„Sąsiadka poświęciła całe życie dzieciom, ale one wyrosły na niewdzięczników. To złota kobieta, nie zasłużyła na samotną starość”

sąsiadki rozmawiają fot. Adobe Stock, Yakobchuk Olena
„Widziałam, że te ręce trzęsą jej się coraz bardziej, że zaczyna mieć problemu z chodzeniem. Ale i ja nie byłam taka sprawna jak kiedyś. Też myślałam – starość i tyle. Jednak pewnego dnia, kiedy byłam u niej na kawie, zauważyłam, że ma problem z nalaniem wody z czajnika. Że z trudem wstaje z krzesła i jakby powłóczy nogami”.
/ 19.09.2022 17:15
sąsiadki rozmawiają fot. Adobe Stock, Yakobchuk Olena

U sąsiadów zza ściany znowu słychać muzykę. Westchnęłam. Przez tyle lat miałam spokojnych sąsiadów, do tych nowych nie mogę się przyzwyczaić. Młodzi ludzie, nawet specjalnie nie imprezują, ale lubią słuchać tej modnej muzyki, rap to się chyba nazywa. A ściany grube nie są i wszystko słychać. Kiedy mieszkała Janeczka, to tu był taki spokój!

Znowu westchnęłam. Nie mogę się pogodzić z tym, co się stało. Janeczka nie zasługuje na coś takiego! Po tylu latach poświęceń i wyrzeczeń została sama, w domu opieki. A przecież ma trójkę dzieci!

Poświęciła dzieciakom całe życie

Wychowywała je sama. Mąż w pewnym momencie zaczął pić, potem odszedł do innej. Widywałam go czasami, jak z kumplami i nową towarzyszką życia pili tanie wino w bramie na sąsiedniej ulicy. Współczułam sąsiadce. Nie dość, że ją zostawił bez żadnego wsparcia, to jeszcze szwenda się po okolicy i dzieciom wstyd przynosi. Potem chyba się gdzieś wyprowadził, bo już go nie spotykałam.

Ile te dzieciaki mogły mieć wtedy lat? Najstarsza, Ola, chyba jakoś tak zaraz po komunii była. Dwóch chłopaczków młodszych, jeszcze do przedszkola chodzili. Janeczka pracowała jako salowa w szpitalu. A żeby całą gromadkę utrzymać i nakarmić, dorabiała po ludziach, pomagając przy starszych albo sprzątającPotem jakieś kursy porobiła i dostała pracę w sklepie. Janeczka się cieszyła, bo dzięki temu mogła dzieci wykształcić. Przede wszystkim Olę, bo była wyjątkowo zdolna. Przez całą szkołę świadectwa z paskiem przynosiła. Nikt się nie dziwił, kiedy na studia wyjechała za granicę.

– Nie mam pojęcia, skąd taka zdolna w naszej rodzinie – opowiadała z dumą sąsiadka. – U nas nikt nawet studiów nie skończył, a tu proszę, za granicą dostała stypendium! Pożyczkę zaciągnę, ale jej pomogę.

Janeczka tę pożyczkę potem spłacała przez kilka lat, ale córka na studia wyjechała. Na początku przyjeżdżała na wakacje i święta. Ale potem wyszła tam za mąż, robiła karierę. Powoli zapominała o poprzednim życiu. Janeczka bardzo tęskniła.

– Ja wiem, że rodzina, że kariera, że praca, ale żeby tak całkiem nie mieć czasu dla matki? – żaliła mi się. – Oj, powiem ci, Jadziu, że ciężko mi jest.

Chłopcy też dobrze pokończyli szkoły, każdy w innym zawodzie. Starszy został mechanikiem samochodowym czy blacharzem. Coś tam przy samochodach robi. Jeszcze kilka lat po szkole mieszkał z matką, bo pracował w warsztacie niedaleko i nie opłacało mu się niczego wynajmować. Janeczka się z tego cieszyła.

– Dobrze, że chociaż jedno w domu zostało – mówiła. – Oli przecież już ze cztery lata nie widziałam. Młodszy też w szkole cały rok siedzi. To przynajmniej Jarka mogę jeszcze codziennie oglądać.

Bo jej młodszy syn, Michał, dostał się do Akademii Morskiej. Od dziecka ciągnęło go do morza i pływania.  No i po szkole złożył papiery w Gdyni, dostał się i wyjechał. Janeczka była dumna z syna i szczęśliwa, że realizuje swoje pasje, ale jednocześnie cierpiała, bo dobrze wiedziała, co to znaczy. Cały czas na morzu, a jak przybije do brzegu, to pewnie dla mamy czasu też nie będzie miał. Bo się ożenił, miał dziecko i wiadomo, że to do nich pobiegnie, nimi się zajmie.

– Chyba taki los matki – wzdychała, gdy przychodziła do mnie na kawę. – Najpierw człowiek wychowuje dzieci, martwi się o nie, troszczy, a potem to już mu tylko tęsknota pozostaje. Bo i co? Chciałabym, żeby przyjechał, ale przecież rozumiem, że tam go serce ciągnie. I nawet żalu nie mam, tylko jakoś pogodzić się trudno.

Jarek też długo u niej miejsca nie zagrzał. Poznał dziewczynę, córkę badylarza spod Warszawy. Pobrali się, on się do niej wyprowadził. Teść mu warsztat pobudował, żeby zięć mógł blisko pracować i żoną się zajmować. Janeczka początkowo tam do nich jeździła na święta, ale z czasem wolała zostać w domu, nawet sama.

Bardzo przeżywała swoją samotność

– Dużo tam ich, cała gromada, a jeszcze każde ma swoje dzieci – opowiadała mi. – I te święta jakieś takie inne… Na wigilii alkohol jest, pod choinkę to oni pieniądze sobie dają. Zamiast śpiewać kolędy, telewizor włączają. Nie, Jadziu, to nie dla mnie. To ja już wolę sobie sama karpia zjeść, cichutko, przy choince posłuchać „Mizerna cicha”, na pasterkę podreptać. Dzieci przecież w święta zadzwonią, ale oni niech tam już sobie żyją po swojemu, ja im nie żałuję.

Janeczka zawsze tłumaczyła dzieci. I chociaż czasem zdarzało się, że pożaliła się do mnie, coś tam jej się wymsknęło, to jednak zaraz dopowiadała, że ich rozumie i nie ma pretensji. Szczerze mówiąc, nieraz chciałam jej powiedzieć, że tak do końca to te jej dzieci nie są w porządku. Bo kto to słyszał, żeby tak o matce zapomnieć? Pewnie, że każdy ma swoje życie, czasu teraz młodzi mają niewiele, ale przecież matka to matka!

Kilka lat temu Janeczka zaczęła chorować. Pewnego dnia wyznała mi, że coraz bardziej trzęsą jej się ręce, ale zaraz sama to zbagatelizowała.

– Starzeję się – uśmiechnęła się smutno. – Jakoś nie mogę się pogodzić, że moje ciało jest coraz mniej sprawne. Ale cóż, taka kolej rzeczy.

Pewnie dlatego nie zwróciłam uwagi, że to poważna sprawa. Co prawda, widziałam, że te ręce trzęsą jej się coraz bardziej, że zaczyna mieć problemu z chodzeniem. Ale i ja nie byłam taka sprawna jak kiedyś. Też myślałam – starość i tyle. Jednak pewnego dnia, kiedy byłam u niej na kawie, zauważyłam, że ma problem z nalaniem wody z czajnika. Że z trudem wstaje z krzesła i jakby powłóczy nogami. Powiedziałam jej, że chyba powinna jednak iść do lekarza. Pokiwała głową.

– Wiem, ale tak jakoś nie mogę się zmobilizować. Wiesz, że ja do tych konowałów nie mam zaufania.

– Ale musisz dać się przebadać – upierałam się. – Ja idę w przyszłym tygodniu, to pójdziesz ze mną.

Całe szczęście, że wtedy poszła, bo diagnoza była porażająca: Parkinson. I ja, i ona dobrze wiedziałyśmy, co to oznacza. Janeczka była załamana.

– Patrz, na co mi przyszło – rozpaczała. – Przecież to jest jak wyrok!

– Nie przesadzaj, są przecież leki – pocieszałam ją niepewnie.

Miała rację i dobrze o tym wiedziałam. Przez pierwsze miesiące świetnie sobie radziła, ja jej tylko trochę pomagałam. Potem coraz więcej rzeczy musiałam robić, także przy niej. Wreszcie doszłam do wniosku, że nie dam rady. Janeczka nie była w stanie sama się ubrać, umyć, zjeść… Namówiłam ją, żeby powiedziała lekarzowi o wszystkim i poprosiła o pomoc.

– Należy ci się – przekonywałam. – Pielęgniarka ci pomoże.

Niechętnie, ale przyznała mi rację. Oczywiście, lekarz bez wahania wystawił skierowanie. Ale po kilku tygodniach okazało się, że to za mało.

Na co komu takie dzieci?

– Pani Janeczka potrzebuje stałej opieki – mówiła mi zmartwiona pielęgniarka, bardzo serdeczna i życzliwa dziewczyna. – Ona ma dzieci?

– Ma, ale blisko mieszka tylko jeden syn, a on jest ciągle zajęty – machnęłam ręką. – Szkoda gadać.

– Ale tu nie ma wyjścia – pielęgniarka była stanowcza i bezpośrednia. – Albo opiekunka przez 24 godziny na dobę, albo zamieszka z kimś z rodziny, albo pójdzie do domu opieki.

Przeraziłam się. Janeczka, ta cudowna, ciepła osoba, w przytułku?! Byłam tak zdesperowana, że zadzwoniłam do Jarka i powiedziałam mu, jak wygląda sytuacja. Rozczarował mnie.

– Rozumiem, pani Jadziu, ale ja mamy do siebie wziąć nie mogę – powiedział. – Skontaktuję się z rodzeństwem, może opłacimy tę pomoc?

Czekałyśmy na odpowiedź przeszło tydzień. Namawiałam Janeczkę, żeby jeszcze raz zadzwoniła do syna. Pokręciła tylko głową.

Znają sytuację, nie będę ich prosić – powiedziała. – Wiesz, Jadziu, ja się zdecyduję na ten dom opieki. Za emeryturę znajdę coś sensownego.

Uparta była i nie zmieniła zdania. Uparta i honorowa. Pomogłam jej wszystko załatwić, mieszkanie przejęło miasto, bo to komunalne było. A Janeczka trafiła do domu opieki. Nie powiem, ładnie ma tam i o nią dbają. Zadowolona jest, chyba nawet trochę odżyła, lepiej się czuje. Często ją odwiedzam, opowiadam, co słychać na osiedlu, kto się z kim pokłócił, kto umarł albo został babcią.

Tylko o jej dzieciach nie rozmawiamy. Ona nic nie mówi, ja nie pytam. Domyślam się, że jej nie odwiedzają. Czasem mnie kusi, żeby zadzwonić do Jarka, wygarnąć mu wszystko. To mają być dzieci? Ale nie zrobię tego, bo wiem, że Janeczka by sobie nie życzyła. Ona do nikogo żalu nie ma.

Czytaj także:
„Mój brat się stoczył, a ja mu w tym pomogłem. Teraz siedzi w więzieniu i wiem, że zrobię wszystko, żeby go wyciągnąć”
„Zamiast bogacza, wybrałam romantyka i w ten sposób przegrałam życie. Dziś to nie ma znaczenia, odwiedzam mogiły ich obu”
„Mąż odszedł, bo nie potrafił trzymać zapiętego rozporka i zaliczył wpadkę. Porzucił naszą córkę dla innego dziecka”

Redakcja poleca

REKLAMA