„To miała być wymarzona praca, a wyssała ze mnie całą pasję. Zemsta będzie słodka, szef nie dowie się, że to moja sprawka”

zmęczona kobieta w pracy fot. Adobe Stock, Rene L/peopleimages.com
„Moją uwagę od razu przykuł fakt, że w firmie prawie nie było słychać rozmów, a tylko stukanie komputerowych klawiszy i pomrukiwanie pracujących maszyn. Graficy też mieli twarze zmęczone. U jednego z chłopaków zobaczyłam niemal sine koła pod oczami”.
/ 01.06.2023 12:30
zmęczona kobieta w pracy fot. Adobe Stock, Rene L/peopleimages.com

Z pewnością każdy z was zna uczucie, kiedy osiąga wymarzony cel. Ta przepełniająca radość spełnienia i duma, że choć inni pragnęli tego samego, to osiągnąłem to tylko ja. Tak właśnie było z pracą w tamtej firmie komputerowej.

Byłam dobra i chciałam, żeby dowiedział się o tym cały świat. Doskonale rysowałam, miałam odjazdowe pomysły i byłam przekonana, że na swoich barkach udźwignę całą kulę ziemską. Chciałam zostać grafikiem, który współtworzy gry komputerowe i osiągnęłam swój cel.

O swoje marzenie musiałam ostro walczyć z dziesiątkami chętnych, którym marzyło się to samo stanowisko. Kiedy pozostało jedynie trzech kandydatów, zebrano nas w jednej z sal i każdemu dano kartkę do rysowania oraz komplet ołówków i mazaków. Mieliśmy wyrysować na tej kartce świat, który chcielibyśmy kiedyś zrealizować w jednej z gier komputerowych. Na rysunek mieliśmy trzydzieści minut. Prócz mnie w sali znajdowało się jeszcze dwóch chłopaków.

Obaj od razu zabrali się ostro do roboty

Ja siedziałam za swoim stolikiem i przyglądałam się, z jakim zacięciem rysują coś na swoich kartkach. Jeden z nich, nawet sympatyczny, w pewnej chwili przypomniał mi małego chłopca, który zapomina o całym świecie do tego stopnia, że malując, wysuwa język z ust, jakby i jego chciał użyć do rysowania.

Tak więc tamci malowali z dziką zajadłością, ja siedziałam nad pustą kartką i gapiłam się w wiszący nad drzwiami zegar. Nie musiałam się wysilać, żeby pokazać, na co mnie stać. Pełną teczkę z moimi rysunkami i projektami graficznymi dostarczyłam pierwszego dnia, gdy zaczęłam ubiegać się o tę pracę.

– Nie rysujesz? – usłyszałam zdziwione pytanie jednego z chłopaków.

– Szkoda mi czasu – uśmiechnęłam się, ale tamten najwidoczniej nie zrozumiał, o co mi chodzi, tylko jeszcze szybciej zaczął coś cieniować.

Minęło pół godziny i do sali weszło kilku grafików z właścicielem. Dwóch chłopaków pokazało swoje rysunki.

– A pani? – właściciel wyciągnął dłoń po mój rysunek.

Wręczyłam mu pustą kartkę.

– Za mało było czasu? – zaśmiał się z ukrytą ironią jeden z grafików.

– Raczej kartka jest za mała, żebym narysowała ten świat, który sobie wymarzyłam – odparłam i… wyobraźcie sobie, że wybrano właśnie mnie!

Pierwszego dnia zjawiłam się w gabinecie szefa. Ten szeroko uśmiechnął się na przywitanie, potem wziął mnie pod rękę i ruszyliśmy na wycieczkę po firmie.

Czasem ktoś z kimś pogadał, ale rzadko

W kilkunastu pomieszczeniach pracowało wielu programistów i rysowników. Właśnie kończono jeden ze sztandarowych produktów firmy, grę o wampirach, którzy walczą z zombiakami. Na pewno uznacie to za idiotyczną fabułę, bo przecież chodziło w niej jedynie o to, żeby pokonać hordy żywych trupów. Ale gra miała ogromne powodzenie i właśnie pracowano nad jej trzecią częścią.

Moją uwagę od razu przykuł fakt, że w firmie prawie nie było słychać rozmów, a tylko stukanie komputerowych klawiszy i pomrukiwanie pracujących maszyn. Graficy też mieli twarze zmęczone. U jednego z chłopaków zobaczyłam niemal sine koła pod oczami.

– W naszej firmie pracuje się bardzo ciężko – wyjaśnił właściciel. – Ostatnio mamy napięty plan i ludzie zostają po godzinach, żeby wyrobić się na czas zapowiedzianej premiery.

Chciałam powiedzieć, że trzeba było zaplanować ją nieco później, ale ugryzłam się w język. W końcu takich właśnie wyzwań pragnęłam.

Następnego dnia z energią włączyłam się do ostrego biegu. Przyszłam do firmy o ósmej, o dwunastej zjadłam kanapkę, przygarnęłam jakieś jabłko, po czym znowu wsiąkłam w rysowany świat. Wyszłam po godzinie 20.

Ta ostra jazda trwała przez następne pół roku. A któregoś dnia dowiedziałam się, że na moim stanowisku były już trzy osoby.

Dwie dziewczyny i jeden koleś – usłyszałam od Nomada, chłopaka w moim wieku, który cały czas gadał, że powinien iść do dentysty, żeby wstawić na krzywe zęby aparat ortodontyczny.

– I co z nimi?

– Pękli albo, jak wolisz, nie wytrzymali tempa – odparł Nomad. – Jenny była nawet fajna. Wiesz, co powiedziała ostatniego dnia, zanim strzeliła za sobą drzwiami? Że okradziono tu ją ze wszystkiego i ona ma to gdzieś…

– Ma gdzieś? A z czego ją okradziono? – zdziwiłam się.

– …zresztą u nas zawsze była wielka rotacja, stale kogoś przyjmują i za chwilę zwalniają – mruknął chłopak.

– Mnie też?

Nie usłyszałam odpowiedzi na swoje pytanie, gdyż Nomad „wskoczył do kompa” – tak w firmie nazywaliśmy stan, gdy do człowieka nie docierało nic z zewnątrz, gdyż całkowicie pochłaniała go wykonywana praca.

Gdzieś po 4 miesiącach zaczęły się drobne przeziębienia. Byłam tym trochę zdziwiona. Uważałam, że odchorowałam co swoje jako mała dziewczynka, i od 12 roku życia nic się mnie nie imało. Początkowo zlekceważyłam owe drobne niedomagania. Brałam na noc polopirynę i witaminy.

Tymczasem w firmie zaczęła się nerwówa, gdyż gra, która znalazła się na rynku, nie osiągnęła spodziewanego sukcesu, zarobiła dokładnie tyle, ile pierwsza. Nie rozumiałam tej zachłanności. Dlaczego przyzwoita sprzedaż jest oznaką klęski? Bo nie osiągnięto przychodu, który wymarzył sobie właściciel?

W efekcie obcięto nam pensje, tłumacząc, że to w ramach oszczędności, gdyż na firmę idą złe czasy. Wkrótce od Nomada dowiedziałam się, że owe cięcia to nie jest ostatni wymysł szefa.

– Co jakiś czas skubią nas po kilka lub kilkanaście złotych. Może i Jenny miała rację. Teraz pracuje u konkurencji i zarabia półtora raza tyle, co miała w tym naszym wychodku.

– Więc co tu jeszcze robisz, Nomad? – spytałam mądralę.

Rynek pracy jest niepewny, więc lepiej pilnować swoje w miarę jeszcze pełne korytko, niż szukać nowego, które może okazać się puste – odparł.

Szybciutko i ja odkryłam, że pracujemy jak niewolnicy i zarabiamy tak jak oni, zgoła nic. No i zaczęły się poważne problemy z moim zdrowiem.

Nie wiem, może sprawił to mój ziołowy miks

Pewnej niedzieli zaszła do mnie ciotka, która specjalizowała się w naszej rodzinie w robieniu ziołowych naparów, i kontaktowała się z duchami, które poprzez nią ujawniały się jej klientkom. Ciocia Alina pokrzątała się po mieszkaniu, położyła mi dłoń na czole, powąchała moje bluzki i na koniec siadła przy moim łóżku.

Jesteś strasznie wykończona. Masz słabą aurę. Trzeba cię doładować.

To mówiąc, sięgnęła po torebkę i wyjęła z niej przyniesione ze sobą kamienie. Nie były wielkie ani jakieś ładne, ale podobno kryła się w nich moc.

Nie miałam siły wojować z ciotką i pozwoliłam się obłożyć owymi cudownościami. O dziwo, następnego dnia czułam się doskonale, jakbym rzeczywiście dostała zastrzyk świeżej energii. Niestety, już po tygodniu znowu oklapłam.

Jakby tego było mało, to dowiedziałam się, że za miesiąc, po skończeniu projektu, nad którym właśnie pracowałam, będę musiała pożegnać się z firmą. Bo cięcia, bo trudny czas. Ciotka Alina, która odwiedziła mnie w kolejną niedzielę, znowu mnie sobie obejrzała, pomruczała coś pod nosem i ponownie obłożyła kamieniami.

W pracy nadal dobrze? – rzuciła jakby od niechcenia.

– Zwalniają mnie za miesiąc – westchnęłam ciężko.

– Tak myślałam – stwierdziła ciotka.

– Niby skąd?

Dowiedziałam się wtedy od niej, że trafiłam do firmy, w której pracują… wampiry energetyczne.

– Wielu z nich, moja droga – westchnęła ciotka – być może nie ma nawet o tym zielonego pojęcia. To przez nich straciłaś tyle swojej energii.

Nie ukrywam, byłam zła, że chcą mnie zwolnić, ale w te ciotczyne bzdury nie bardzo chciałam wierzyć. Nie miałam pojęcia, skąd ciotka o tym wiedziała.

– Nie chcesz wierzyć – wzruszyła ramionami – twoja sprawa. Widzę jednak, że jesteś bardzo rozżalona i zła na drani, którzy cię wykorzystali.

– Jak cholera!

Mówiłaś, że często ostatnia wychodzisz z firmy. To wiesz co? Przedostatniego dnia weź kilka goździków, kilka gwiazdek anyżku, sproszkowany imbir, cynamon, kilka ziaren ziela angielskiego i suszoną skórkę pomarańczy. Wymieszaj to wszystko i podgrzej na patelni, na małym ogniu, aż uwolni się aromat. Następnie rozsyp to wszystko, po jednej szczypcie, do kilku torebek… takich po herbacie. Potem rozłóż te pakunki w różnych miejscach firmy.

– I co wtedy się stanie?

Dwa miesiące po moim odejściu dowiedziałam się z prasy, że w firmie komputerowej doszło do ostrych starć między właścicielami i kierownictwem. Podobno wszyscy tak się pożarli, że firma z hukiem zamknęła swoje podwoje.

Nie byłam jednak pewna, że wszystko to działo się za sprawą ciotczynych pułapek na energetyczne wampiry. Chociaż z drugiej strony, kiedy pomyślę o tym, jak mnie niewolniczo wykorzystywano, mam satysfakcję ze swojej zemsty o smaku goździków i anyżku.

Czytaj także:
„Myślałem, że mamy szansę na wspólną przyszłość, ale ona wykorzystała mnie, by odegrać się na swoim chłopaku”
„Nakryłam męża w łóżku z nianią naszych córek. Zostawił mnie z dziećmi, bo nie byłam dla niego prawdziwą kobietą”
„Syn narzeka, że go kontroluję. Mam do tego prawo, bo całe życie od ust sobie odejmowałam, by jemu nic nie zabrakło”
 

Redakcja poleca

REKLAMA