„To miał być zwykły wyjazd, a omal nie doszło do tragedii. Na szczęście mój kochanek okazał się bohaterem”

smutna kobieta w leśniczówce fot. Adobe Stock, Alena Ozerova
„Droga wiodła przez pola i tajemniczy las, który wyglądał jak filmowa dekoracja do bajki. A leśniczówka? Jak z pocztówki! Nie miałam pojęcia, że istnieją jeszcze takie miejsca dostępne dla zwykłego śmiertelnika. Kiedy wysiadałyśmy z samochodu Olgi, zaniemówiłam”.
/ 17.05.2023 13:15
smutna kobieta w leśniczówce fot. Adobe Stock, Alena Ozerova

Dawniej kulig wydawał mi się czymś szalenie romantycznym. Dobrze pamiętałam tę słynną scenę z filmu „Potop”, kiedy Kmicic i Oleńka jadą okutani w futra w saniach, śnieg pryska na boki rozbijany końskimi kopytami, dzwonią janczary, oni mają takie szczęśliwe twarze…

Podczas tamtego kuligu sprzed roku i ja czułam się zakochana. Tak niespodziewanie spotkałam miłość swojego życia, a przecież wcale nie miałam jechać do tamtej leśniczówki, tylko na wesele kuzynki.

Tymczasem niecały tydzień przed ślubem okazało się, że panna młoda jest w ciąży z zupełnie innym facetem!

Narzeczony dał więc drapaka i uroczystość odwołano

Nasze pierwsze spotkanie było dość niefortunne. Było mi żal kuzynki, lecz przecież sama sobie tak pościeliła. Od razu zadzwoniłam do przyjaciółki, która organizowała wyjazd, i tak oto już trzy dni później ja, Olga i Renata wyruszyłyśmy do leśniczówki.

Droga wiodła przez ośnieżone pola i tajemniczy las, który wyglądał jak filmowa dekoracja do bajki o Królowej Śniegu. A leśniczówka? Jak z pocztówki! Nie miałam pojęcia, że istnieją jeszcze takie miejsca dostępne dla zwykłego śmiertelnika, niedysponującego mnóstwem gotówki.

Kiedy wysiadałyśmy z samochodu Olgi, mróz szczypał nas w policzki, a słońce zachodziło za drzewami.

– Rzucamy bagaże w pokojach i od razu schodzimy na kolację, bo leśniczyna prosiła o punktualność – zapowiedziała Ola.

Obie z Renatą tak zrobiły, ja jednak trochę zamarudziłam w łazience i w efekcie zbiegałam sama po wąskich schodach z wysokiego poddasza. Nie mam pojęcia, jak to się stało, ale nagle zaczepiłam podeszwą butów o kant jednego ze stopni i byłabym runęła jak długa, gdyby nie facet, który wyszedł akurat z pokoju przy schodach.

Nie należę do małych kobietek, więc polecieliśmy razem na przeciwległą ścianę. Głuchy łoskot drewnianej boazerii rozniósł się po całym domu, mężczyzna jęknął, huknąwszy się nieźle w ramię.

– Nic panu nie jest? – rzuciłam.

– Nic pani nie jest? – zapytał on.

– Nic – odparłam. – Dzięki panu.

– Mnie też się nic nie stało, mam gruby sweter… Idziemy na kolację?

– Tak – uśmiechnęłam się.

Światło lampy oświetlającej schody odbijało się w ciemnych oczach mojego wybawcy. Pomyślałam, że jego źrenice wyglądają nieziemsko. Podczas kolacji usiadł przy innym stoliku, ja biesiadowałam ze swoimi przyjaciółkami. Co rusz zerkałam jednak na ciemnookiego, a on zerkał na mnie. Nasze zachowanie nie umknęło uwadze Olgi, która szturchnęła mnie kolanem i zapytała bezgłośnie samymi wargami:

– Kto to?

– Nie wiem – lekko wzruszyłam ramionami. – Mieszka w pokoju pod nami.

– To pewnie ten, który w ostatniej chwili wynajął jedynkę, dlatego my musimy się cisnąć w jednym – stwierdziła przyjaciółka, gdy poszłyśmy już do siebie. – Ale interesujący. I gapił się na ciebie, szczęściaro.

– Nie szukam weekendowych znajomości – wzruszyłam ramionami.

– A skąd wiesz, że on szuka? – zapytała Renata, układając się wygodnie na łóżku.

Ja rozłożyłam sobie materac na podłodze, czując, że padam z nóg. Świeże leśne powietrze zrobiło swoje… Zasypiając, mimowolnie rozmyślałam o tamtym facecie. W sumie nawet nie dowiedziałam się, jak ma na imię.

– Radek – przedstawił mi się następnego dnia, kiedy spotkaliśmy się na śniadaniu.

Moje przyjaciółki jeszcze się stroiły przed lustrem, mnie wygnała jednak na dół potrzeba wypicia porannej kawy, bez której nie funkcjonuję. Rozmawiając, zgadaliśmy się o tym, że leśniczy ma sanie i może na życzenie urządzić kulig.

– To byłoby wspaniale! – zapaliła się do tego pomysłu Olga.

– Taki z pochodniami! – dodała Renia.

– Nie wiem, skąd weźmiemy pochodnie, ale jakieś lampy olejowe na pewno tutaj są – roześmiał się Radek.

Jeszcze nigdy nie brałam udziału w kuligu

Leśniczy nie dał się długo namawiać. Powiedział tylko, żeby z imprezą poczekać do następnego dnia, bo musi pożyczyć od sąsiada drugiego konia.

– Mój w pojedynkę nie uciągnie – stwierdził. – A one nauczone chodzić w parze.

Nie mogłam się już doczekać tej zabawy. Jeszcze nigdy w życiu nie brałam udziału w kuligu! Jeden jedyny, kiedyś na młodzieżowym zimowisku, ominął mnie, bo zachorowałam na grypę. Nie mogłam go potem odżałować!

„Za to teraz sobie odbiję” – pomyślałam. Sanie były piękne, rozłożyste. I jak w filmie wyłożone owczymi skórami. Leśniczyna przyniosła nam ciepłe koce, bo mimo słonecznego wczesnego popołudnia mróz trzymał mocno.

Renata z Olgą, wymieniając między sobą wymowne spojrzenia, tak wymanewrowały, że usiadłam obok Radka. Czułam na swoim udzie ciepło jego ciała i byłam naprawdę szczęśliwa. Miałam bowiem wrażenie, że oto zaczyna się w moim życiu coś wyjątkowego.

Sposób, w jaki patrzył na mnie Radek, tylko potwierdzał moje wrażenie…

Konie pędziły leśną drogą, nisko wiszące gałęzie obsypywały nas strącanym śniegiem. Zanosiłam się szczęśliwym śmiechem, a wiatr smagał mi twarz.

Widziałam, jak leśniczy unosi się na swoim koźle, aby smagnąć batem konie, potem nagle przechyla się na bok… Jeszcze nie zdawałam sobie sprawy z tego, że dzieje się coś złego. Widziałam rozradowane twarze przyjaciółek, które siedziały tyłem do kierunku jazdy. Potem z mojego gardła wydobył się krzyk przerażenia.

Leśniczy spadł z kozła, ale nie puścił lejców (choć może po prostu ręka mu się zaplątała w rzemień). Jego bezwładne ciało huknęło o śnieg, a sanie najechały na nie jedną płozą, przechylając się niebezpiecznie. Przerażone konie, czując przez chwilę duszący je opór wędzidła, przestraszyły się i poniosły, ledwie rzemień lejców pękł.

Leśniczy został za nami, na drodze, a my pędziliśmy gdzieś na zatracenie! Dziewczyny miały w oczach przerażenie i niedowierzanie, natomiast przez moją głowę przebiegła tylko jedna myśl: „To koniec! Zaraz zginiemy!”

Konie gnały jak oszalałe

„Co mogłoby je powstrzymać przed wpadnięciem między drzewa, kiedy już nikt nad nimi nie panuje? – myślałam. – Za chwilę nasze sanie roztrzaskają się w drzazgi! To będzie masakra!”.

Nagle Radek wydostał się spod koca i zaczął przechodzić na kozioł woźnicy.

Matko, on się zabije! – wrzasnęła Renata, jakby nie czekało to nas wszystkich.

Potem to, co się wydarzyło, wyglądało jak na zwolnionym filmie… Radek, trzymając się pałąka, sięgnął po jeden koniec lejców ciągnięty po śniegu. Potem delikatnie obwiązał rzemień wokół pałąka i sięgnął po drugi. Zrobiło mi się niedobrze z emocji, Renata siedziała z głową między nogami, a Olga patrzyła przed siebie szklanym wzrokiem. Obie były przerażone nie mniej ode mnie.

Po chwili Radek ściągnął lejce i konie posłusznie zaczęły spowalniać swój bieg. Na szczęście oba miały już swoje lata, więc nie w głowie im były młodzieńcze harce – posłuchały nowego, niewprawnego woźnicy.

Wreszcie zatrzymaliśmy się na drodze. Radek przywiązał zaprzęg do najbliższego drzewa i wszyscy czworo puściliśmy się biegiem do miejsca, gdzie leżał leśniczy. Sponiewierany jak szmaciana lalka…

– Ktoś z was wziął ze sobą komórkę? – zapytałam. – Moja została w pokoju.

– Ja zabrałam, ale tu na pewno nie ma zasięgu! – stwierdziła Olga.

– Daj! – poprosiłam.

Z braku lusterka przystawiłam starszemu panu do ust szklany wyświetlacz. Zaparował. Leśniczy jakimś cudem przeżył! Ale co z tego, skoro w tej gęstwinie nie było zasięgu! Nie mieliśmy szansy kogokolwiek zawiadomić!

Popatrzyliśmy na siebie bezradnie

– Dziewczyny, dajcie mi swoje szaliki! – poprosił nagle Radek, a my posłusznie podałyśmy mu kolorowe szmatki.

Wybrał dwa szale i związał je razem. Potem podszedł do jednej z sosen i tym prowizorycznym pasem przywiązał się do jej gołego pnia, po czym zaczął się wspinać, traktując szaliki jako zabezpieczenie. Z przerażeniem patrzyłyśmy z dziewczynami, jak Radek posuwa się coraz wyżej i wyżej. Był już kilkanaście metrów nad ziemią, kiedy sięgnął do kieszeni na piersi i wyciągnął z niej komórkę.

– Jest zasięg! – wykrzyknął, obejmując sosnę tylko nogami.

– Nie, ja nie mogę na to patrzeć! – jęknęła Olga. – Wracam do sań po koce, pana Waldka trzeba przecież okryć.

– Idę z tobą! – oświadczyła natychmiast pobladła z emocji Renata.

Ja czym prędzej zdjęłam swoją kurtkę, nakrywając nią leśniczego. Odetchnęłam, dopiero gdy Radek zszedł z drzewa.

– Karetka powinna być niedługo… A gdzie dziewczyny? – zapytał zasapany.

– Poleciały po koce.

– Słusznie – kiwnął głową, zdejmując także swoją kurtkę i okrywając pana Waldka. – Mam nadzieję, że się pospieszą z tym przyjazdem, bo on przecież leży na śniegu! Nie możemy go ruszyć, z pewnością ma uraz kręgosłupa.

Kiedy po kwadransie pojawiła się karetka, pan Waldek był już ciepło okryty kocami. Lekarz powiedział, że to zwiększyło jego szanse. Stwierdził wylew i natychmiast zabrał starszego pana do szpitala.

– Za nic nie będę powoził zaprzęgiem – rzucił nieludzko zmęczony Radek. – Ja przecież tego nie potrafię…

Zostawiliśmy więc konie w lesie...

Powoli powlekliśmy się piechotą do leśniczówki. Kiedy leśniczyna zobaczyła, że idziemy bez jej męża, sama złapała się za serce, przeczuwając najgorsze.

– Żyje! – krzyknęliśmy chórem.

Potem dziewczyny poszły do sąsiada, prosić go o ściągnięcie do domu sań z końmi, a ja i Radek zawieźliśmy przerażoną gospodynię do szpitala.

Akurat trwała operacja. Stan leśniczego był ciężki. Doznał nie tylko wylewu krwi do mózgu, miał też połamane żebra i obie nogi, po których przejechały sanie.

Po wylewie został mu lekki niedowład prawej części ciała. Na szczęście nogi zrosły się dobrze, mimo podeszłego wieku. Może więc chodzić, chociaż o kulach.

Wiemy to stąd, że jesteśmy częstymi gośćmi w leśniczówce. To, co wtedy przeżyliśmy, bardzo zbliżyło nas z Radkiem do siebie. Wdzięczna za uratowanie mężowi życia leśniczyna zapowiedziała nam wszystkim, że możemy do niej przyjeżdżać, kiedy tylko chcemy.

Od wypadku minął już rok, a za miesiąc mamy z Radkiem wyznaczony ślub. Postanowiliśmy, że wesele odbędzie się w leśniczówce, a gwoździem programu będzie kulig. Chcemy odczarować złe wspomnienia i wierzymy, że nam się to uda.

Czytaj także:
„Moja siostra odcięła się od rodziny i przepadła jak kamień w wodę. Bałam się, że jej były maczał w tym palce”
„Narzeczony znalazł mi nową pracę, bo przynoszę do domu marne groszę. Nie dam się zaprząc w kierat jak jakaś kobyła”
„Klient codziennie mnie upokarzał, żeby popisać się przed swoją lalą. W końcu utarłem mu nosa. Zemsta była słodka”

Redakcja poleca

REKLAMA