniej nie widziałem. W środku znalazłem jakieś stare papiery i fajny notes oprawiony w skórę. Miał zapisaną tylko jedną stronę, a właściwie widniało tam tylko jedno zdanie: „Jeśli coś jest nieuniknione, na pewno się wydarzy, nawet jeśli w to nie wierzysz”.

Nie zgłębiałem tego hasła

Miałem w końcu zaledwie dwanaście lat i właściwe dla tego wieku problemy. Schowałem notes do pudełka i wstawiłem je pod najniższą półkę. Zjadłem trochę truskawkowej konfitury i mogłem wracać. Wtedy wpadł mi do głowy pomysł, jak mogę „zaopiekować się” Piotrusiem, czyli jak uchronić go od szkolnych szykan. Po powrocie do szkoły pogadałem z dwiema dziewczynami z klasy brata. Opowiedziałem im, że Piotrek ma niezwykłą, wręcz magiczną zdolność: potrafi na odległość zemścić się na kimś, kto mu dokucza, i to tak, że nawet nikt go o to nie będzie podejrzewał. A zemsta zawsze jest okrutna.

Dziewczyny chichotały, mówiły, że jestem mały i wierzę w bajki, ale wiedziałem, że „w tajemnicy” natychmiast opowiedzą o całej historii w klasie. Wtedy pobiegłem do szatni, wśliznąłem się niepostrzeżenie do boksu klasy Piotrka i wcisnąłem do butów Heńka całą tubkę kleju. Wymknąłem się z szatni niezauważony. Afera wybuchła następnego dnia. Dzieciak z matką skarżyli się u dyrektorki, ale nikt nie podejrzewał mojego brata, bo on cały czas był z wychowawczynią. Dziewczyny wprawdzie szeptały coś po kątach, ale nikt im chyba nie wierzył. Mało – pomyślałem i do końca tygodnia zrobiłem kilka wrednych kawałów chłopakom, którzy najbardziej dokuczali mojemu ciapowatemu bratu. Fala dziwnych przypadków, które dotknęły prześladowców w połączeniu z plotkami dziewczyn sprawiły, że Piotrek nie tylko miał spokój, ale nawet zaczęto się go bać.

Mnie cała sytuacja rozśmieszała do łez, ale oczywiście nie puściłem pary z ust. Zdarzyło się jednak coś, co sprawiło, że przestała mnie bawić. Ten gamoń od serka topionego, zasadził się na mnie. Kiedy jechałem na rowerze, popchnął mnie i wpadłem do rowu. Trochę się podrapałem, potłukłem, ale gorzej wyglądał rower: nie nadawał się do jazdy i musiałem go do domu zaprowadzić.

– Co się stało? Zderzenie z czołgiem? – spytał Piotrek.

– Wywaliłem się… – odpowiedziałem.

– Sam z siebie? – brat patrzył podejrzliwie.

Wiesz, jak to bywa. Może ktoś czar rzucił? – zaśmiałem się.

– Może. Ale idź się połataj w łazience, bo jak mama zobaczy, będzie wrzask.

Posłuchałem. Rower wstawiłem do piwnicy i sam nie wiem dlaczego, sięgnąłem do notesu z blaszanego pudełka. Zdębiałem, bo jedyny wpis wyglądał teraz inaczej.

„Przeznaczenie to nic innego jak układ przypadków” – przeczytałem.

Przestraszyłem się, ale nic bratu nie powiedziałem. Za to następnego dnia w szkole dowiedziałem się, że chłopak z wczoraj spadł z drabiny i złamał nogę. W domu. Malował z ojcem swój pokój.

„Dziwne” – pomyślałem.

A potem zdarzyła się seria dziwnych wydarzeń w klasie Piotrka. Komuś zginął worek z kostiumem na wf, ktoś inny poskarżył się, że zniszczono mu makietę grodu w Biskupinie, któryś z chłopaków został przyłapany z papierosami, a innemu udowodniono, że sfałszował oceny w dzienniku.

Nie miałem z tym nic wspólnego!

Ba! Afery zawsze wychodziły na jaw, kiedy mój brat gamoń był nieobecny w szkole. Ale już mu nikt nie dokuczał. On sam wcale się nie zmienił, ale zaczęli pojawiać się u nas jego koledzy. Miałem wrażenie, że starają się wkraść w jego łaski. Dziewczyny nadal się koło niego kręciły, czego inni chłopcy oczywiście mu zazdrościli. A potem Piotrek poszedł do liceum i mama wreszcie przestała mówić, żebym się nim opiekował, choć moim zdaniem ciągle był jakiś dziwny.

Widzisz, jaki to fajny młody człowiek? – powtarzała zachwycona, kiedy najpierw zdał maturę, a potem kończył studia, wreszcie ożenił się, wyprowadził i miał dziecko.

Nie przeszkadzało to jej biegać do Piotrka z ciastem, naleśnikami lub gołąbkami w sosie pomidorowym, bo „on tak je lubi”. Ja miałem spokój i cieszyłem się, że na co dzień jest ktoś, kto ma oko na mojego brata. Ale tak naprawdę coraz częściej myślałem o tym, że gdyby naprawdę musiał, świetnie ze wszystkim by sobie poradził. Skąd taka myśl? Bo po latach znowu zajrzałem do starego notesu w piwnicy. I wcale mnie nie zdziwiło jedyne zapisane tam zdanie: „Ważnymi sprawami w życiu nie rządzi przypadek. Chyba że komuś nie chce się nic robić”.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA