Krzysiek i Daria byli świetną parą. Poznali się jeszcze na studiach i od razu stali się nierozłączni. Na naszym roku wszyscy wiedzieli, że kiedyś zostaną małżeństwem. Zanim to jednak nastąpiło, zamieszkali razem na stancji, żeby, jak twierdzili ze śmiechem, „sprawdzić siebie nawzajem”. Najwyraźniej sprawdzian wypadł pomyślnie, bo rok po obronie pracy magisterskiej bawiłam się z Frankiem, moim facetem, na ich weselu.
A potem… pojawiło się dziecko
– Jak tam życie małżeńskie? – spytałam Darię kilka tygodni później.
– Polecam ci, Zuzka! – odparła wesoło. – Tyle się mówi o tym, jak wszystko się zmienia po ślubie, a u nas nic się nie zmieniło. Nadal żyjemy sobie szczęśliwie, dzielimy się obowiązkami, imprezujemy. Jest super!
I rzeczywiście, przez kolejne dwa lata tak było i nikt nie śmiałby twierdzić inaczej, patrząc na tę zgraną parę.
Daria była dość wylewną osobą, chętnie opowiadała o swoim życiu. A po urodzeniu Kajtka jakby przycichła. Gdy próbowałam ją pytać o różne sprawy, odpowiadała zdawkowo. Najchętniej mówiła o synku, na temat męża niewiele dało się z niej wydusić. Pewnego razu, kiedy przyszłam do niej w odwiedziny, zaczęłam podejrzewać, w czym rzecz.
Siedziałyśmy właśnie przy herbatce i ciastku, gdy z pracy wrócił Krzysiek. Rzucił mi krótkie „cześć”, po czym rozsiadł się przed telewizorem. Na żonę i dziecko nie raczył nawet spojrzeć.
– Co dziś na obiad? – spytał, przerzucając pilotem kanały.
– Schabowy z ziemniakami – odparła Daria z grobową miną.
– Znowu? Nie mogłaś zrobić czegoś innego? – wywrócił oczami. – Przecież siedzisz tu całymi dniami i… – urwał, widząc wzrok swojej żony. – Dobra, dawaj – mruknął naburmuszony.
Daria wstała i bez słowa postawiła przed nim pełny talerz. Widziałam, że drugą rękę bezwiednie zaciska w pięść, i zrozumiałam, że w tym związku nie dzieje się dobrze. Kiedy Krzysiek zjadł, wziął małego na kolana, powygłupiał się z nim może z pięć minut, po czym odłożył synka z powrotem do kojca, a sam zniknął w drugim pokoju, żeby – jak to określił – „wyluzować po pracy”.
– Czyli co on będzie tam robił? – spytałam Darię.
– Siedzieć przy kompie i grać w te durne strzelanki – rzuciła wściekła.
Mówiła, że odejdzie, ale jej nie wierzył
Tego wieczoru już nie pogadałyśmy. Wkrótce trzeba było wykąpać dziecko i położyć je do snu, czym oczywiście musiała zająć się Daria. Spytałam, czy nie może tego zrobić tata, ale na tę sugestię koleżanka tylko wywróciła oczami i prychnęła z pogardą:
– To dopiero byłby cyrk!
Przez grzeczność i dyskrecję nie zapytałam jej, co ma na myśli. Tydzień później miałam wolne w pracy. Postanowiłam towarzyszyć Darii podczas spaceru z małym i znów podjąć trudny temat w nadziei, że koleżanka wreszcie się otworzy.
– Powiedz, jak wam się układa z Krzyśkiem – zagadnęłam, a ona zacisnęła usta. – Bo wiesz, mam wrażenie, że on jest ostatnio jakiś przemęczony… – powiedziałam.
– Przemęczony! – przerwała mi poirytowana. – No jasne! Pracuje przecież całe osiem godzin! Jakżeby mógł się nie zmęczyć!
– Hm, wyczuwam żal w twoim głosie – zauważyłam.
– I słusznie! – wybuchła. – Zmęczona to jestem ja. Chociaż nie, ja jestem wykończona! W nocy budzę się średnio co dwie godziny, bo Kajtek ryczy, że chce jeść. Jak wiesz, nie karmię piersią, więc raz na jakiś czas ten cholerny leń, mój mąż, mógłby wstać i podać dziecku mleko, ale nie, bo on pracuje i musi się wyspać. Więc wiszę nad małym z butlą i przysypiam na siedząco, a zapewniam cię, że z jedzeniem to on się nie spieszy. Potrafi modlić się nad tym mlekiem nawet czterdzieści minut. I tak kilka razy w ciągu nocy. Wstaję o piątej trzydzieści, bo dziecko już się wyspało i jest gotowe do odkrywania świata. Po takiej cudownej nocy cały dzień jeżdżę na szmacie, piorę, prasuję, gotuję żarcie i obskakuję małego krzykacza, żeby mi bębenki w uszach nie wysiadły, bo głos to on ma. Wystarczy, że zniknę mu z pola widzenia na dwie minuty i już jest ryk. Wieczorem chciałabym trochę odetchnąć, bo przecież szanowny tatuś wraca z pracy i mógłby zająć się dzieckiem, ale nie, bo on jest zmęczony i musi odpocząć. W końcu pracuje – nie to co ja! – skończyła i rozszlochała się na dobre.
To przelało czarę goryczy
Nie wiedziałam, co powiedzieć, więc po prostu przytuliłam ją bez słowa. Jak się okazało, Krzysiek w ogóle nie potrafił przystosować się do tego, że na świecie pojawił się jego potomek. Z przerażeniem wysłuchałam opowieści o tym, jak tuż po porodzie tak zachłysnął się szczęściem spowodowanym narodzinami syna, że zapił z kolegami i zapomniał odebrać żonę i syna ze szpitala. Biedna Daria wydzwaniała do niego co chwilę, ale nie odbierał telefonu, w końcu więc zamówiła taksówkę, wzięła dziecko i przyjechała do domu sama.
– Pomyśl, jak się czułam, kiedy weszłam do mieszkania, a tam… brud, smród, obrzygana łazienka, a na kanapie „zwłoki” dwóch jego kumpli. Myślałam, że szlag mnie trafi! – żaliła się. – Nie mówiłam o tym nikomu, bo się zwyczajnie wstydziłam. Ale ja już dłużej tak nie mogę. On chyba nawet nie zauważył, że coś się zmieniło, i chciałby dalej żyć jak kiedyś. Ale mamy dziecko i tak się nie da…
Rozmowy z Krzyśkiem ponoć nie przynosiły skutku. Nawet kiedy doprowadzona do ostateczności Daria groziła mu rozstaniem, Krzysiek zbywał to głupim uśmieszkiem – nie wierzył, że żona wprowadzi te słowa w czyn. Pozostawała jedynie terapia szokowa. Ale ta nie zawsze działa. Zastosowała ją inna moja znajoma wobec swojego męża – wyprowadziła się z dzieckiem do rodziców, bo myślała, że dzięki temu on się otrząśnie i wreszcie dojrzeje do roli męża i ojca. Niestety… do dziś pozostają w separacji i każdy sobie rzepkę skrobie.
– U mnie pewnie też się tak skończy – mruknęła Daria. – Ale wiesz co, mam to w nosie. Jak wyniosę się do mamy, to pomoże mi trochę z małym. Ba, znając ją, będzie chciała wyręczać mnie we wszystkim. Może to nie jest dobre rozwiązanie, ale nie widzę innego. Muszę odpocząć.
Jak powiedziała, tak zrobiła. Któregoś pięknego dnia, kiedy Krzysiek był w pracy, spakowała najpotrzebniejsze rzeczy, zabrała dziecko i pojechała do rodzinnego domu położonego dwieście kilometrów dalej. Dopiero potem, przez telefon, wytłumaczyła rozszalałemu z wściekłości mężowi, dlaczego podjęła taką decyzję.
Nie wiedziałam, co jej poradzić
Jej argumenty jednak zdawały się do niego nie przemawiać. Czuł się pokrzywdzony, opuszczony, niesprawiedliwie potraktowany. Zawisła nad nimi wizja rozwodu… A w naszej paczce ze studiów zapanowało poruszenie: zdumienie przeplatało się ze strachem – bo skoro taka dobrana para jak Krzysiek i Daria przeżywa kryzys w związku, to nikt nie może być pewny jutra…
– Co o tym sądzisz? Kto ma rację? – spytałam Franka, jednego z naszych wspólnych przyjaciół i mojego chłopaka, a on zadumał się na chwilę.
– Trudno powiedzieć – odparł w końcu. – Z jednej strony rozumiem, że Daria jest przemęczona, a z drugiej… Krzysiek rzeczywiście pracuje, dlaczego więc po pracy miałby jeszcze zajmować się dzieckiem?
Spojrzałam na niego zaskoczona.
– Bo to także jego dziecko? – podsunęłam mu oczywistą odpowiedź.
– No dobrze, ale jeśli mamy jakiś podział obowiązków, to należy się go trzymać… – zaczął swój wywód, a ja już wiedziałam, do czego zmierza.
– Podział obowiązków?! – wytrzeszczyłam oczy. – Czy twoim zdaniem sprawiedliwy podział obowiązków polega na tym, że jedna osoba pracuje osiem godzin na dobę, a druga tyra całe dwadzieścia cztery?
– Daj spokój! – machnął ręką mój ukochany. – Siedzenie z dzieckiem to przecież nie jest praca…
Czy dotrzymuje słowa?
No właśnie! I na tym polegał zasadniczy problem. Na lekceważącym podejściu do tego, co robi druga strona. Bo jeśli ktoś codziennie nie chodzi do firmy, to znaczy, że nic nie robi. Podejrzewałam, że Krzysiek prezentuje podobny typ myślenia co Franek – i właśnie dlatego nie mogą się z Darią dogadać. Tylko skąd u tych mężczyzn takie ograniczone myślenie?
– Mamusia ich tak wychowała! – stwierdziła Daria, kiedy podzieliłam się z nią swoimi spostrzeżeniami na temat naszych partnerów. – On jest panem i władcą, bo wychodzi na polowanie i zapewnia byt rodzinie. A baba z przychówkiem zostaje w jaskini i tylko na tym korzysta, więc ma siedzieć cicho i nie marudzić. Szkoda, że chłopi nie zauważyli, że teraz są urlopy macierzyńskie i nie trzeba się nikogo o nic prosić – dodała. – Bo o tym, żeby ci mentalni troglodyci raczyli zauważyć, że są też urlopy tacierzyńskie, chyba nie ma co marzyć…
Daria wróciła do męża, bo ten pokajał się i obiecał poprawę. Czy dotrzymuje słowa? Tego nie wiem, bo koleżanka milczy jak zaklęta. Jak trzeba, zakasuje rękawy i robi swoje, choć usta ma przy tym zaciśnięte, a z jej spojrzenia wyziera dziwna determinacja. Może taki już los kobiety?
Czytaj także:
„Siostra wyszła za psychopatę, który znajdował radość w gnębieniu jej. Godziła się na upokorzenia ze strachu… o mnie”
„Przez 25 lat spełniałam zachcianki męża. Na rozwód też się zgodziłam. Wyrzuciłam go z życia jak worek starych ubrań”
„Sąsiadka poświęciła całe życie dzieciom, ale one wyrosły na niewdzięczników. To złota kobieta, nie zasłużyła na samotną starość”